[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łokciem półprzymknięte drzwi salki, Donat zaś dziwi się: Cóż to jej tak wesoło, kiedy ledwo
się trzyma ze zmęczenia?
Donat nie wie, że siostra Flora Dyląg ma nie ogólne, spowodowane zmęczeniem, lecz
osobiste powody, by często spoglądać na zegar. Co sto dwadzieścia minut czas na kolejną
dawkę antybiotyków, zapisanych chorym i rannym na tej sali. W tej sali leży Marek Lenda. A
zatem - co sto dwadzieścia minut nadchodzi godzina, mająca w oczach Flory twarz Marka.
Flora czeka na tę godzinę niecierpliwie. Gdy otwiera drzwi sali, czuje za każdym razem, że
zamiera w niej serce. Za każdym razem stara się na początku nie patrzeć w tę stronę, gdzie na
wózku - bo łóżek przecież zabrakło - ciemnieje plama głowy Marka na tle otaczającej go
bieli. Ten moment umyślnej zwłoki gniewa ją i zarazem sprawia drażniącą przyjemność.
Wyobraznia człowieka zakochanego jest wielekroć bogatsza od rzeczywistości. Zakochani -
sami o tym nie wiedząc - bardziej przeżywają swe szczęście, czekając na ukochaną osobę,
aniżeli wówczas, kiedy osoba ta znajduje się już przy nich. Flora zaś jest zakochana.
Przeżywa nieoczekiwanie i gwałtownie nawrót miłości do Marka. A może wcale nie przestała
go kochać, gdy z zachłannością dziewczyny, wspinającej się z trudem po drabinie
zawodowego awansu, porzuciła go dla Firmina?
Z Firminem zawsze czuła się obco, skrępowana. Męczyło ją stałe czuwanie nad sobą:
żeby nie zrobić albo nie powiedzieć czegoś, co by tamtego raziło czy śmieszyło. Już sama
tylko myśl o Marku - nawet bez przebywania z nim stale - stanowi coś w rodzaju wydostania
się na wolność, na świeże powietrze z dusznego zamknięcia. Z Markiem można po prostu -
można być sobą, nie trzeba okazywać zbytniej pewności siebie, można pozwolić sobie na zły
humor i na chichotanie z byle jakiego powodu. Można mieć spuchnięty od kataru nos i
śpiewać fałszywie: Ciao, ciao, bambina . Marek wprawdzie nie wkłada codziennie świeżej,
białej koszuli, nosi skarpetki, na których cery podobne są do wielobarwnych map, ręce ma
twarde i szorstkie od smarów i metalu - ale Marek potrafi się śmiać z całego serca, wesoło, do
rozpuku, i tak ładnie umie zapytać:
- Co ci to dziś, Florka? Zmartwienie jakie masz, powiedz.
Firmin nad ranem po skomplikowanym opatrunku kobiety, której Aucja robiła
trepanację czaszki, odezwał się do Flory z odcieniem pobłażliwej ironii:- Wiesz, mogłabyś
nawet kiedyś zostać niezłą instrumentariuszką. Ale ty pewno za mąż wyjdziesz za tego
swojego Cygana i będziesz pół tuzina dzieci za sobą wodzić. No bo chyba poświęcisz się dla
niego, nieprawda? Kobiety lubią się poświęcać.
Dawniej Flora płakałaby, rozpamiętując przez całą noc tę złośliwość, ale teraz ma
oczy suche i błyszczące. Myśli: %7łeby tylko Marek chciał ode mnie tego poświęcenia, żeby
chciał .
Rano, już przytomny, ale nadal bardzo osłabiony i gorączkujący, szeptał, gdy
zmieniała mu opatrunek, dotykając delikatnie jego gładkiej, jędrnej skóry, noszącej jeszcze
teraz ślady letniej opalenizny:
- Ja nie chcę... Odejdz. Niech ktoś inny. Nie męcz mnie. Przecież nie musisz ty... Po
co ty tak... dlaczego? Idz, idz do niego, do swojego eleganta... Po co tu przychodzisz? %7łebym
sobie znów wszystko musiał przypominać? Ja już zapomniałem... prawie. A ty znów...
Odpychał ją, szarpał się, miotał na wózku, raz udało mu się wyrwać z jej rąk
strzykawkę.
Tak więc zaraz Flora zobaczy Marka. Pomimo wszystko uśmiecha się i ten uśmiech
odbija się zdziwieniem w oczach Donata. Na zegarek zaś Flora spogląda z wdzięcznością: jest
wdzięczna tej godzinie jedenastej, że ukaże jej ona twarz Marka i potem Flora będzie mogła
znów oczekiwać z zapartym tchem godziny pierwszej, aby i ją witać ze smutną radością.
Białe zimowe słońce zalewa salkę i oślepia wchodzącą. Toteż Flora dopiero gdy
znajduje się blisko, tuż przy wózku Marka, spostrzega, iż obok niego na stołeczku siedzi
młoda dziewczyna o niedbale spadających na twarz włosach i wyrazistych szarych oczach.
Uśmiecha się arogancko na widok Flory. Markowi, jak się wydaje, obecność jej wcale nie
przeszkadza.
Flora zatrzymuje się niezdecydowana. Nie wie, czy przeprosić tę osobę, która wydaje
się jak gdyby znajoma, czy zapytać, kim jest i skąd się tu wzięła. Niespodziewanie zjawia się
odsiecz. Za plecami Flory rozlega się głos Donata:
- Monika, co ty tu robisz?
Flora już sobie przypomniała: to legendarna córka doktor Bitmarowej. Opowiada się o
niej po cichu w szpitalu wiele różności. Monika wstaje niechętnie i idąc w stronę drzwi
wyjaśnia tonem na pół kpiącym, na pół znudzonym:
- Mama powiedziała, że jeżeli już lepiej się czuję, żebym poszła zobaczyć, czy nie
trzeba gdzie pomóc...
Flora odwija prześcieradło i robi Markowi zastrzyk. Ręka jej lekko drży. Mówi:
- Skończone - i unosząc głowę patrzy na Marka.
- Tak, skończone - odpowiada jej Marek. Jego oczy jak by nie widziały Flory,
spoglądają gdzieś w przestrzeń, ponad jej głową. Głos ma chłodny, obojętny.
To najgorsze - myśli Flora. - Najgorsze, co tylko mogło się zdarzyć. Chce krzyczeć: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
łokciem półprzymknięte drzwi salki, Donat zaś dziwi się: Cóż to jej tak wesoło, kiedy ledwo
się trzyma ze zmęczenia?
Donat nie wie, że siostra Flora Dyląg ma nie ogólne, spowodowane zmęczeniem, lecz
osobiste powody, by często spoglądać na zegar. Co sto dwadzieścia minut czas na kolejną
dawkę antybiotyków, zapisanych chorym i rannym na tej sali. W tej sali leży Marek Lenda. A
zatem - co sto dwadzieścia minut nadchodzi godzina, mająca w oczach Flory twarz Marka.
Flora czeka na tę godzinę niecierpliwie. Gdy otwiera drzwi sali, czuje za każdym razem, że
zamiera w niej serce. Za każdym razem stara się na początku nie patrzeć w tę stronę, gdzie na
wózku - bo łóżek przecież zabrakło - ciemnieje plama głowy Marka na tle otaczającej go
bieli. Ten moment umyślnej zwłoki gniewa ją i zarazem sprawia drażniącą przyjemność.
Wyobraznia człowieka zakochanego jest wielekroć bogatsza od rzeczywistości. Zakochani -
sami o tym nie wiedząc - bardziej przeżywają swe szczęście, czekając na ukochaną osobę,
aniżeli wówczas, kiedy osoba ta znajduje się już przy nich. Flora zaś jest zakochana.
Przeżywa nieoczekiwanie i gwałtownie nawrót miłości do Marka. A może wcale nie przestała
go kochać, gdy z zachłannością dziewczyny, wspinającej się z trudem po drabinie
zawodowego awansu, porzuciła go dla Firmina?
Z Firminem zawsze czuła się obco, skrępowana. Męczyło ją stałe czuwanie nad sobą:
żeby nie zrobić albo nie powiedzieć czegoś, co by tamtego raziło czy śmieszyło. Już sama
tylko myśl o Marku - nawet bez przebywania z nim stale - stanowi coś w rodzaju wydostania
się na wolność, na świeże powietrze z dusznego zamknięcia. Z Markiem można po prostu -
można być sobą, nie trzeba okazywać zbytniej pewności siebie, można pozwolić sobie na zły
humor i na chichotanie z byle jakiego powodu. Można mieć spuchnięty od kataru nos i
śpiewać fałszywie: Ciao, ciao, bambina . Marek wprawdzie nie wkłada codziennie świeżej,
białej koszuli, nosi skarpetki, na których cery podobne są do wielobarwnych map, ręce ma
twarde i szorstkie od smarów i metalu - ale Marek potrafi się śmiać z całego serca, wesoło, do
rozpuku, i tak ładnie umie zapytać:
- Co ci to dziś, Florka? Zmartwienie jakie masz, powiedz.
Firmin nad ranem po skomplikowanym opatrunku kobiety, której Aucja robiła
trepanację czaszki, odezwał się do Flory z odcieniem pobłażliwej ironii:- Wiesz, mogłabyś
nawet kiedyś zostać niezłą instrumentariuszką. Ale ty pewno za mąż wyjdziesz za tego
swojego Cygana i będziesz pół tuzina dzieci za sobą wodzić. No bo chyba poświęcisz się dla
niego, nieprawda? Kobiety lubią się poświęcać.
Dawniej Flora płakałaby, rozpamiętując przez całą noc tę złośliwość, ale teraz ma
oczy suche i błyszczące. Myśli: %7łeby tylko Marek chciał ode mnie tego poświęcenia, żeby
chciał .
Rano, już przytomny, ale nadal bardzo osłabiony i gorączkujący, szeptał, gdy
zmieniała mu opatrunek, dotykając delikatnie jego gładkiej, jędrnej skóry, noszącej jeszcze
teraz ślady letniej opalenizny:
- Ja nie chcę... Odejdz. Niech ktoś inny. Nie męcz mnie. Przecież nie musisz ty... Po
co ty tak... dlaczego? Idz, idz do niego, do swojego eleganta... Po co tu przychodzisz? %7łebym
sobie znów wszystko musiał przypominać? Ja już zapomniałem... prawie. A ty znów...
Odpychał ją, szarpał się, miotał na wózku, raz udało mu się wyrwać z jej rąk
strzykawkę.
Tak więc zaraz Flora zobaczy Marka. Pomimo wszystko uśmiecha się i ten uśmiech
odbija się zdziwieniem w oczach Donata. Na zegarek zaś Flora spogląda z wdzięcznością: jest
wdzięczna tej godzinie jedenastej, że ukaże jej ona twarz Marka i potem Flora będzie mogła
znów oczekiwać z zapartym tchem godziny pierwszej, aby i ją witać ze smutną radością.
Białe zimowe słońce zalewa salkę i oślepia wchodzącą. Toteż Flora dopiero gdy
znajduje się blisko, tuż przy wózku Marka, spostrzega, iż obok niego na stołeczku siedzi
młoda dziewczyna o niedbale spadających na twarz włosach i wyrazistych szarych oczach.
Uśmiecha się arogancko na widok Flory. Markowi, jak się wydaje, obecność jej wcale nie
przeszkadza.
Flora zatrzymuje się niezdecydowana. Nie wie, czy przeprosić tę osobę, która wydaje
się jak gdyby znajoma, czy zapytać, kim jest i skąd się tu wzięła. Niespodziewanie zjawia się
odsiecz. Za plecami Flory rozlega się głos Donata:
- Monika, co ty tu robisz?
Flora już sobie przypomniała: to legendarna córka doktor Bitmarowej. Opowiada się o
niej po cichu w szpitalu wiele różności. Monika wstaje niechętnie i idąc w stronę drzwi
wyjaśnia tonem na pół kpiącym, na pół znudzonym:
- Mama powiedziała, że jeżeli już lepiej się czuję, żebym poszła zobaczyć, czy nie
trzeba gdzie pomóc...
Flora odwija prześcieradło i robi Markowi zastrzyk. Ręka jej lekko drży. Mówi:
- Skończone - i unosząc głowę patrzy na Marka.
- Tak, skończone - odpowiada jej Marek. Jego oczy jak by nie widziały Flory,
spoglądają gdzieś w przestrzeń, ponad jej głową. Głos ma chłodny, obojętny.
To najgorsze - myśli Flora. - Najgorsze, co tylko mogło się zdarzyć. Chce krzyczeć: [ Pobierz całość w formacie PDF ]