download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Co pan...?! - przestraszyła się salowa.
- Siostro...!!! - darł się sekretarz POP-u. - Prędzej!!! Natychmiast operację!!! Narkozę...!!!
Niebotycznie zdumieni i zaskoczeni, lekarz i pielęgniarka poniechali wszelkiej myśli o
kosmosie, innych planetach i ukrywaniu przez władze rozmaitych informacji. Personel medyczny
stłoczył się w drzwiach hałaśliwej separatki. Kamiennie dotychczas oporny pacjent zdecydował
się poddać zabiegom leczniczym, domagając się ich w trybie przyśpieszonym. Do operacji
wszystko było przygotowane i nic nie przeszkadzało przystąpić do niej w każdej niemal chwili,
nagła odmiana poglądów chorego obudziła jednakże powszechne zainteresowanie.
- Przecież pan się nie zgadzał? - zauważyła z wahaniem dyżurna pielęgniarka.
- Ale już się zgadzam! Zgadzam się natychmiast!!! Za pół godziny będzie za pózno!
Narkozę dawać! Natychmiast narkozę...!!!
- Ależ co pan...? Narkozę dostanie pan na stole...
- Na żadnym stole!!! Natychmiast!!! Dłużej sobie pośpię...!
- Będzie pan rzygał - ostrzegł lekarz brutalnie.
- To będę! Chcę rzygać! Lubię rzygać!!! Po mnie tu już lecą! Ja nie będę reagował, żeby
potem wszystko było na mnie! Nic nie wiem o żadnych pojazdach, pluję na pojazdy!!! Ja jestem
ciężko chory, ja żądam operacji natychmiast!!! Ja żądam narkozy!!! Niech mnie siostra uśpi!!!
Dzikie ryki, których nic nie było w stanie przerwać, spowodowały, że anestezjolog
przystąpił do swoich czynności wcześniej niż zazwyczaj. %7łądania sekretarza POP-u spełniono
tylko po to, żeby go wreszcie uciszyć. W chwili kiedy przewodniczący Rady Narodowej z
instruktorem kulturalno-oświatowym wbiegali kłusem w progi szpitala, interesujący ich pacjent
spał na stole operacyjnym z błogim wyrazem twarzy...
Kierownik szkoły prowadził lekcję matematyki, kiedy za drzwiami rozległ się jakiś hałas,
okrzyki i zamieszanie. Kierownik przerwał wyjaśnienia, z naganą i niezadowoleniem patrząc na
drzwi. Drzwi otwarły się gwałtownie i do klasy wpadł osobnik dorosły, niesłychanie przejęty.
- Panie profesorze, prędko, niech pan idzie! - krzyknął gorączkowo. - Na dworcu PKS
wylądowali Marsjanie! Mówią, że nie ma jak się z nimi dogadać, trzeba matematycznie!
Rysować im te tam takie, pan rozumie, trójkąty! Prędko!
- Spokój proszę! - powiedział odruchowo kierownik w stronę klasy, która jakby na
moment skamieniała. - Proszę pana, co to za niesmaczne dowcipy...
- Ale jakie tam dowcipy, w życiu bym się nie ośmielił! Jak Boga kocham, święta prawda!
Za plecami osobnika ukazał się zziajany wyrostek.
- Panie profesorze, jakieś takie na rynku! Całkiem nieludzie! %7ładną mową nie gadają, tam
wszyscy mówią, że tylko matematycznie, pan profesor prędko leci, bo nikt nie umie!
Matematyk spojrzał z niedowierzaniem i zawahał się.
- No, jeśli to są żarty... - zaczął groznie.
- %7łarty, akurat! - prychnął chłopak i popędził z powrotem.
Osobnik dorosły przytupywał niecierpliwie w progu. Przez klasę szedł już prąd dzikiej
emocji. Matematyk uczynił jakiś niezdecydowany gest, po czym rzucił się ku wyjściu. Z
korytarza zawrócił, chwycił kilka kawałków kredy i popędził za wysłańcami. Młodzież opuściła
szkołę jeszcze szybciej, częściowo drzwiami, a częściowo oknem.
Do mieszkania na peryferiach Garwolina wpadła czternastoletnia dziewczynka,
straszliwie zdyszana.
- Mamo, Marsjanie! - wrzasnęła. - Stoją koło PKS-u! Takim czymś przyjechali!
- Autobusem? - spytała z zaciekawieniem matka dziewczynki, przerywając obieranie
kartofli.
- Ale gdzie tam! Takim srebrnym, z góry nadlecieli i wylądowali na rynku! Mama idzie
zobaczyć! Prędko!
- Co ty mi tu za głupoty opowiadasz! - zirytowała się matka. - A w ogóle co ty tu robisz?
W szkole masz być!
- Całą szkołę rozpuścili, kierownik też poleciał! Będzie im rysował geometrię! Ludzkiego
języka nie znają!
Udział w imprezie kierownika sprawił, że matka uwierzyła. Zdenerwowała się, porzuciła
kartofle i zerwała się z miejsca.
- Jezus Mario., dopust boży! Czekaj, gdzie lecisz?! Bierz siatkę! Czekaj, bierz drugą...!
- Po co?
- Bierz, mówię ci! Jezusie Nazarejski, gdzie ja mam porponetkie...? Cukru trzeba kupić i
mąki! Marsjanie, a tu żadnych zapasów...! I spirytusu...!
Miotając się jak oszalała po mieszkaniu, chwyciła torbę, portmonetkę, wybiegła do sieni i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •