[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyklęknął szybko i zaczął strzelać z bliska do czarnej, płonącej postaci. Moje
przera\enie było tak wielkie, \e poprzednia odrętwiałość minęła, znalazłem tyle sił,
by się odwrócić i puściłem się pędem do mego samochodu. Jak szalony naciskałem
starter nic przed sobą nie widząc, nie pamiętając, \e silnik nie działa, wkrótce jednak
siły znów mnie opuściły, siedziałem i patrzyłem przed siebie błędnym wzrokiem,
bierny, półprzytomny świadek straszliwej tragedii. Jak we śnie widziałem, \e na szosę
wychodzą jeden po drugim uzbrojeni ludzie, otaczają miejsce katastrofy, pochylają się
nad płonącymi ciałami, odwracają je wymieniając krótkie okrzyki, których dobrze nie
słyszałem z powodu krwi huczącej mi w skroniach. U dołu wzniesienia zebrało się ich
czterech, a wojskowy, sądząc po naramiennikach oficer, stał na dawnym miejscu, o
kilka kroków od zabitego, i ładował automat. Potem zbli\ył się z wolna do le\ącego,
zni\ył lufę i oddał krótką serię. Widziałem, jak ciało okropnie się szarpnęło i
zwymiotowałem na kierownicę oraz na spodnie. A potem przyszło najstraszniejsze.
Oficer rzucił szybkie spojrzenie na niebo i odwrócił się do mnie nigdy nie
zapomnę tego zimnego, okrutnego wzroku następnie, trzymając automat za kolbę,
ruszył w moim kierunku. Słyszałem, jak ci na dole coś do niego wołali, ale się nie
obejrzał. Szedł do mnie. Musiała mnie na chwilę opuścić przytomność, poniewa\ nie
pamiętam nic do momentu, gdy ocknąłem się stojąc obok samochodu naprzeciwko
niego oraz jeszcze dwóch powstańców. Bo\e, jak ci ludzie wyglądali! Wszyscy trzej
od dawna nie goleni, brudni, ubrania wysmarowane i dziurawe, mundur wojskowy
równie\ w opłakanym stanie. Oficer miał na głowie hełm, jeden z cywilów czarny
beret, drugi, w okularach, był w ogóle bez nakrycia głowy. Co z panem, czy pan
ogłuchł? mówił ostrym tonem oficer trzęsąc mnie za ramię, zaś mę\czyzno w
berecie krzywił się i cedził przez zęby: Niech\e pan go zostawi, co to panu da?
Zebrałem resztki moich wątłych sił i świadomy, \e od tego zawisło moje \ycie,
starałem się mówić spokojnie. Czego pan sobie \yczy? zapytałem. Zwyczajny
mieszczuch rzekł mę\czyzna w berecie. O niczym nie wie i wiedzieć nie chce!
Chwileczkę, in\ynierze odparł z rozdra\nieniem oficer. Kim pan jest?
zwrócił się do mnie. Co pan tu robi? Opowiedziałem mu wszystko nic nie
zataiwszy, a on słuchając mnie spoglądał raz po raz na boki i na niebo, jakby obawiał
się deszczu. Mę\czyzna w berecie przerwał mi w pewnej chwili i zawołał do niego:
Nie mam zamiaru dłu\ej ryzykować! Odchodzę, a pan jak sobie chce! Odwrócił się
i zbiegł na dół. Tamci dwaj zostali jednak i wysłuchali mych wyjaśnień do końca.
Próbowałem po ich minach odgadnąć dalsze moje losy. Nie wró\yły nic dobrego i
wówczas zaświtała mi zbawienna myśl zapominając o wszystkim, co mówiłem
przed chwilą, palnąłem nagle: Proszę przyjąć do wiadomości, \e jestem teściem pana
Charona . Jakiego Charona? zapytał powstaniec w okularach.
Naczelnego redaktora gazety okręgowej . I co z tego? zauwa\ył okularnik, a
oficer w dalszym ciągu obserwował niebo. To mnie zbiło z tropu, widocznie nie znali
Charona. Mimo to powiedziałem: Mój zięć zaraz pierwszego dnia wziął automat i
poszedł z domu . Doprawdy? rzekł okularnik. To mu przynosi zaszczyt .
Wszystko to są głupstwa przerwał oficer. Co słychać w mieście? Co z
wojskiem? Nie wiem. W mieście jak dotąd, spokój . Dostęp do miasta
wolny? Wydaje mi się, \e tak. Jednak\e poczułem się w obowiązku dodać
mogą was zatrzymać patrole miejskiej dru\yny antymarsjańskiej . Co takiego?
spytał oficer i po raz pierwszy na jego okrutnej twarzy odmalowało się coś w rodzaju
zdziwienia. Przestał nawet obserwować niebo i spojrzał na mnie. Jakiej
ddru\yny? Antymarsjańskiej powtórzyłem. Pod dowództwem Polifema.
Zna go pan mo\e? Podoficer inwalida . Diabelstwo jakieś. Mo\e pan odwiezć nas
do miasta? zapytał. Serce we mnie zamarło. Oczywiście powiedziałem
tylko \e mój samochód& Aha. Coś w nim nawaliło? Zełgałem w przystępie
odwagi: Chyba silnik się zatarł& Oficer gwizdnął przez zęby, odwrócił się bez
słowa i zniknął w zbo\u. Okularnik jednak nie przestawał obserwować mnie uwa\nie
i nagle zapytał: Ma pan wnuki? Mam! skłamałem w zupełnym popłochu.
Dwoje! Jedno jeszcze niemowlę& Pokiwał współczująco głową. Straszne
powiedział. To właśnie dręczy mnie najbardziej. One o niczym nie wiedzą i teraz
ju\ nie dowiedzą się nigdy& Nie zrozumiałem z tego ani słowa i nie pragnąłem
zrozumieć, modliłem się tylko w duszy, by jak najprędzej odszedł i nie wyrządził mi
nic złego. Ni stąd, ni zowąd wyobraziłem sobie, \e ten spokojny człowiek w
okularach jest z nich wszystkich najgrozniejszy. Przez chwilę czekał na moją
odpowiedz, potem zarzucił automat na ramię i rzekł: Radzę panu natychmiast stąd
odejść. Do widzenia . Nie czekałem, a\ zniknie mi z oczu. Ruszyłem co tchu w
powrotną drogę do miasta. Jakby wicher niósł mnie na swoich skrzydłach. Nie
odczuwałem zmęczenia w nogach ani zadyszki, zdawało mi się, \e słyszę z tyłu łoskot
jakiegoś pojazdu mechanicznego, nawet się nie obejrzałem, próbowałem biec jeszcze
szybciej. Wtem z polnej drogi skręciła na szosę niewielka cię\arówka, ciasno nabita
farmerami. Byłem półprzytomny, mimo to znalazłem tyle sił, by zagrodzić im drogę.
Zacząłem machać rękami i wołać: Stójcie! Tędy nie wolno! Tam partyzanci!
Cię\arówka stanęła, obstąpili mnie prości, gburowaci ludzie, uzbrojeni z jakiegoś
powodu w karabiny. Chwytali mnie za pierś, trzęśli, wymyślali ordynarnie, byłem
przera\ony, nie miałem pojęcia, o co im chodzi, dopiero po pewnym czasie
domyśliłem się, \e biorą mnie za wspólnika powstańców. Nogi ugięły się pode mną,
ale wtem z kabiny wysiadł szofer, w którym na szczęście rozpoznałem mego byłego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
przyklęknął szybko i zaczął strzelać z bliska do czarnej, płonącej postaci. Moje
przera\enie było tak wielkie, \e poprzednia odrętwiałość minęła, znalazłem tyle sił,
by się odwrócić i puściłem się pędem do mego samochodu. Jak szalony naciskałem
starter nic przed sobą nie widząc, nie pamiętając, \e silnik nie działa, wkrótce jednak
siły znów mnie opuściły, siedziałem i patrzyłem przed siebie błędnym wzrokiem,
bierny, półprzytomny świadek straszliwej tragedii. Jak we śnie widziałem, \e na szosę
wychodzą jeden po drugim uzbrojeni ludzie, otaczają miejsce katastrofy, pochylają się
nad płonącymi ciałami, odwracają je wymieniając krótkie okrzyki, których dobrze nie
słyszałem z powodu krwi huczącej mi w skroniach. U dołu wzniesienia zebrało się ich
czterech, a wojskowy, sądząc po naramiennikach oficer, stał na dawnym miejscu, o
kilka kroków od zabitego, i ładował automat. Potem zbli\ył się z wolna do le\ącego,
zni\ył lufę i oddał krótką serię. Widziałem, jak ciało okropnie się szarpnęło i
zwymiotowałem na kierownicę oraz na spodnie. A potem przyszło najstraszniejsze.
Oficer rzucił szybkie spojrzenie na niebo i odwrócił się do mnie nigdy nie
zapomnę tego zimnego, okrutnego wzroku następnie, trzymając automat za kolbę,
ruszył w moim kierunku. Słyszałem, jak ci na dole coś do niego wołali, ale się nie
obejrzał. Szedł do mnie. Musiała mnie na chwilę opuścić przytomność, poniewa\ nie
pamiętam nic do momentu, gdy ocknąłem się stojąc obok samochodu naprzeciwko
niego oraz jeszcze dwóch powstańców. Bo\e, jak ci ludzie wyglądali! Wszyscy trzej
od dawna nie goleni, brudni, ubrania wysmarowane i dziurawe, mundur wojskowy
równie\ w opłakanym stanie. Oficer miał na głowie hełm, jeden z cywilów czarny
beret, drugi, w okularach, był w ogóle bez nakrycia głowy. Co z panem, czy pan
ogłuchł? mówił ostrym tonem oficer trzęsąc mnie za ramię, zaś mę\czyzno w
berecie krzywił się i cedził przez zęby: Niech\e pan go zostawi, co to panu da?
Zebrałem resztki moich wątłych sił i świadomy, \e od tego zawisło moje \ycie,
starałem się mówić spokojnie. Czego pan sobie \yczy? zapytałem. Zwyczajny
mieszczuch rzekł mę\czyzna w berecie. O niczym nie wie i wiedzieć nie chce!
Chwileczkę, in\ynierze odparł z rozdra\nieniem oficer. Kim pan jest?
zwrócił się do mnie. Co pan tu robi? Opowiedziałem mu wszystko nic nie
zataiwszy, a on słuchając mnie spoglądał raz po raz na boki i na niebo, jakby obawiał
się deszczu. Mę\czyzna w berecie przerwał mi w pewnej chwili i zawołał do niego:
Nie mam zamiaru dłu\ej ryzykować! Odchodzę, a pan jak sobie chce! Odwrócił się
i zbiegł na dół. Tamci dwaj zostali jednak i wysłuchali mych wyjaśnień do końca.
Próbowałem po ich minach odgadnąć dalsze moje losy. Nie wró\yły nic dobrego i
wówczas zaświtała mi zbawienna myśl zapominając o wszystkim, co mówiłem
przed chwilą, palnąłem nagle: Proszę przyjąć do wiadomości, \e jestem teściem pana
Charona . Jakiego Charona? zapytał powstaniec w okularach.
Naczelnego redaktora gazety okręgowej . I co z tego? zauwa\ył okularnik, a
oficer w dalszym ciągu obserwował niebo. To mnie zbiło z tropu, widocznie nie znali
Charona. Mimo to powiedziałem: Mój zięć zaraz pierwszego dnia wziął automat i
poszedł z domu . Doprawdy? rzekł okularnik. To mu przynosi zaszczyt .
Wszystko to są głupstwa przerwał oficer. Co słychać w mieście? Co z
wojskiem? Nie wiem. W mieście jak dotąd, spokój . Dostęp do miasta
wolny? Wydaje mi się, \e tak. Jednak\e poczułem się w obowiązku dodać
mogą was zatrzymać patrole miejskiej dru\yny antymarsjańskiej . Co takiego?
spytał oficer i po raz pierwszy na jego okrutnej twarzy odmalowało się coś w rodzaju
zdziwienia. Przestał nawet obserwować niebo i spojrzał na mnie. Jakiej
ddru\yny? Antymarsjańskiej powtórzyłem. Pod dowództwem Polifema.
Zna go pan mo\e? Podoficer inwalida . Diabelstwo jakieś. Mo\e pan odwiezć nas
do miasta? zapytał. Serce we mnie zamarło. Oczywiście powiedziałem
tylko \e mój samochód& Aha. Coś w nim nawaliło? Zełgałem w przystępie
odwagi: Chyba silnik się zatarł& Oficer gwizdnął przez zęby, odwrócił się bez
słowa i zniknął w zbo\u. Okularnik jednak nie przestawał obserwować mnie uwa\nie
i nagle zapytał: Ma pan wnuki? Mam! skłamałem w zupełnym popłochu.
Dwoje! Jedno jeszcze niemowlę& Pokiwał współczująco głową. Straszne
powiedział. To właśnie dręczy mnie najbardziej. One o niczym nie wiedzą i teraz
ju\ nie dowiedzą się nigdy& Nie zrozumiałem z tego ani słowa i nie pragnąłem
zrozumieć, modliłem się tylko w duszy, by jak najprędzej odszedł i nie wyrządził mi
nic złego. Ni stąd, ni zowąd wyobraziłem sobie, \e ten spokojny człowiek w
okularach jest z nich wszystkich najgrozniejszy. Przez chwilę czekał na moją
odpowiedz, potem zarzucił automat na ramię i rzekł: Radzę panu natychmiast stąd
odejść. Do widzenia . Nie czekałem, a\ zniknie mi z oczu. Ruszyłem co tchu w
powrotną drogę do miasta. Jakby wicher niósł mnie na swoich skrzydłach. Nie
odczuwałem zmęczenia w nogach ani zadyszki, zdawało mi się, \e słyszę z tyłu łoskot
jakiegoś pojazdu mechanicznego, nawet się nie obejrzałem, próbowałem biec jeszcze
szybciej. Wtem z polnej drogi skręciła na szosę niewielka cię\arówka, ciasno nabita
farmerami. Byłem półprzytomny, mimo to znalazłem tyle sił, by zagrodzić im drogę.
Zacząłem machać rękami i wołać: Stójcie! Tędy nie wolno! Tam partyzanci!
Cię\arówka stanęła, obstąpili mnie prości, gburowaci ludzie, uzbrojeni z jakiegoś
powodu w karabiny. Chwytali mnie za pierś, trzęśli, wymyślali ordynarnie, byłem
przera\ony, nie miałem pojęcia, o co im chodzi, dopiero po pewnym czasie
domyśliłem się, \e biorą mnie za wspólnika powstańców. Nogi ugięły się pode mną,
ale wtem z kabiny wysiadł szofer, w którym na szczęście rozpoznałem mego byłego [ Pobierz całość w formacie PDF ]