[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wsparł się na niej. Sięgała mu ledwie do ramienia, ale wydawało mu się to akurat w sam
raz. Naturalnie gdyby miała ona metr osiemdziesiąt wzrostu albo przeciwnie, niecałe metr
pięćdziesiąt, prawdopodobnie pomyślałby dokładnie to samo.
Może rzeczywiście mała pomoc mi się przyda przyznał, starając się, by w jego głosie
nie było słychać rozbawienia.
Sprowadzę konia, to będzie pan mógł wrócić na nim do domu.
A co pani zrobi, jeśli ja wezmę konia?
Pójdę piechotą odparła i dodała pod nosem: Może to mnie rozgrzeje.
Trevelyan uśmiechnął się, spoglądając na czubek jej głowy.
Konie mnie przerażają. Mam lęk wysokości, pani rozumie. Może przeszłaby się pani ze
mną kawałek. Nieduży, póki nie poczuję się odrobinę silniejszy.
Claire starała się ukryć grymas pogardy. Nie zamierzała spędzić całego poranka jako jego
pielęgniarka. Wiedziała, że powinna mu współczuć, przecież zemdlał i najwyrazniej był
chory, ale nie potrafiła wykrzesać z siebie współczucia. Mężczyzna ją irytował, choć nie
rozumiała dlaczego. Może to nie była jego wina. Może po prostu doskwierały jej wilgoć,
zimno i głód. W domu bez wątpienia już wszyscy wstali, więc na pewno jest coś do jedzenia,
będzie też mogła przebrać się w swoje rzeczy i&
Trevelyan zauważył jej minę.
Nie musi pani nigdzie ze mną iść powiedział i schylił się po jej wilgotne okrycie
leżące na ziemi. Proszę pozwolić, że pomogę pani dosiąść konia. Znakomicie dam sobie
radę bez pomocy.
Popatrzyła na niego, uważała jednak, żeby nie napotkać jego spojrzenia. Przed oczami
przemknęły jej blizny na jego policzkach i żółtawy odcień skóry i to zdecydowało. Wiedziała,
że musi mu pomóc. Ody wkładała przemoczone okrycie, miała jeszcze pokusę, by zostawić
go na łasce losu, ale sumienie nie pozwoliłoby jej odejść od ciężko chorego człowieka. Gdyby
zmarł dlatego, że znowu zemdlał i długo leżał na ziemi w deszczu, sumienie nie dałoby jej
spokoju do korka życia,
Nie westchnęła z rezygnacją, Pomogę panu znalezć jakieś schronienie.
Znów objęła go w pasie, a on ciężko oparł się na niej. Bardzo uważał, żeby ciągnąć za
sobą nogę i w ten sposób pokazać, że naprawdę potrzebuje pomocy. Poszli ścieżką, a koń
posłusznie podążał się za nimi.
Jak pani się nazywa? spytał Trevelyan.
Claire Willoughby odburknęła. Była zła na siebie, bo jego dotyk robił na mej dziwne
wrażenie. Odczuwała irytację i nieznany wcześniej niepokój, co wcale jej się nie podobało.
A co pani robiła tutaj przed świtem, gnając konno na złamanie karku, odziana w strój,
który zupełnie na panią nie pasuje? Czyżby uciekła pani guwernantce?
Claire była za bardzo przemoczona, zmarznięta i głodna, a także za bardzo obolała, by
zachować się uprzejmie. Poza tym z każdą minutą bardziej krępowała ją obecność
nieznajomego.
A ja chciałabym wiedzieć, dlaczego mężczyznie w pańskim wieku, najwyrazniej
poważnie choremu, pozwała się na włóczęgę po lesie bez opieki. Czy pan uciekł przed
pielęgniarką?
Trevelyan zamrugał, zdumiony. Zazwyczaj pociągał kobiety, bardzo mu się więc nie
spodobało, że ta młódka pozostaje całkiem obojętna. Spróbował szczęścia jeszcze raz:
Rozumiem, ze przyjechała pani do Bramley. Po co?
Czy mógłby pan tak na mnie nie wisieć?
Naturalnie. Trochę się wyprostował i przez chwilę starał się iść prawie bez pomocy,
wkrótce jednak sytuacja wróciła do poprzedniego stanu. Oboje powoli posuwali się ścieżką
naprzód. Trevelyan był tak zadowolony z towarzystwa, że rozważał nawet, czy nie wskazać
kobiecie okrężnej drogi przez Dziki Las. W głębi tego lasu, mniej więcej osiem kilometrów
od miejsca, w którym byli, stał stary domek ogrodnika.
Odpowie pani na moje pytanie?
Claire zorientowała się, że mężczyzna nadużywa jej uprzejmości i specjalnie tak ją
przygniata. Wstrętny staruch, pomyślała. Gorzko pożałowała, że nie zostawiła go swojemu
losowi, gdy spał w deszczu. Teraz jej podstawowym celem było uwolnienie się od
kłopotliwego towarzystwa.
Może dowiem się, kim pan jest. I czy pański dom jest daleko.
Niedaleko. Przytknął policzek do czubka jej głowy. Gdy pierwszy raz ją zobaczył,
była w kapelusiku, ale teraz ciemne, wilgotne włosy zostały bez nakrycia.
Może jednak coś by mi pan powiedział? odezwała się znowu i wzdrygnęła, bo bardzo
zabolało ją ramię.
Pani jest ranna. Ton jego głosu nagle się zmienił; brzmiał teraz bardzo zdecydowanie.
Nie jestem, po prostu stłukłam sobie rękę. Za to jestem głodna, zmoczona i
przemarznięta, wiec bardzo chciałabym wrócić już do domu.
W środku będzie pani jeszcze zimniej.
Tak myślałam mruknęła.
Co pani myślała?
%7łe pan będzie wiedział, jak jest w Bramley. Mieszkał pan tam, prawda? Czy pan zna
księcia?
Odpowiedział dopiero po chwili
Znam księcia całkiem dobrze.
Uśmiechnęła się na samą myśl o Harrym.
Mamy się pobrać powiedziała cicho. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
Wsparł się na niej. Sięgała mu ledwie do ramienia, ale wydawało mu się to akurat w sam
raz. Naturalnie gdyby miała ona metr osiemdziesiąt wzrostu albo przeciwnie, niecałe metr
pięćdziesiąt, prawdopodobnie pomyślałby dokładnie to samo.
Może rzeczywiście mała pomoc mi się przyda przyznał, starając się, by w jego głosie
nie było słychać rozbawienia.
Sprowadzę konia, to będzie pan mógł wrócić na nim do domu.
A co pani zrobi, jeśli ja wezmę konia?
Pójdę piechotą odparła i dodała pod nosem: Może to mnie rozgrzeje.
Trevelyan uśmiechnął się, spoglądając na czubek jej głowy.
Konie mnie przerażają. Mam lęk wysokości, pani rozumie. Może przeszłaby się pani ze
mną kawałek. Nieduży, póki nie poczuję się odrobinę silniejszy.
Claire starała się ukryć grymas pogardy. Nie zamierzała spędzić całego poranka jako jego
pielęgniarka. Wiedziała, że powinna mu współczuć, przecież zemdlał i najwyrazniej był
chory, ale nie potrafiła wykrzesać z siebie współczucia. Mężczyzna ją irytował, choć nie
rozumiała dlaczego. Może to nie była jego wina. Może po prostu doskwierały jej wilgoć,
zimno i głód. W domu bez wątpienia już wszyscy wstali, więc na pewno jest coś do jedzenia,
będzie też mogła przebrać się w swoje rzeczy i&
Trevelyan zauważył jej minę.
Nie musi pani nigdzie ze mną iść powiedział i schylił się po jej wilgotne okrycie
leżące na ziemi. Proszę pozwolić, że pomogę pani dosiąść konia. Znakomicie dam sobie
radę bez pomocy.
Popatrzyła na niego, uważała jednak, żeby nie napotkać jego spojrzenia. Przed oczami
przemknęły jej blizny na jego policzkach i żółtawy odcień skóry i to zdecydowało. Wiedziała,
że musi mu pomóc. Ody wkładała przemoczone okrycie, miała jeszcze pokusę, by zostawić
go na łasce losu, ale sumienie nie pozwoliłoby jej odejść od ciężko chorego człowieka. Gdyby
zmarł dlatego, że znowu zemdlał i długo leżał na ziemi w deszczu, sumienie nie dałoby jej
spokoju do korka życia,
Nie westchnęła z rezygnacją, Pomogę panu znalezć jakieś schronienie.
Znów objęła go w pasie, a on ciężko oparł się na niej. Bardzo uważał, żeby ciągnąć za
sobą nogę i w ten sposób pokazać, że naprawdę potrzebuje pomocy. Poszli ścieżką, a koń
posłusznie podążał się za nimi.
Jak pani się nazywa? spytał Trevelyan.
Claire Willoughby odburknęła. Była zła na siebie, bo jego dotyk robił na mej dziwne
wrażenie. Odczuwała irytację i nieznany wcześniej niepokój, co wcale jej się nie podobało.
A co pani robiła tutaj przed świtem, gnając konno na złamanie karku, odziana w strój,
który zupełnie na panią nie pasuje? Czyżby uciekła pani guwernantce?
Claire była za bardzo przemoczona, zmarznięta i głodna, a także za bardzo obolała, by
zachować się uprzejmie. Poza tym z każdą minutą bardziej krępowała ją obecność
nieznajomego.
A ja chciałabym wiedzieć, dlaczego mężczyznie w pańskim wieku, najwyrazniej
poważnie choremu, pozwała się na włóczęgę po lesie bez opieki. Czy pan uciekł przed
pielęgniarką?
Trevelyan zamrugał, zdumiony. Zazwyczaj pociągał kobiety, bardzo mu się więc nie
spodobało, że ta młódka pozostaje całkiem obojętna. Spróbował szczęścia jeszcze raz:
Rozumiem, ze przyjechała pani do Bramley. Po co?
Czy mógłby pan tak na mnie nie wisieć?
Naturalnie. Trochę się wyprostował i przez chwilę starał się iść prawie bez pomocy,
wkrótce jednak sytuacja wróciła do poprzedniego stanu. Oboje powoli posuwali się ścieżką
naprzód. Trevelyan był tak zadowolony z towarzystwa, że rozważał nawet, czy nie wskazać
kobiecie okrężnej drogi przez Dziki Las. W głębi tego lasu, mniej więcej osiem kilometrów
od miejsca, w którym byli, stał stary domek ogrodnika.
Odpowie pani na moje pytanie?
Claire zorientowała się, że mężczyzna nadużywa jej uprzejmości i specjalnie tak ją
przygniata. Wstrętny staruch, pomyślała. Gorzko pożałowała, że nie zostawiła go swojemu
losowi, gdy spał w deszczu. Teraz jej podstawowym celem było uwolnienie się od
kłopotliwego towarzystwa.
Może dowiem się, kim pan jest. I czy pański dom jest daleko.
Niedaleko. Przytknął policzek do czubka jej głowy. Gdy pierwszy raz ją zobaczył,
była w kapelusiku, ale teraz ciemne, wilgotne włosy zostały bez nakrycia.
Może jednak coś by mi pan powiedział? odezwała się znowu i wzdrygnęła, bo bardzo
zabolało ją ramię.
Pani jest ranna. Ton jego głosu nagle się zmienił; brzmiał teraz bardzo zdecydowanie.
Nie jestem, po prostu stłukłam sobie rękę. Za to jestem głodna, zmoczona i
przemarznięta, wiec bardzo chciałabym wrócić już do domu.
W środku będzie pani jeszcze zimniej.
Tak myślałam mruknęła.
Co pani myślała?
%7łe pan będzie wiedział, jak jest w Bramley. Mieszkał pan tam, prawda? Czy pan zna
księcia?
Odpowiedział dopiero po chwili
Znam księcia całkiem dobrze.
Uśmiechnęła się na samą myśl o Harrym.
Mamy się pobrać powiedziała cicho. [ Pobierz całość w formacie PDF ]