download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

On ścisnął dłonie staruszki, pochylił się do niej z wichrem szczęścia w oczach.
 Moja Stefcia!... moja!...
 Niech wam... Bóg błogosławi  rzekła księżna poważnie, kładąc dłoń na głowie wnuka.
Waldemar wiedział, co kosztowały księżnę te słowa. Gorące usta przycisnął do jej rąk.
 Dziękuję ci, droga babciu! Szczęście nasze będzie twoją nagrodą  mówił wzruszony.
Księżna ucałowała kilkakrotnie jego głowę. Azy spłynęły z jej oczu.
 Daj Boże, abyś był szczęśliwy, daj Boże! Nie chciałam być gorszą od Macieja, bałam
się, że mnie pominiesz... jestem zazdrosną o twe uczucie... więc... niech się spełni.
 Będziesz miała moją miłość i miłość Stefci. Pokochasz ją sama.
Oboje spojrzeli na klęcznik, gdzie fotografie Stefci miały wyraz dziwnie natchniony, jak-
by dusza dziewczyny sfrunęła na te nieme podobizny, czyniąc je żywymi.
Uroczysta chwila oczekiwania cudu zmieniła się w inną, równie uroczystą  jak po cu-
dzie już spełnionym.
Bogate ściany sypialni otaczały fotografię dziewczyny przepychem. Księżycowa ampla
dziergała na niej srebrne, ruchliwe błyski. Wszystko dyszało dokoła, wszystko tchnęło jakby
mistycznym hejnałem:
 Cud się spełnił!... zwyciężyła Stefcia, zwyciężyła!...
I namiętne oczy Waldemara, wpatrzone w fotografię, i jego rozpalone usta mówiły rów-
nież:
 Zwyciężyłaś, jedyna!...
79
XVI
Długo rozmawiał Waldemar z babką, aż niecierpliwiła się panna Rita, a Trestka narzekał.
Wybiła godzina wpół do trzeciej i trzecia. Nareszcie wszedł Waldemar. Panna Rita nie ru-
szyła się. Coś ją przykuło do miejsca. Trestka podszedł do ordynata. Nie mówił nic, ale jego
mina wyrażała samą ciekawość.
Waldemar był wesół, lecz spojrzawszy na kamienną twarz Rity, spoważniał, brwi zsunęły
mu się na czole.
Chwila nastała trochę kłopotliwa, bo i Trestka milczał.
Rozgrywały się tu losy.
Waldemar podszedł do panny Rity. Ona spytała z wysiłkiem:
 Cóż ciocia?... czy...
Zdławiło ją w krtani  nie mogła dokończyć. /
 Ciocia chce się położyć  podchwycił ordynat.  Jutro, a właściwie dziś zjeżdżamy się
tu wszyscy na imieniny babci, potem jadę do Ruczajewa.
Panna Rita zbladła jak pod ostatecznym ciosem, jęknęło jej w piersi, lecz zagryzła silnie
wargi i przemocą zapanowała nad wrażeniem. Podała Waldemarowi ręce, patrząc na niego z
bolesnym wyrazem.
 Niech panu Bóg szczęści.
Waldemar ucałował jej rękę, nisko pochylając głowę. Trestka winszował hałaśliwie. Na-
zwał ordynata bohaterem i obiecywał wspaniałą mowę na uczcie weselnej, na złość hrabiemu
Morykoniemu, którego nie lubił.
 Szczególną miałbym werwę, gdyby byli Barscy. Ale to wątpliwe.
Po odjezdzie ordynata i hrabiego panna Rita poszła do siebie. Chodziła jak nieprzytomna,
aż nagle zerwał się w jej piersi płacz straszny, zamykający w sobie wszystko: całą miłość dla
Waldemara, dawną i gorącą, żal nieuzasadniony do niego i do Stefci, głuchą rozpacz. Wtuliła
głowę w poduszki i klęcząc przed łóżkiem, trzęsła się w spazmatycznych dreszczach. Nigdy
nie miała nadziei, żeby ordynat zwrócił ku niej swe uczucia, nigdy się nawet nie łudziła, ale
nie myślała i o tym, że on w końcu wybierze sobie kobietę, którą ukocha i nazwie żoną. Było
to coś tak dalekiego, tak niewyraznego w zarysach, że gdy nadeszło, stało się dla niej ciosem.
Wiedziała o jego uczuciach dla Stefci od dawna i o przychylności pana Macieja, słyszała peł-
ne zapału słowa Waldemara na zjezdzie familijnym, a jednak wątła nić oporu księżnej jeszcze
zdawała się odgradzać ją od strasznej prawdy. Sama pragnęła dla niego szczęścia i gdyby już
teraz tylko od niej zależało, bez wahania oddałaby mu Stefcię. Ale natura ludzka jest zawiła,
często niezrozumiała. Panna Rita dopiero teraz jasno pojęła przepaść pomiędzy nią a ordyna-
tem, odczuła obuchową siłę, która miażdżyła jej miłość.
Teraz ujrzała otchłań swych najdroższych uczuć. Płakała boleśnie.
Księżna, nie mogąc się jej doczekać, weszła sama do sypialni wychowanki, Rita ujrzała
ciotkę tuż przy sobie. Zerwała się z kolan.
 Ciociu, po co przyszłaś?... po co?  jęknęła z wyrzutem.
Staruszka objęła jej głowę i przytuliła do siebie.
 Cicho, dziecko, nie wymawiaj mi, żem przyszła. Ja przeczuwałam, ja wiem wszystko.
Ryciu, i ty go kochasz, cierpiałyśmy razem, ja cię rozumiem. Aleś ty szlachetna... tyś prze-
mawiała za nimi, choć serce w tobie jęczało, a jam cię szorstko odsunęła. Przebacz mi, dziec-
ko.
Usiadła na łóżku. Rita wtuliła głowę w ramię staruszki rozełkana, drżąca. Księżna mó-
wiła dalej:
 Widzisz, już skończone, już i ja ich błogosławię, Ryciu, on kocha Stefcię, bardzo ko-
cha, będą szczęśliwi, to mię pociesza. Jestem stara, żałowałam tych kilku chwil życia, jakie
80
mi zostały bez miłości jedynego wnuka. Ustąpiłam i teraz mam spokój, spadł mi ciężar z ser-
ca, jestem nawet szczęśliwa, bo... cóż mam robić!
Księżna głęboko westchnęła.
 Podoba mi się ta dziewczyna. Widocznie dużo warta, skoro potrafiła tak silnie przywią-
zać do siebie Waldemara. On zadziwia mię swą siłą woli, a ona...
Dokończyła szeptem:
 A ona czarem.
Staruszka głaskała ciemną, zbiedzoną głowę wychowanki, błądząc oczyma w przestrzeni.
Panna Rita milczała cicha i jakby uspokojona. Księżna szepnęła znowu:
 Rozmawiałam z duchem mojej Elżuni i z Gabrielą. Zwłaszcza Gabrielę widziałam czę-
sto w snach. Stawała obok Waldemara i kładła mu rękę na głowie, jakby błogosławiąc. I tę
Stefcię widziałam. Klęczała przy Gabrieli, taka śliczna, błagająca, zupełnie podobna do tej w
medalionie Waldemara.
Staruszka wstrząsnęła się.
 A czy wiesz? Ukazała mi się we śnie zmarła Rembowska. Och! tak okropnie patrzyła
mi w oczy!
 Niech się ciocia nie przejmuje  rzekła serdecznie panna, Szeliżanka i przylgnęła do rę-
ki staruszki.
 Nic, dziecko, to już minęło. Teraz mi dobrze i tak spokojnie. Waldy kocha mię. O to
już mi tylko chodzi. On zacny chłopak. Czemuż go Elżunia nie widzi?
Rita westchnęła. Księżna pocałowała ją w czoło.
 Cierpisz, dziecko, ja wierzę, Bóg da, że i ty szczęście znajdziesz. Tyś warta lepszego
losu.
 Nie chcę, ciociu, nie chcę. Ja kochałam go całą duszą, ale nawet nie marzyłam o nim
dla siebie. Cóż... ja dla niego? Byłabym zbyt śmiałą, chcąc marzyć. Ale smutno mi. Ot, dzi-
waczka jestem.
Zaśmiała się cicho, boleśnie.
 Gorycz przez ciebie przemawia  rzekła księżna.  Ale to minie: tyś zawsze taka dziel-
na.
Już zaczynało świtać, kiedy księżna, osłabiona bezsennością i wrażeniami nocy, poszła
do łóżka.
Ale nie mogła zasnąć. Przesuwała w palcach paciorki sandałowego różańca, oczy miała
wlepione w adamaszkową kotarę, na której blady świt zimowy snuł swe fioletowe cienie.
Usta staruszki szeptały pacierze, lecz myśl przebijała szereg lat, błądząc w czasach, kiedy
i sama była młodą, sama kochała, a potem widziała uczucia swych dzieci.
I w drugim pokoleniu to samo.
81
XVII
Waldemar powrócił do Głębowicz nad ranem. Już świtało. Ruch powstał w uśpionym
przed chwilą zamku. Zwłaszcza w cieplarniach i w oranżerii panowała krzątanina przy blasku
lamp elektrycznych. Sam ordynat wybierał kwiaty. Rój ogrodników z nożycami w rękach
robiły istne spustoszenie. Ogrodnik układał kwiaty odpowiednio. A były tam pyszne okazy.
Wszystko, co cieplarnie, prowadzone z wielkim nakładem, wytworzyć mogły o tej porze ro- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •