[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pewien, że będzie mógł zobaczyć sypialnię Lincolna, ale musiał
wymyślić jeszcze coś, żeby spotkać się z Jocelyn.
- Rozumiem, że jesteś wielkim miłośnikiem Lincolna - powiedział
prezydent.
- Można tak powiedzieć, proszę pana. - Tuckerowi nagle przyszło
do głowy, że być może rozmawia z przyszłym teściem. Każdemu
w tej sytuacji odebrałoby głos.
- Masz rację. Znajdz takiego, kto go nie podziwia - zgodził się pre-
zydent. - Niezwykła postać, która zostawiła po sobie ogromne
wrażenie i masę niezałatwionych spraw. Wally mówi, że chciałbyś
zobaczyć sypialnię Lincolna.
- Bardzo - oznajmił i zaraz dodał szybko. - Wiem, że się
narzucam...
- Ani trochę - prezydent zaprzeczył gładko. - Z przyjemnością ci ją
pokażę. Może być dzisiaj wczesnym wieczorem? Będę wolny
221
około wpół do siódmej.
- Szósta trzydzieści doskonale mi pasuje, proszę pana.
Jocelyn siedziała przy biurku Eleanor Roosevelt w swoim połączo-
nym z biurem salonie. Przed nią leżała sterta nietkniętych ważnych
wiadomości. Zamiast na nie, patrzyła na leżącą osobno małą
karteczkę z adresem i numerem telefonu Tuckera, który sam jej
zapisał.
Wyginała nerwowo palce dłoni na kolanach i zbierała się na
odwagę, żeby do niego zadzwonić. Za oknami zapadł już zmrok i o
tej porze powinien być w domu. Musiała tylko podnieść słuchawkę
i wybrać jego numer.
Nie wiedziała, co mu powiedzieć i w tym tkwił cały problem. Prze-
ćwiczyła już z tuzin różnych zdań i wyobrażała sobie jego reakcje
na każde z nich. Bała się, że nie będą pozytywne i dlatego wciąż
się wahała.
Nazwała się tchórzem i dopiero wtedy sięgnęła po słuchawkę.
Telefon zadzwonił, zanim dotknęła tarczy i Jocelyn podskoczyła
nerwowo. Chwyciła słuchawkę i podniosła do ucha, szybko
zdejmując perłowy klips.
- Halo - powiedziała zdenerwowanym głosem.
- To ty, Jocelyn?
- Tak. Cześć, tato - rozpoznała go od razu.
- Masz dziwny głos. Dostałaś moją wiadomość? - zapytał.
- Pewnie leży gdzieś na kupce z innymi. - Zerknęła na stosik. -
Przyszłam dopiero przed chwilą i jeszcze ich nie przeglądałam. A o
co chodzi?
- Nic takiego. Dzwoniłem wcześniej, żeby ci powiedzieć, że będę
miał dzisiaj gościa, który chce zobaczyć sypialnię Lincolna.
Musisz przesunąć kolację o godzinę, może półtorej. Upewnij się,
że będzie trochę whisky pod ręką - najlepiej Black Label, i
zadzwoń do kuchni, żeby przygotowali tacę zwykłych przekąsek.
222
- Oczywiście. - Jocelyn zapisała wszystko na kartce leżącej obok
telefonu. - O której godzinie?
- Mniej więcej o szóstej trzydzieści.
- Załatwione - obiecała. - A tak na marginesie, kto...
- Mam Saundersa na drugiej linii, Jocelyn. Muszę kończyć - telefon
zamilkł i jak wiele razy przedtem rozmowa została przerwana z
powodu jakiejś ważnej sprawy - zdarzało się to tak często, że
Jocelyn nie była zaskoczona.
Zaczęła przeglądać wiadomości, chcąc odnalezć nazwisko gościa, i
wtedy zauważyła, która jest godzina. Było już trzy po szóstej, a ona
musiała sprawdzić barek, zamówić przekąski i trochę się
odświeżyć.
Jocelyn nie była bardzo ciekawa, kogo jej ojciec zaprosił do
Białego Domu. Z doświadczenia wiedziała, że może to być każdy,
od wysoko postawionego biznesmena do wiernego partyjnego
kolegi, doradcy lub członka Kongresu. Bez względu na to, kto
przychodził, jej rola była zawsze taka sama: przedstawić się,
przywitać i porozmawiać. Właściwie ucieszyła się, że ktoś ich
odwiedzi, bo w ten sposób będzie mogła na chwilę zapomnieć o
Tuckerze.
Punktualnie o szóstej trzydzieści Jocelyn usłyszała dochodzący z
korytarza głos ojca. Rzadko korzystał z windy, wolał wchodzić po
wyłożonych czerwonym dywanem schodach, tłumacząc, że dobrze
mu robi odrobina wysiłku.
Rozejrzała się krytycznie po żółtym Pokoju Owalnym, w którym
ojciec przyjmował zwykle prywatnych gości. Był elegancko
urządzony, ale jasny i przytulny. Można było wyjść z niego na
balkon Trumana i podziwiać panoramę Mali i wszystkie oświetlone
pomniki.
Upewniła się, że wszystko gotowe, odwróciła w stronę drzwi i ręką
wygładziła granatowe wełniane spodnie, zastanawiając się, czy nie
ubrała się zbyt swobodnie. Zaraz potem usłyszała drugi głos.
223
Poczuła, że cała sztywnieje na jego dzwięk.
Tucker. Mężczyzna miał głos podobny do Tuckera.
- Niemożliwe - wyszeptała, pewna, że jej się zdawało.
W tym momencie wysoki na prawie dwa metry Tucker wszedł do
saloniku. Na widok smukłego, szczupłego mężczyzny Jocelyn
poczuła, jak coś ją chwyta za gardło, wysysa z niej powietrze,
ściska za serce i paraliżuje. Nie wiedziała, co robić - uciec, a może
przeciwnie, podbiec do niego. Nie drgnęła i stała, jakby stopy
miała przymurowane do podłogi.
Tucker nie włożył krawata. Miał na sobie sweter i ciemne luzne
spodnie. Były uszyte tak, aby ukryć jak bardzo jest szczupły. Tym
razem kieszenie były puste i dlatego wyglądał niezwykle
porządnie.
Poczuła na sobie jego wzrok i badawczo spojrzała, ciekawa czy ją
rozpoznał. Ale niczego nie dostrzegła. Pomyślała, że to niemożliwe
i coś ją zabolało.
Ojciec przywitał ją serdecznie.
- Mam nadzieję, że nie musiałaś długo czekać, Jocelyn.
- Nie - odpowiedziała matowym głosem.
- Wy się chyba nie znacie - powiedział prezydent i spojrzał na Tu-
ckera.
- Formalnie nie - przyznał Tucker z uśmiechem. - Ale nie ma takie-
go człowieka w naszym kraju, który nie rozpoznałby pani, panno
Wakefield.
Jocelyn miała ochotę powiedzieć mu, że on właśnie jej nie poznał, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
pewien, że będzie mógł zobaczyć sypialnię Lincolna, ale musiał
wymyślić jeszcze coś, żeby spotkać się z Jocelyn.
- Rozumiem, że jesteś wielkim miłośnikiem Lincolna - powiedział
prezydent.
- Można tak powiedzieć, proszę pana. - Tuckerowi nagle przyszło
do głowy, że być może rozmawia z przyszłym teściem. Każdemu
w tej sytuacji odebrałoby głos.
- Masz rację. Znajdz takiego, kto go nie podziwia - zgodził się pre-
zydent. - Niezwykła postać, która zostawiła po sobie ogromne
wrażenie i masę niezałatwionych spraw. Wally mówi, że chciałbyś
zobaczyć sypialnię Lincolna.
- Bardzo - oznajmił i zaraz dodał szybko. - Wiem, że się
narzucam...
- Ani trochę - prezydent zaprzeczył gładko. - Z przyjemnością ci ją
pokażę. Może być dzisiaj wczesnym wieczorem? Będę wolny
221
około wpół do siódmej.
- Szósta trzydzieści doskonale mi pasuje, proszę pana.
Jocelyn siedziała przy biurku Eleanor Roosevelt w swoim połączo-
nym z biurem salonie. Przed nią leżała sterta nietkniętych ważnych
wiadomości. Zamiast na nie, patrzyła na leżącą osobno małą
karteczkę z adresem i numerem telefonu Tuckera, który sam jej
zapisał.
Wyginała nerwowo palce dłoni na kolanach i zbierała się na
odwagę, żeby do niego zadzwonić. Za oknami zapadł już zmrok i o
tej porze powinien być w domu. Musiała tylko podnieść słuchawkę
i wybrać jego numer.
Nie wiedziała, co mu powiedzieć i w tym tkwił cały problem. Prze-
ćwiczyła już z tuzin różnych zdań i wyobrażała sobie jego reakcje
na każde z nich. Bała się, że nie będą pozytywne i dlatego wciąż
się wahała.
Nazwała się tchórzem i dopiero wtedy sięgnęła po słuchawkę.
Telefon zadzwonił, zanim dotknęła tarczy i Jocelyn podskoczyła
nerwowo. Chwyciła słuchawkę i podniosła do ucha, szybko
zdejmując perłowy klips.
- Halo - powiedziała zdenerwowanym głosem.
- To ty, Jocelyn?
- Tak. Cześć, tato - rozpoznała go od razu.
- Masz dziwny głos. Dostałaś moją wiadomość? - zapytał.
- Pewnie leży gdzieś na kupce z innymi. - Zerknęła na stosik. -
Przyszłam dopiero przed chwilą i jeszcze ich nie przeglądałam. A o
co chodzi?
- Nic takiego. Dzwoniłem wcześniej, żeby ci powiedzieć, że będę
miał dzisiaj gościa, który chce zobaczyć sypialnię Lincolna.
Musisz przesunąć kolację o godzinę, może półtorej. Upewnij się,
że będzie trochę whisky pod ręką - najlepiej Black Label, i
zadzwoń do kuchni, żeby przygotowali tacę zwykłych przekąsek.
222
- Oczywiście. - Jocelyn zapisała wszystko na kartce leżącej obok
telefonu. - O której godzinie?
- Mniej więcej o szóstej trzydzieści.
- Załatwione - obiecała. - A tak na marginesie, kto...
- Mam Saundersa na drugiej linii, Jocelyn. Muszę kończyć - telefon
zamilkł i jak wiele razy przedtem rozmowa została przerwana z
powodu jakiejś ważnej sprawy - zdarzało się to tak często, że
Jocelyn nie była zaskoczona.
Zaczęła przeglądać wiadomości, chcąc odnalezć nazwisko gościa, i
wtedy zauważyła, która jest godzina. Było już trzy po szóstej, a ona
musiała sprawdzić barek, zamówić przekąski i trochę się
odświeżyć.
Jocelyn nie była bardzo ciekawa, kogo jej ojciec zaprosił do
Białego Domu. Z doświadczenia wiedziała, że może to być każdy,
od wysoko postawionego biznesmena do wiernego partyjnego
kolegi, doradcy lub członka Kongresu. Bez względu na to, kto
przychodził, jej rola była zawsze taka sama: przedstawić się,
przywitać i porozmawiać. Właściwie ucieszyła się, że ktoś ich
odwiedzi, bo w ten sposób będzie mogła na chwilę zapomnieć o
Tuckerze.
Punktualnie o szóstej trzydzieści Jocelyn usłyszała dochodzący z
korytarza głos ojca. Rzadko korzystał z windy, wolał wchodzić po
wyłożonych czerwonym dywanem schodach, tłumacząc, że dobrze
mu robi odrobina wysiłku.
Rozejrzała się krytycznie po żółtym Pokoju Owalnym, w którym
ojciec przyjmował zwykle prywatnych gości. Był elegancko
urządzony, ale jasny i przytulny. Można było wyjść z niego na
balkon Trumana i podziwiać panoramę Mali i wszystkie oświetlone
pomniki.
Upewniła się, że wszystko gotowe, odwróciła w stronę drzwi i ręką
wygładziła granatowe wełniane spodnie, zastanawiając się, czy nie
ubrała się zbyt swobodnie. Zaraz potem usłyszała drugi głos.
223
Poczuła, że cała sztywnieje na jego dzwięk.
Tucker. Mężczyzna miał głos podobny do Tuckera.
- Niemożliwe - wyszeptała, pewna, że jej się zdawało.
W tym momencie wysoki na prawie dwa metry Tucker wszedł do
saloniku. Na widok smukłego, szczupłego mężczyzny Jocelyn
poczuła, jak coś ją chwyta za gardło, wysysa z niej powietrze,
ściska za serce i paraliżuje. Nie wiedziała, co robić - uciec, a może
przeciwnie, podbiec do niego. Nie drgnęła i stała, jakby stopy
miała przymurowane do podłogi.
Tucker nie włożył krawata. Miał na sobie sweter i ciemne luzne
spodnie. Były uszyte tak, aby ukryć jak bardzo jest szczupły. Tym
razem kieszenie były puste i dlatego wyglądał niezwykle
porządnie.
Poczuła na sobie jego wzrok i badawczo spojrzała, ciekawa czy ją
rozpoznał. Ale niczego nie dostrzegła. Pomyślała, że to niemożliwe
i coś ją zabolało.
Ojciec przywitał ją serdecznie.
- Mam nadzieję, że nie musiałaś długo czekać, Jocelyn.
- Nie - odpowiedziała matowym głosem.
- Wy się chyba nie znacie - powiedział prezydent i spojrzał na Tu-
ckera.
- Formalnie nie - przyznał Tucker z uśmiechem. - Ale nie ma takie-
go człowieka w naszym kraju, który nie rozpoznałby pani, panno
Wakefield.
Jocelyn miała ochotę powiedzieć mu, że on właśnie jej nie poznał, [ Pobierz całość w formacie PDF ]