[ Pobierz całość w formacie PDF ]
laurach. Zanim ciebie spotkał, nie sądziłam, by potrafił
znaleźć w życiu prawdziwe szczęście. Jesteś mu potrzebna,
Beth. Po raz pierwszy odrzucił wszelkie pozy i zakochał
się jak szalony. Jeśli staniesz u jego boku, potrafi odnaleźć
własną drogę.
- Nie próbuj mnie przekonać, Sylvie. Wszystko się
skończyło.
- Co ty mówisz, kochanie? Zapamiętaj moje słowa.
Prawdziwa miłość nie przemija.
- Och, Sylvie, gdybym mogła wszystko naprawić...
- Nie rozumiem. Co chcesz naprawić? Masz jakiś plan?
Beth objęła matkę Reese'a, uścisnęła ją mocno i wy
biegła z pokoju.
- Wkrótce się dowiesz - rzuciła na odchodnym.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W czasie długiej podróży na Lazurowe Wybrzeże Beth
miała dość czasu, by dopracować w szczegółach przeko
nującą historyjkę, którą zamierzała opowiedzieć Euge-
ne'owi. Powtarzała ją do znudzenia. Starała się przewidzieć
reakcję szefa. Na wszelki wypadek miała w zanadrzu kilka
wariantów. Nadal czuła się fatalnie. Gdy zaparkowała
przed willą Billy'ego i wysiadła z jaguara pożyczonego
bez zgody właściciela, znów poczuła mdłości. Zacisnęła
zęby, odetchnęła głęboko i ruszyła w stronę drzwi. Kręciło
jej się w głowie - prawdopodobnie z przejęcia i zdenerwo
wania. Z drugiej strony jednak...
Chwyciła dłonią drzwi auta, gdy przemknęło jej przez
myśl, że marne samopoczucie może mieć całkiem inną
przyczynę. Nie, to absurd! Raz tylko popełnili małą nie
ostrożność. To nie powinno się wydarzyć, ale oboje stracili
głowę. Beth ruszyła wolno w stronę willi. Zdawała sobie
sprawę, że organizm kobiety miewa swoje kaprysy, a na
pięcia i troski mogą powodować zmianę jego wewnętrzne
go rytmu. Konsekwencje takiego faktu były łatwe do prze
widzenia. Nie chciała teraz o tym myśleć. Skrzywdziła
ukochanego mężczyznę i musiała go uchronić przed real
nym niebezpieczeństwem.
Reese zapewne nigdy jej nie wybaczy, mogła mu jednak
oszczędzić publicznego roztrząsania sekretów rodzinnych.
Być może pewnego dnia będzie gotowy spotkać się z oj
cem. Zrobi to, kiedy uzna za stosowne - nie pod dyktando
natrętnych dziennikarzy.
Zatrzymała się w holu i odetchnęła głęboko, nim weszła
do salonu. Eugene siedział w fotelu, sącząc zimny napój.
Na widok gościa zerwał się na równe nogi.
- Beth! - krzyknął z promiennym uśmiechem. Wyglą
dał jak wielki kocur czyhający na kanarka. - Gdzie Mar
chand?
- Został z rodziną - odparła, rzucając torebkę na krzes
ło. Podeszła do barku, wrzuciła do szklanki parę kostek
lodu i nalała sobie wody mineralnej. Dodała z irytacją:
- Pozwolę sobie zauważyć, że to jego prawdziwa rodzina.
Na twarzy Eugene'a pojawił się wyraz niedowierzania.
Nagle przestał się uśmiechać.
- Moment - rzucił, podnosząc rękę. - Co masz na
myśli?
- Reese Marchand nie jest synem Harrisona Mont-
gomery'ego.
Eugene osłupiał na chwilę, ale szybko odzyskał pew
ność siebie i zapytał drwiąco:
- To wszystko? Mam się zadowolić takim oświad
czeniem?
- Chcesz usłyszeć więcej szczegółów? - Beth uderzyła
szklanką o marmurowy blat. - Zależy ci, by wiedzieć, jak
się skompromitowałam w oczach tego faceta i jego rodzi
ny, ponieważ tobie nie chciało się zebrać przyzwoitej do
kumentacji? Proszę bardzo! Przeszłam już przez to dwa
razy. Nie umrę, jeśli wyłożę kawę na ławę po raz trzeci.
- Wal, ślicznotko. Ciekawe, czego się dowiedziałaś.
- Eugene był wściekły.
- Zapytałam Reese'a Marchanda, czy Montgomery to
jego ojciec. Wyśmiał mnie. Gdy mu powiedziałam, skąd
mi przyszedł do głowy taki pomysł, natychmiast spoważ
niał. Wspomniałam o kontaktach jego matki z senatorem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
laurach. Zanim ciebie spotkał, nie sądziłam, by potrafił
znaleźć w życiu prawdziwe szczęście. Jesteś mu potrzebna,
Beth. Po raz pierwszy odrzucił wszelkie pozy i zakochał
się jak szalony. Jeśli staniesz u jego boku, potrafi odnaleźć
własną drogę.
- Nie próbuj mnie przekonać, Sylvie. Wszystko się
skończyło.
- Co ty mówisz, kochanie? Zapamiętaj moje słowa.
Prawdziwa miłość nie przemija.
- Och, Sylvie, gdybym mogła wszystko naprawić...
- Nie rozumiem. Co chcesz naprawić? Masz jakiś plan?
Beth objęła matkę Reese'a, uścisnęła ją mocno i wy
biegła z pokoju.
- Wkrótce się dowiesz - rzuciła na odchodnym.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W czasie długiej podróży na Lazurowe Wybrzeże Beth
miała dość czasu, by dopracować w szczegółach przeko
nującą historyjkę, którą zamierzała opowiedzieć Euge-
ne'owi. Powtarzała ją do znudzenia. Starała się przewidzieć
reakcję szefa. Na wszelki wypadek miała w zanadrzu kilka
wariantów. Nadal czuła się fatalnie. Gdy zaparkowała
przed willą Billy'ego i wysiadła z jaguara pożyczonego
bez zgody właściciela, znów poczuła mdłości. Zacisnęła
zęby, odetchnęła głęboko i ruszyła w stronę drzwi. Kręciło
jej się w głowie - prawdopodobnie z przejęcia i zdenerwo
wania. Z drugiej strony jednak...
Chwyciła dłonią drzwi auta, gdy przemknęło jej przez
myśl, że marne samopoczucie może mieć całkiem inną
przyczynę. Nie, to absurd! Raz tylko popełnili małą nie
ostrożność. To nie powinno się wydarzyć, ale oboje stracili
głowę. Beth ruszyła wolno w stronę willi. Zdawała sobie
sprawę, że organizm kobiety miewa swoje kaprysy, a na
pięcia i troski mogą powodować zmianę jego wewnętrzne
go rytmu. Konsekwencje takiego faktu były łatwe do prze
widzenia. Nie chciała teraz o tym myśleć. Skrzywdziła
ukochanego mężczyznę i musiała go uchronić przed real
nym niebezpieczeństwem.
Reese zapewne nigdy jej nie wybaczy, mogła mu jednak
oszczędzić publicznego roztrząsania sekretów rodzinnych.
Być może pewnego dnia będzie gotowy spotkać się z oj
cem. Zrobi to, kiedy uzna za stosowne - nie pod dyktando
natrętnych dziennikarzy.
Zatrzymała się w holu i odetchnęła głęboko, nim weszła
do salonu. Eugene siedział w fotelu, sącząc zimny napój.
Na widok gościa zerwał się na równe nogi.
- Beth! - krzyknął z promiennym uśmiechem. Wyglą
dał jak wielki kocur czyhający na kanarka. - Gdzie Mar
chand?
- Został z rodziną - odparła, rzucając torebkę na krzes
ło. Podeszła do barku, wrzuciła do szklanki parę kostek
lodu i nalała sobie wody mineralnej. Dodała z irytacją:
- Pozwolę sobie zauważyć, że to jego prawdziwa rodzina.
Na twarzy Eugene'a pojawił się wyraz niedowierzania.
Nagle przestał się uśmiechać.
- Moment - rzucił, podnosząc rękę. - Co masz na
myśli?
- Reese Marchand nie jest synem Harrisona Mont-
gomery'ego.
Eugene osłupiał na chwilę, ale szybko odzyskał pew
ność siebie i zapytał drwiąco:
- To wszystko? Mam się zadowolić takim oświad
czeniem?
- Chcesz usłyszeć więcej szczegółów? - Beth uderzyła
szklanką o marmurowy blat. - Zależy ci, by wiedzieć, jak
się skompromitowałam w oczach tego faceta i jego rodzi
ny, ponieważ tobie nie chciało się zebrać przyzwoitej do
kumentacji? Proszę bardzo! Przeszłam już przez to dwa
razy. Nie umrę, jeśli wyłożę kawę na ławę po raz trzeci.
- Wal, ślicznotko. Ciekawe, czego się dowiedziałaś.
- Eugene był wściekły.
- Zapytałam Reese'a Marchanda, czy Montgomery to
jego ojciec. Wyśmiał mnie. Gdy mu powiedziałam, skąd
mi przyszedł do głowy taki pomysł, natychmiast spoważ
niał. Wspomniałam o kontaktach jego matki z senatorem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]