[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kwiatuszku! - zawołał baron. - Wreszcie do mnie wróciłaś... - Od tej pory będę
lepszym człowiekiem. Wszystko będzie inaczej, kwiatuszku. Przysięgam! Zrobię
wszystko, by cię uszczęśliwić. Wszystko...
Od godziny Lars bezustannie powtarzał te same słowa i zdania. Perorował o miło-
ści, przebaczeniu, wspólnym szczęściu. Rose patrzyła przez okno, po którym ściekały
krople deszczu. Starała się nie myśleć o niczym. Nic nie czuć. Nawet nie oddychać.
Nie chciała już dłużej żyć.
- Po prostu zabierz mnie do domu - rzekła głosem słabym jak echo.
- Oczywiście! - Ucieszył się, wreszcie doczekawszy się z jej ust jakiegoś słowa. -
Naturalnie! Jedziemy do San Francisco. A potem urządzimy prawdziwy ślub. Czy pasuje
ci... jutro?
To pytanie wyrwało ją z odrętwienia.
- Chyba nie myślisz, że wyjdę za ciebie? Postradałeś zmysły, Lars?
Spojrzała na niego. Jego twarzy wykrzywiła nagła furia. Wdepnął pedał gazu. Fer-
rari wyrwało do przodu, przekraczając dozwoloną prędkość.
- Oczywiście, że wyjdziesz, kwiatuszku! - zagrzmiał. - Kosztowałaś mnie fortunę
Laetitii. Teraz jesteś moją własnością. Tak samo jak twoje pieniądze. - Zaśmiał się jak
szaleniec.
- Jakie pieniądze? Nie mam ani grosza.
- Ażesz! Mam na myśli pieniądze, które dał ci Novros.
- O czym ty mówisz!?
R
L
T
- Wczoraj rozmawiałem z nim przez telefon. Powiedział, że dał ci miliony dolarów,
aby zrekompensować krzywdę, którą ci wyrządził. Podobno chcesz to zainwestować w
jakąś fabrykę. - Aypnął na nią okiem. - Nie wiedziałaś, że masz forsy jak lodu?
Rose pomyślała o kopercie, który wręczył jej Xerxes. Zaczęła otwierać list, lecz
Lars wyrwał go z jej ręki i cisnął przez okno pędzącego auta.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Zapomnij o tym bydlaku! To zwykłe zero, śmieć. Zrobił ci pranie mózgu. Tak
samo jak swojej siostrzyczce.
- Laetitia jest jego... siostrą? - zapytała zaszokowana.
- Tak, przyrodnią. Coś w tym rodzaju. Trzymał to w tajemnicy. Obiecał jej, że nie
wywoła skandalu. Jej matka była słabego zdrowia. Po śmierci ojca Laetitia bała się, że
kolejny wstrząs ją dobije. - Na jego usta wypłynął okrutny uśmiech. - I miała rację. Jej
mamusię zabiła wiadomość o wypadku córki, dzięki czemu Laetitia odziedziczyła ro-
dzinną fortunę.
- Jesteś potworem!
- Nie powinnaś się tak zwracać do mężczyzny, którego kochasz, różyczko.
- Nie kocham cię!
- Pokochasz, kwiatuszku - odparł, nadal uśmiechając się diabolicznie. - Obiecuję
ci, kochanie!
Nagle zjechał z autostrady w boczną drogę wiodącą prosto w las. Rose ujrzała w
oddali ośnieżone wierzchołki gór. Deszcz bębnił w szyby pędzącego auta, które ślizgało
się po oblodzonej drodze, cudem unikając zderzenia z drzewami.
Xerxes, ratunku! - zawołała w duchu. Pojedz za mną... Ratuj mnie...
Po chwili przypomniała sobie obietnicę, do której sama go zmusiła. Po jej policz-
kach spłynęły łzy bezsilności. Pewnie już zdążył wyrzucić mnie z głowy, katowała się w
myślach. Odzyskał swoją ukochaną siostrę. Nic więcej go już teraz nie obchodzi.
Nie uratuje mnie. Ta myśl zabiła w niej wszelką nadzieję.
- Dokąd jedziemy? - wydukała martwym głosem.
- Do odludnego domku, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Od tej pory bę-
dziemy tylko my, ty i ja, na zawsze! - W jego oczach dostrzegła obłęd i okrucieństwo. -
R
L
T
Przypomnisz sobie, co do mnie czułaś. O, tak, pomogę ci w tym! Wreszcie będę się mógł
nasycić twoim pięknym ciałem. Będziesz wyła z rozkoszy. Będziemy się kochać non
stop, dzień i noc, aż zapomnisz o tym cholernym Greku. A potem mnie poślubisz.
- Nadal ją badamy, panie Novros, ale prognozy napawają optymizmem.
Xerxes westchnął z ulgą.
- Dzięki Bogu...
- Będziemy pana na bieżąco informować. - Lekarz spojrzał na niego z troską. -
Powinien pan odpocząć, zanim zostanie pan naszym kolejnym pacjentem.
- Bez obaw - mruknął. - Nic mi nie jest.
Doktor poklepał go po ramieniu.
- Niech się pan nie martwi. Ona jest młoda i silna. Możliwe, że całkowicie wy-
zdrowieje.
Po wyjściu z kliniki Xerxes zamknął oczy i uniósł głowę. Twarz zrosiły mu krople
chłodnego deszczu. Jego siostra jest już bezpieczna. Znajduje się pod opieką najlepszych
specjalistów. Pierwszy raz od roku nie czuł w środku tego strachu, który zatruwał jego
ciało i duszę niczym trucizna. Wiedział, że powinna go teraz zalać fala ulgi i radości, a
jednak dławił go smutek. Na spowitym mgłą parkingu ujrzał idącą w jego stronę blon-
dynkę.
- Rose! - zawołał.
Może przeczytała list? Może... Nie, nie wróciła. Patrzył, jak nieznajoma kobieta
obejmuje i całuje jakiegoś pielęgniarza, który wyszedł z kliniki. Z bliska nawet nie
przypominała Rose. Umysł płata mi głupie figle, skonstatował ponuro, moknąc w desz-
czu.
Powiedziała mu, że go kocha. A on ją oddał, pchnął w ramiona Vxborga... Jak
mógł postąpić tak nieludzko?
Zacisnął dłonie w pięści i przetarł nimi przekrwione, podkrążone oczy. Jedyne,
czego pragnął, to mieć z powrotem Rose Linden. Podzielić się z nią dobrymi wieściami o
Laetitii. I wyznać jej wreszcie, że Laetitia jest jego siostrą.
R
L
T
Zamiast tego był teraz więzniem obietnicy, do której Rose go zmusiła. Może tak
jest lepiej? - przekonywał się w myślach. Przecież Rose zasługuje na kogoś lepszego; na
wspaniałego, kochającego męża, a nie zamkniętego w sobie, poranionego, pokręconego
faceta bez serca.
Mógłbym się zmienić! - zawył w duchu. Już się zmieniłem... dzięki Rose. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
- Kwiatuszku! - zawołał baron. - Wreszcie do mnie wróciłaś... - Od tej pory będę
lepszym człowiekiem. Wszystko będzie inaczej, kwiatuszku. Przysięgam! Zrobię
wszystko, by cię uszczęśliwić. Wszystko...
Od godziny Lars bezustannie powtarzał te same słowa i zdania. Perorował o miło-
ści, przebaczeniu, wspólnym szczęściu. Rose patrzyła przez okno, po którym ściekały
krople deszczu. Starała się nie myśleć o niczym. Nic nie czuć. Nawet nie oddychać.
Nie chciała już dłużej żyć.
- Po prostu zabierz mnie do domu - rzekła głosem słabym jak echo.
- Oczywiście! - Ucieszył się, wreszcie doczekawszy się z jej ust jakiegoś słowa. -
Naturalnie! Jedziemy do San Francisco. A potem urządzimy prawdziwy ślub. Czy pasuje
ci... jutro?
To pytanie wyrwało ją z odrętwienia.
- Chyba nie myślisz, że wyjdę za ciebie? Postradałeś zmysły, Lars?
Spojrzała na niego. Jego twarzy wykrzywiła nagła furia. Wdepnął pedał gazu. Fer-
rari wyrwało do przodu, przekraczając dozwoloną prędkość.
- Oczywiście, że wyjdziesz, kwiatuszku! - zagrzmiał. - Kosztowałaś mnie fortunę
Laetitii. Teraz jesteś moją własnością. Tak samo jak twoje pieniądze. - Zaśmiał się jak
szaleniec.
- Jakie pieniądze? Nie mam ani grosza.
- Ażesz! Mam na myśli pieniądze, które dał ci Novros.
- O czym ty mówisz!?
R
L
T
- Wczoraj rozmawiałem z nim przez telefon. Powiedział, że dał ci miliony dolarów,
aby zrekompensować krzywdę, którą ci wyrządził. Podobno chcesz to zainwestować w
jakąś fabrykę. - Aypnął na nią okiem. - Nie wiedziałaś, że masz forsy jak lodu?
Rose pomyślała o kopercie, który wręczył jej Xerxes. Zaczęła otwierać list, lecz
Lars wyrwał go z jej ręki i cisnął przez okno pędzącego auta.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Zapomnij o tym bydlaku! To zwykłe zero, śmieć. Zrobił ci pranie mózgu. Tak
samo jak swojej siostrzyczce.
- Laetitia jest jego... siostrą? - zapytała zaszokowana.
- Tak, przyrodnią. Coś w tym rodzaju. Trzymał to w tajemnicy. Obiecał jej, że nie
wywoła skandalu. Jej matka była słabego zdrowia. Po śmierci ojca Laetitia bała się, że
kolejny wstrząs ją dobije. - Na jego usta wypłynął okrutny uśmiech. - I miała rację. Jej
mamusię zabiła wiadomość o wypadku córki, dzięki czemu Laetitia odziedziczyła ro-
dzinną fortunę.
- Jesteś potworem!
- Nie powinnaś się tak zwracać do mężczyzny, którego kochasz, różyczko.
- Nie kocham cię!
- Pokochasz, kwiatuszku - odparł, nadal uśmiechając się diabolicznie. - Obiecuję
ci, kochanie!
Nagle zjechał z autostrady w boczną drogę wiodącą prosto w las. Rose ujrzała w
oddali ośnieżone wierzchołki gór. Deszcz bębnił w szyby pędzącego auta, które ślizgało
się po oblodzonej drodze, cudem unikając zderzenia z drzewami.
Xerxes, ratunku! - zawołała w duchu. Pojedz za mną... Ratuj mnie...
Po chwili przypomniała sobie obietnicę, do której sama go zmusiła. Po jej policz-
kach spłynęły łzy bezsilności. Pewnie już zdążył wyrzucić mnie z głowy, katowała się w
myślach. Odzyskał swoją ukochaną siostrę. Nic więcej go już teraz nie obchodzi.
Nie uratuje mnie. Ta myśl zabiła w niej wszelką nadzieję.
- Dokąd jedziemy? - wydukała martwym głosem.
- Do odludnego domku, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Od tej pory bę-
dziemy tylko my, ty i ja, na zawsze! - W jego oczach dostrzegła obłęd i okrucieństwo. -
R
L
T
Przypomnisz sobie, co do mnie czułaś. O, tak, pomogę ci w tym! Wreszcie będę się mógł
nasycić twoim pięknym ciałem. Będziesz wyła z rozkoszy. Będziemy się kochać non
stop, dzień i noc, aż zapomnisz o tym cholernym Greku. A potem mnie poślubisz.
- Nadal ją badamy, panie Novros, ale prognozy napawają optymizmem.
Xerxes westchnął z ulgą.
- Dzięki Bogu...
- Będziemy pana na bieżąco informować. - Lekarz spojrzał na niego z troską. -
Powinien pan odpocząć, zanim zostanie pan naszym kolejnym pacjentem.
- Bez obaw - mruknął. - Nic mi nie jest.
Doktor poklepał go po ramieniu.
- Niech się pan nie martwi. Ona jest młoda i silna. Możliwe, że całkowicie wy-
zdrowieje.
Po wyjściu z kliniki Xerxes zamknął oczy i uniósł głowę. Twarz zrosiły mu krople
chłodnego deszczu. Jego siostra jest już bezpieczna. Znajduje się pod opieką najlepszych
specjalistów. Pierwszy raz od roku nie czuł w środku tego strachu, który zatruwał jego
ciało i duszę niczym trucizna. Wiedział, że powinna go teraz zalać fala ulgi i radości, a
jednak dławił go smutek. Na spowitym mgłą parkingu ujrzał idącą w jego stronę blon-
dynkę.
- Rose! - zawołał.
Może przeczytała list? Może... Nie, nie wróciła. Patrzył, jak nieznajoma kobieta
obejmuje i całuje jakiegoś pielęgniarza, który wyszedł z kliniki. Z bliska nawet nie
przypominała Rose. Umysł płata mi głupie figle, skonstatował ponuro, moknąc w desz-
czu.
Powiedziała mu, że go kocha. A on ją oddał, pchnął w ramiona Vxborga... Jak
mógł postąpić tak nieludzko?
Zacisnął dłonie w pięści i przetarł nimi przekrwione, podkrążone oczy. Jedyne,
czego pragnął, to mieć z powrotem Rose Linden. Podzielić się z nią dobrymi wieściami o
Laetitii. I wyznać jej wreszcie, że Laetitia jest jego siostrą.
R
L
T
Zamiast tego był teraz więzniem obietnicy, do której Rose go zmusiła. Może tak
jest lepiej? - przekonywał się w myślach. Przecież Rose zasługuje na kogoś lepszego; na
wspaniałego, kochającego męża, a nie zamkniętego w sobie, poranionego, pokręconego
faceta bez serca.
Mógłbym się zmienić! - zawył w duchu. Już się zmieniłem... dzięki Rose. [ Pobierz całość w formacie PDF ]