[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dwie kremowe kanapy na rzezbionych drewnianych nogach. Między nimi stał duży owalny stolik z
drzewa różanego, a na jego błyszczącym blacie piękny wazon Lalique.
Pokój został wspaniale urządzony w ponadczasowym stylu. Nie było w nim ani jednego
przedmiotu modnego czy tandetnego. Każdy świadczył o nienagannym guście matki i jej
niezmierzonym koncie bankowym.
Jedyne, czego w pokoju brakowało, to życia. %7ładnemu dziecku nie wolno było siadać na
wspaniałych kanapach, nigdy nic nikomu się nie wylało na dywan Aubusson.
Dean zerknął w stronę schodów.
- Jak on się czuje?
W zielonych oczach Lottie pojawił się smutek.
- Niestety, nie za dobrze. Podróż odbiła się na jego zdrowiu. Była tu dziś pielęgniarka z
hospicjum. Mówi, że powinien mu pomóc nowy lek... nazywała go koktajlem na ból.
31
B ó l. Dean nie pomyślał o tym, chociaż powinien.
- Jezu - wyszeptał, przesuwając ręką po włosach. Przygotowywał się psychicznie do spotkania z
bratem, ale dopiero teraz, kiedy tu się znalazł, uświadomił sobie, że był idiotą, uważając, że jest na
wszystko przygotowany. Nie można się przygotować do patrzenia, jak brat umiera.
- Czy Eric zadzwonił do rodziców?
- Tak, są w Grecji. W Atenach.
- Wiem. Ale czy rozmawiał z mamą?
Lottie opuściła wzrok na swoje ręce, Dean wstrzymał oddech.
- Rozmawiała z nim asystentka waszej mamy. Mama chyba była wtedy na zakupach.
Dean celowo mówił cicho. Bał się, że gdyby podniósł głos, zacząłby krzyczeć.
- Czy Eric powiedział jej, że ma raka?
- Oczywiście. Chciał sam powiedzieć mamie, ale... zdecydował się po prostu zostawić wiadomość.
- A mama oddzwoniła?
- Nie.
Znużony, ciężko wypuścił powietrze.
Lottie podeszła bliżej.
- Pamiętam, jacy byliście jako chłopcy. Jeden za drugim skoczyłby w ogień.
- Tak. Przyjechałem do niego.
- Idz na górę. - Aagodnie się uśmiechnęła. - Marnie wygląda, ale to nadal nasz chłopak.
Dean sztywno skinął głową, poprawił torbę z ubraniami na ramieniu i ruszył na górę. Dębowe
stopnie trzeszczały. Rękę przesuwał po poręczy wypolerowanej do połysku przez trzy pokolenia.
Z górnego podestu rozchodziły się dwa korytarze. W prawo szło się do starego skrzydła rodziców,
do sypialń matki - i ojca, niezajmowanych przez ponad czternaście lat.
Po lewej były dwie pary drzwi - jedne zamknięte, drugie na pół otwarte. Za zamkniętymi był
dawny pokój Deana. Nie musiał do niego wchodzić, by sobie dokładnie wyobrazić, jak wygląda:
niebieski wełniany dywan, łóżko z klonowego drewna nakryte kraciastą flanelową narzutą,
zakurzony plakat Farrah Fawcett w jej słynnym czerwonym kostiumie kąpielowym. Znił w tym
pokoju miliony snów, wyobrażał sobie przyszłe życie na tysiące sposobów... ale w żadnym
wariancie nie przewidział takiej chwili jak ta.
Nagle poczuł się zmęczony. Minął narożnik, przeszedł obok swojej dawnej sypialni i stanął przed
drzwiami Erica.
Wziął głęboki oddech, jak gdyby nabranie powietrza w płuca mogło w czymś pomóc, i wszedł do
pokoju brata.
Najpierw rzuciło mu się w oczy łóżko szpitalne: stało na miejscu starego drewnianego,
przysuniętego do ściany. Nowe łóżko - duże, metalowe, podnoszone jak leżanka - królowało w
małym pokoju; Lottie ustawiła je przodem do okna.
Eric spał.
Dean od razu zobaczył wszystko: czarne włosy Erica przerzedzone tak, że widać było pasma
skóry... żółtawą bladość zapadniętych policzków... ciemne cienie pod oczami... żylastą chudość
ramienia leżącego na sztywnej białej pościeli... blade usta o obwisłych kącikach, jak bezbarwna
imitacja dawnych, które prawie bez przerwy się uśmiechały. Leżał tam tylko najbladszy cień brata.
Dean uchwycił się poręczy łóżka tak mocno, aż metal zabrzęczał. Eric powoli otworzył oczy.
Oto i on - chłopak, którego Dean kiedyś znał i kochał.
- Ericu - powiedział stłumionym głosem. Robił wszystko, by zmusić się do uśmiechu.
- Nie staraj się tak, braciszku. Nie rób tego dla mnie.
- O co mam się nie starać?
- Nie udawaj, że nie wstrząsnął tobą mój wygląd. - Eric sięgnął po mały różowy kubek plastikowy
stojący na tacy przy łóżku. Kiedy usiłował trafić słomką do ust, cienkie palce mu drżały. Powoli
wciągał płyn, połknął cały łyk. I spojrzał na Deana wzrokiem do głębi szczerym, strasznie
udręczonym. - Myślałem, że nie przyjedziesz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
dwie kremowe kanapy na rzezbionych drewnianych nogach. Między nimi stał duży owalny stolik z
drzewa różanego, a na jego błyszczącym blacie piękny wazon Lalique.
Pokój został wspaniale urządzony w ponadczasowym stylu. Nie było w nim ani jednego
przedmiotu modnego czy tandetnego. Każdy świadczył o nienagannym guście matki i jej
niezmierzonym koncie bankowym.
Jedyne, czego w pokoju brakowało, to życia. %7ładnemu dziecku nie wolno było siadać na
wspaniałych kanapach, nigdy nic nikomu się nie wylało na dywan Aubusson.
Dean zerknął w stronę schodów.
- Jak on się czuje?
W zielonych oczach Lottie pojawił się smutek.
- Niestety, nie za dobrze. Podróż odbiła się na jego zdrowiu. Była tu dziś pielęgniarka z
hospicjum. Mówi, że powinien mu pomóc nowy lek... nazywała go koktajlem na ból.
31
B ó l. Dean nie pomyślał o tym, chociaż powinien.
- Jezu - wyszeptał, przesuwając ręką po włosach. Przygotowywał się psychicznie do spotkania z
bratem, ale dopiero teraz, kiedy tu się znalazł, uświadomił sobie, że był idiotą, uważając, że jest na
wszystko przygotowany. Nie można się przygotować do patrzenia, jak brat umiera.
- Czy Eric zadzwonił do rodziców?
- Tak, są w Grecji. W Atenach.
- Wiem. Ale czy rozmawiał z mamą?
Lottie opuściła wzrok na swoje ręce, Dean wstrzymał oddech.
- Rozmawiała z nim asystentka waszej mamy. Mama chyba była wtedy na zakupach.
Dean celowo mówił cicho. Bał się, że gdyby podniósł głos, zacząłby krzyczeć.
- Czy Eric powiedział jej, że ma raka?
- Oczywiście. Chciał sam powiedzieć mamie, ale... zdecydował się po prostu zostawić wiadomość.
- A mama oddzwoniła?
- Nie.
Znużony, ciężko wypuścił powietrze.
Lottie podeszła bliżej.
- Pamiętam, jacy byliście jako chłopcy. Jeden za drugim skoczyłby w ogień.
- Tak. Przyjechałem do niego.
- Idz na górę. - Aagodnie się uśmiechnęła. - Marnie wygląda, ale to nadal nasz chłopak.
Dean sztywno skinął głową, poprawił torbę z ubraniami na ramieniu i ruszył na górę. Dębowe
stopnie trzeszczały. Rękę przesuwał po poręczy wypolerowanej do połysku przez trzy pokolenia.
Z górnego podestu rozchodziły się dwa korytarze. W prawo szło się do starego skrzydła rodziców,
do sypialń matki - i ojca, niezajmowanych przez ponad czternaście lat.
Po lewej były dwie pary drzwi - jedne zamknięte, drugie na pół otwarte. Za zamkniętymi był
dawny pokój Deana. Nie musiał do niego wchodzić, by sobie dokładnie wyobrazić, jak wygląda:
niebieski wełniany dywan, łóżko z klonowego drewna nakryte kraciastą flanelową narzutą,
zakurzony plakat Farrah Fawcett w jej słynnym czerwonym kostiumie kąpielowym. Znił w tym
pokoju miliony snów, wyobrażał sobie przyszłe życie na tysiące sposobów... ale w żadnym
wariancie nie przewidział takiej chwili jak ta.
Nagle poczuł się zmęczony. Minął narożnik, przeszedł obok swojej dawnej sypialni i stanął przed
drzwiami Erica.
Wziął głęboki oddech, jak gdyby nabranie powietrza w płuca mogło w czymś pomóc, i wszedł do
pokoju brata.
Najpierw rzuciło mu się w oczy łóżko szpitalne: stało na miejscu starego drewnianego,
przysuniętego do ściany. Nowe łóżko - duże, metalowe, podnoszone jak leżanka - królowało w
małym pokoju; Lottie ustawiła je przodem do okna.
Eric spał.
Dean od razu zobaczył wszystko: czarne włosy Erica przerzedzone tak, że widać było pasma
skóry... żółtawą bladość zapadniętych policzków... ciemne cienie pod oczami... żylastą chudość
ramienia leżącego na sztywnej białej pościeli... blade usta o obwisłych kącikach, jak bezbarwna
imitacja dawnych, które prawie bez przerwy się uśmiechały. Leżał tam tylko najbladszy cień brata.
Dean uchwycił się poręczy łóżka tak mocno, aż metal zabrzęczał. Eric powoli otworzył oczy.
Oto i on - chłopak, którego Dean kiedyś znał i kochał.
- Ericu - powiedział stłumionym głosem. Robił wszystko, by zmusić się do uśmiechu.
- Nie staraj się tak, braciszku. Nie rób tego dla mnie.
- O co mam się nie starać?
- Nie udawaj, że nie wstrząsnął tobą mój wygląd. - Eric sięgnął po mały różowy kubek plastikowy
stojący na tacy przy łóżku. Kiedy usiłował trafić słomką do ust, cienkie palce mu drżały. Powoli
wciągał płyn, połknął cały łyk. I spojrzał na Deana wzrokiem do głębi szczerym, strasznie
udręczonym. - Myślałem, że nie przyjedziesz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]