[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kariery. Chce po prostu urodzić mi dzieci - dodał okrutnie.
Spuściła wzrok, kompletnie wyczerpana tą rozmową. Palce jej drżały, gdy brała do ręki
jedwabny krawat.
- Ahmed zaprosił nas do teatru w piątek - jej głos drżał tylko odrobinę.
- Wiem - odparł. Wydawał się z tego niezadowolony.
Zmusiła się do spojrzenia na niego.
- Nie musisz celowo mnie obrażać, Steven - powiedziała cicho. - Wiem, że mnie
nienawidzisz. Nie ma potrzeby dodatkowo... - urwała i prawie udławiła się słowem, które o mało jej
się nie wyrwało.
- Skoro tak mówisz, to znaczy, że nie wiesz, co ja czuję. Do diabła, nigdy tego nie
wiedziałaś - schował ręce w kieszeniach i wpatrywał się w nią. Wyglądała tak bezbronnie! Patrzył
na jej pochyloną głowę - bezbłędna linia szyi wywołała w nim nagłe pożądanie. Uciekł spojrzeniem
w bok. - A jak twoje ćwiczenia?
- Dobrze, dziękuję.
Zawahał się, a potem spytał wprost, gniewnie:
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Pod koniec miesiÄ…ca.
- Dzięki Bogu!
Przymknęła oczy. Miała tego dość. Wzięła jeden z krawatów i odeszła, nie chcąc dalej na
niego patrzeć ani z nim rozmawiać. Zbierało jej się na płacz.
- Wezmę ten - uśmiechnęła się do sprzedawcy, podając mu swoją kartę kredytową.
Steven stał tuż za nią, próbując desperacko wymyślić jakieś przeprosiny. Napaści na nią
zaczynały mu wchodzić w nawyk. Myślał tylko o tym, jak mocno ją kochał i jak łatwo ona
wyrzuciła go ze swego życia. Nie ufał jej, ale wciąż jej pragnął! Była sensem jego życia. Była taka
urocza! Piękna, miła, delikatna. I nie chciała od życia niczego więcej oprócz pary nowych baletek i
sceny.
Jęknął w duchu. Nie przeżyje jej wyjazdu! Już nigdy jej nie dotknie. Nie zniesie jej
powtórnego odejścia!
Na szczęście ma Daphne. Tylko jej obecność sprawi, że jakoś przeżyje towarzystwo Meg w
piątek. Daphne była nie tylko dobrym przyjacielem, ale też niezłym konspiratorem. Była częścią
niebezpiecznej gry, w jaką uwikłał ich Ahmed. Stanowiła też jego kamuflaż, choć miała narze
czonego. Był nim jeden z agentów, którzy ochraniali Ahmeda. Ale Meg nie miała o tym pojęcia.
Stevenowi też zagrażało niebezpieczeństwo. Prawie tak samo wielkie jak Ahmedowi. Nie
mógł powiedzieć o tym Meg. Tylko Daphne wiedziała. A on, pomimo całego żalu, jaki odczuwał
do Meg, nie chciał jej narażać. Miłość do niej to była udręka i nie istniało na nią żadne lekarstwo.
Potrzebował jej do życia jak powietrza. Ale on był jej niepotrzebny. Nie był dla niej nikim ważnym,
bo wszystko, czego chciała, to taniec. Zwiadomość tego sprawiała mu ogromny ból. To przez to był
dla niej tak okrutny, choć wcale nie sprawiało mu to przyjemności i nie przynosiło ulgi.
Patrzył na nią zachłannie, umierając z chęci zatrzymania jej jakoś i przeproszenia.
Po zapłaceniu Meg odeszła od lady, nie oglądając się za siebie. Steven, pchany
nieprzepartym impulsem, delikatnie wziął ją za ramię i zatrzymał w zacisznym zakamarku za
garniturami. Patrzyła na niego zdumiona.
- Znów sprawiłem ci ból, prawda, Meg? - spytał szorstko. - Ale nie chciałem tego.
Przysięgam, że nie chciałem!
- Doprawdy? - spytała ze smutnym, zmęczonym uśmiechem. - W porządku, Steve -
powiedziała cicho, odwracając wzrok. - Bóg jeden wie, że masz powody, by mnie tak traktować po
tym wszystkim, co ci zrobiłam.
Uwolniła się z jego uścisku i szybko wyszła ze sklepu. Ludzie i samochody wirowały jej
przed zalanymi Å‚zami oczyma.
Steven przeklinał swoją głupotę. Patrzył za nią długo, póki całkiem nie zniknęła mu z oczu.
Jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuł się tak podle.
Resztę tygodnia Meg spędziła na ćwiczeniach. Próbowała nie myśleć o Stevenie i Daphne.
David nie mówił o nim wiele, ale rozmawiał ze Stevenem przez telefon i Meg słyszała
wystarczająco dużo, by zrozumieć, że Steven umówił się na wieczór z Daphne. Sprawiło jej to
niewysłowiony ból.
W czwartek zadzwoniła do menedżera swego zespołu.
- Dobrze, że dzwonisz - powiedział. - Chyba znalazłem sposób na zdobycie pieniędzy.
Przyjeżdżaj. Próby zaczną się w przyszłym tygodniu.
Zesztywniała. W tak krótkim czasie tylko cud mógłby uzdrowić jej kostkę. Zawahała się.
Nie chciała się przyznać, jak wolne robi postępy. Wiedziała, że nie będzie w stanie tańczyć. Ale nie
mogła wydusić z siebie słowa.
Taniec był wszystkim, co miała. Steven całkiem jawnie ją odrzucił. Nie mogła już mieć
nadziei. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
kariery. Chce po prostu urodzić mi dzieci - dodał okrutnie.
Spuściła wzrok, kompletnie wyczerpana tą rozmową. Palce jej drżały, gdy brała do ręki
jedwabny krawat.
- Ahmed zaprosił nas do teatru w piątek - jej głos drżał tylko odrobinę.
- Wiem - odparł. Wydawał się z tego niezadowolony.
Zmusiła się do spojrzenia na niego.
- Nie musisz celowo mnie obrażać, Steven - powiedziała cicho. - Wiem, że mnie
nienawidzisz. Nie ma potrzeby dodatkowo... - urwała i prawie udławiła się słowem, które o mało jej
się nie wyrwało.
- Skoro tak mówisz, to znaczy, że nie wiesz, co ja czuję. Do diabła, nigdy tego nie
wiedziałaś - schował ręce w kieszeniach i wpatrywał się w nią. Wyglądała tak bezbronnie! Patrzył
na jej pochyloną głowę - bezbłędna linia szyi wywołała w nim nagłe pożądanie. Uciekł spojrzeniem
w bok. - A jak twoje ćwiczenia?
- Dobrze, dziękuję.
Zawahał się, a potem spytał wprost, gniewnie:
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Pod koniec miesiÄ…ca.
- Dzięki Bogu!
Przymknęła oczy. Miała tego dość. Wzięła jeden z krawatów i odeszła, nie chcąc dalej na
niego patrzeć ani z nim rozmawiać. Zbierało jej się na płacz.
- Wezmę ten - uśmiechnęła się do sprzedawcy, podając mu swoją kartę kredytową.
Steven stał tuż za nią, próbując desperacko wymyślić jakieś przeprosiny. Napaści na nią
zaczynały mu wchodzić w nawyk. Myślał tylko o tym, jak mocno ją kochał i jak łatwo ona
wyrzuciła go ze swego życia. Nie ufał jej, ale wciąż jej pragnął! Była sensem jego życia. Była taka
urocza! Piękna, miła, delikatna. I nie chciała od życia niczego więcej oprócz pary nowych baletek i
sceny.
Jęknął w duchu. Nie przeżyje jej wyjazdu! Już nigdy jej nie dotknie. Nie zniesie jej
powtórnego odejścia!
Na szczęście ma Daphne. Tylko jej obecność sprawi, że jakoś przeżyje towarzystwo Meg w
piątek. Daphne była nie tylko dobrym przyjacielem, ale też niezłym konspiratorem. Była częścią
niebezpiecznej gry, w jaką uwikłał ich Ahmed. Stanowiła też jego kamuflaż, choć miała narze
czonego. Był nim jeden z agentów, którzy ochraniali Ahmeda. Ale Meg nie miała o tym pojęcia.
Stevenowi też zagrażało niebezpieczeństwo. Prawie tak samo wielkie jak Ahmedowi. Nie
mógł powiedzieć o tym Meg. Tylko Daphne wiedziała. A on, pomimo całego żalu, jaki odczuwał
do Meg, nie chciał jej narażać. Miłość do niej to była udręka i nie istniało na nią żadne lekarstwo.
Potrzebował jej do życia jak powietrza. Ale on był jej niepotrzebny. Nie był dla niej nikim ważnym,
bo wszystko, czego chciała, to taniec. Zwiadomość tego sprawiała mu ogromny ból. To przez to był
dla niej tak okrutny, choć wcale nie sprawiało mu to przyjemności i nie przynosiło ulgi.
Patrzył na nią zachłannie, umierając z chęci zatrzymania jej jakoś i przeproszenia.
Po zapłaceniu Meg odeszła od lady, nie oglądając się za siebie. Steven, pchany
nieprzepartym impulsem, delikatnie wziął ją za ramię i zatrzymał w zacisznym zakamarku za
garniturami. Patrzyła na niego zdumiona.
- Znów sprawiłem ci ból, prawda, Meg? - spytał szorstko. - Ale nie chciałem tego.
Przysięgam, że nie chciałem!
- Doprawdy? - spytała ze smutnym, zmęczonym uśmiechem. - W porządku, Steve -
powiedziała cicho, odwracając wzrok. - Bóg jeden wie, że masz powody, by mnie tak traktować po
tym wszystkim, co ci zrobiłam.
Uwolniła się z jego uścisku i szybko wyszła ze sklepu. Ludzie i samochody wirowały jej
przed zalanymi Å‚zami oczyma.
Steven przeklinał swoją głupotę. Patrzył za nią długo, póki całkiem nie zniknęła mu z oczu.
Jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuł się tak podle.
Resztę tygodnia Meg spędziła na ćwiczeniach. Próbowała nie myśleć o Stevenie i Daphne.
David nie mówił o nim wiele, ale rozmawiał ze Stevenem przez telefon i Meg słyszała
wystarczająco dużo, by zrozumieć, że Steven umówił się na wieczór z Daphne. Sprawiło jej to
niewysłowiony ból.
W czwartek zadzwoniła do menedżera swego zespołu.
- Dobrze, że dzwonisz - powiedział. - Chyba znalazłem sposób na zdobycie pieniędzy.
Przyjeżdżaj. Próby zaczną się w przyszłym tygodniu.
Zesztywniała. W tak krótkim czasie tylko cud mógłby uzdrowić jej kostkę. Zawahała się.
Nie chciała się przyznać, jak wolne robi postępy. Wiedziała, że nie będzie w stanie tańczyć. Ale nie
mogła wydusić z siebie słowa.
Taniec był wszystkim, co miała. Steven całkiem jawnie ją odrzucił. Nie mogła już mieć
nadziei. [ Pobierz całość w formacie PDF ]