download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Te domy są różowe.
- Od Å›redniowiecza różowy uważany byÅ‚ za najwÅ‚a­
ściwszy kolor dla domów o ryglowej budowie.
- Ryglowej?
Jak inaczej wymawiała słowo  ryglowy", jak twardo.
- To znaczy, że budowano je z długich, przeciętych
wzdłuż bali.
- Bardzo oryginalna wioska.
- Rzeczywiście. I bardzo spokojna. Możesz bezpiecznie
przyjeżdżać tu sama. We wsi znajdziesz krawcowÄ…, szew­
ca, kowala, rzeznika, kogo tylko będziesz potrzebować.
Jeśli to możliwe, staram się korzystać z ich usług, a nie
kupców londyńskich. Wolałbym jednak, żebyś nie robiła
zbyt dużych zakupów. RzemieÅ›lnicy spisujÄ… sprzedane to­
wary, a ja pÅ‚acÄ™ im pod koniec miesiÄ…ca. SÄ… w takiej sytu­
acji, że nie mogą długo czekać na uregulowanie długu.
- Nie jestem rozrzutna.
Sądząc po tonie głosu i zwężonych w pociemniałe
szparki oczach Giny, obraził ją.
- Przepraszam, jeśli sprawiłem ci przykrość. Po prostu
nie chcę, żeby ci dobrzy ludzie cierpieli tylko dlatego, że
nie jestem obecnie w stanie spłacić wszystkich długów.
Spojrzała na niego z namysłem.
- Czy przyjechałeś tu dzisiaj, żeby uiścić należności?
- Tak. Winston i kucharka, pani Cooper, robili tu za­
kupy dla Huntingdon w czasie mojej nieobecnoÅ›ci. Mu­
szę wyrównać rachunki.
- Rozumiem. - Spojrzała w kierunku wioski. - Chyba
chętnie pójdę na przechadzkę.
Georgina nigdy nie czuła się swobodnie w Londynie,
peÅ‚nym ludzi i pojazdów. Nawet gdy nie dokuczaÅ‚ jej ha­
łas, cierpiała z powodu odoru zgnilizny. Czuła się brudna.
Lecz tutaj, dobry Boże, z łatwością mogła się zakochać
w tej wiosce. Sklepiki były małe i zachęcające, a ludzie
przyjacielscy. WioskÄ™ zaraz obiegÅ‚a plotka, że przyjecha­
ła  jaśnie pani".
- Tak się cieszę, że jaśnie pan wziął sobie nową żonę -
stwierdziła żona rzeznika. - Najwyższa pora, jeśliby się
ktoś mnie pytał. Taki dobry pan...
Niestety Giną nie mogła powstrzymać swojej ciekawości.
- Czy znała pani pierwszą lady Huntingdon?
- OczywiÅ›cie. Co za piÄ™kna pani. Po prostu przeÅ›licz­
na. A jaśnie pan ją uwielbiał.
Cóż, westchnęła GinÄ…, która wolaÅ‚aby tego nie usÅ‚y­
szeć. Margaret musiała być doskonałością.
Georgina staraÅ‚a siÄ™ nie zastanawiać, jak ona sama wy­
pada w porównaniu Z poprzednią żoną Devona, a mimo
to nie mogła obronić się przed poczuciem niższości.
Uwagi czynione przez innych sklepikarzy, których kra­
my odwiedzała, wzmocniły przypuszczenia Giny, że
wszyscy ci ludzie lubili jej męża. Lubili też Margaret. Naj­
wyrazniej kupowaÅ‚a ona tutaj mnóstwo rzeczy, co - bio­
rąc pod uwagę sytuację finansową małżonków - trochę
dziwiÅ‚o GeorginÄ™. SpodziewaÅ‚a siÄ™ raczej, że Margaret by­
ła bardziej oszczędna, zwłaszcza że Devon przestrzegał
przed rozrzutnością.
Może Devon nie uważaÅ‚, by do zasady tej musiaÅ‚a sto­
sować siÄ™ kobieta, którÄ… naprawdÄ™ kochaÅ‚. GinÄ… nie chcia­
Å‚a czuć niechÄ™ci do Devona i jego zmarÅ‚ej żony. Nie wy­
obrażała sobie jednak, by Devon kiedykolwiek mógł
zwrócić Margaret uwagę, że jest nazbyt rozrzutna.
Tłumacząc się koniecznością załatwiania interesów,
Devon pozostawiÅ‚ jÄ…, by swobodnie spacerowaÅ‚a po uli­
cach i zaglądała do sklepów. Była przy nim, gdy płacił
rzeznikowi, do którego zwracał się po imieniu. Wydawać
się mogło, że znal imię każdego człowieka w tej wiosce.
GinÄ… nie miaÅ‚a zamiaru Å›ledzić Devona, lecz jego sur­
dut i wysoki cylinder dało się dostrzec nawet z daleka.
Dżentelmen. Jaśnie pan. Lord Huntingdon. Jej mąż.
WidzÄ…c go, nie mogÅ‚a powÅ›ciÄ…gnąć dumy. Jakże dystyn­
gowanie wyglądał, gdy zatrzymywał się, by porozmawiać
z którymÅ› z wieÅ›niaków. Nigdy nie uÅ›miechaÅ‚ siÄ™ i spra­
wiaÅ‚ wrażenie tak poważnego, jakby na jego barkach spo­
czywał wielki ciężar.
Jej maÅ‚y ogród warzywny niewiele mu pomoże, uzna­
Å‚a ze smutkiem.
Teraz patrzyÅ‚a, jak szedÅ‚ ku niej, naciÄ…gajÄ…c mocniej rÄ™­
kawiczki, choć wiedziaÅ‚a dobrze, że nie zdejmowaÅ‚ ich na­
wet na chwilÄ™.
- Właśnie skończyłem - rzekł, podchodząc. - Czy chcesz
już wracać?
-Tak.
Podał jej ramię i razem poszli do kuzni, gdzie wcześniej
zostawili konie.
- Zauważyłam jakieś przedmioty ze słomy, wiszące
w oknach i drzwiach. To byÅ‚y lalki, podkowy, rogi obfi­
tości. Co one symbolizują? - spytała.
- Jakże spostrzegawcza jesteś, moja pani. To chochoł-
ki. WieÅ›niacy plotÄ… je ze sÅ‚omy, by odczynić uroki i za­
pewnić sobie dobre plony na następny rok.
- Co siÄ™ tu uprawia?
Uśmiechnął się krzywo.
- Pszenicę i żyto.
- A co z kukurydzÄ…?
- W Anglii nie uprawiamy amerykańskiej kukurydzy.
- Więc twoi dzierżawcy, którzy uprawiają rolę, hodują
pszenicę i żyto?
- Tak. Jeszcze miesiąc i przyjdzie pora żniw.
- A wtedy?
- Wtedy bÄ™dÄ… przygotowywać ziemiÄ™ do przyszÅ‚orocz­
nych upraw. To niekończący się cykl.
- Jak na kogoś, kto nie musi pracować, sporo o tym wiesz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •