download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zamachnął się, trzymając pręt w obu rękach, ale zaplątał się w kabel elektryczny.
Wyrwał go ze ściany, aż iskry zatańczyły w powietrzu. To wystarczyło, żeby odwrócić jego
uwagę na tyle długo, aby udało mi się chwycić nogę od stołu i przydzwonić mu w brzuch.
Jęknął i upuścił pręt. Znowu mu przywaliłem, aż zatoczył się na krawędz podłogi.
Zamachał rękami w powietrzu, próbując złapać równowagę. Piętnaście metrów niżej
czekał na niego twardy, zimny, betonowy chodnik. Luksus wrzasnął i majtnęło nim do
przodu. W ostatnim momencie chwycił się krawędzi estakady. I tak właśnie skończył: jako
żywy pomost. Stopami opierał się o podłogę, dłonie desperacko zaciskały się na metalowych
prętach sterczących z brzegu estakady, a reszta ciała wyginała się niebezpiecznie do dołu.
Obejrzałem się za siebie. Płomienie odcięły drogę do schodów. Nie mógłbym nawet przejść
przez framugę po drzwiach. Nie uśmiechał mi się jednak skok na estakadę, więc Jack Luksus
był moją ostatnią deską ratunku. A właściwie mostem. Zrobiłem dwa duże kroki. Postawiłem
stopę na jego plecach i przeszedłem bezpiecznie na drugą stronę.
- Hej, kolego! - usłyszałem i podszedłem do niego. Był potężnym mężczyzną, ale nie
mógł wytrzymać zbyt długo, wisząc w powietrzu.
- Pomóż mi! - syknął, zlany potem.
Resztki koszuli powiewały mi na wietrze. Nie więcej niż kilka centymetrów ode mnie
ryczały przejeżdżające samochody. Niektórzy kierowcy trąbili na mnie, ale nie mogli widzieć
Jacka Luksusa. Przykucnąłem nad nim. Do tego czasu zdążyłem zrozumieć kilka spraw.
- Kto to był, Luksus? - zapytałem. - Kto rzucił granat?
- Błagam! - jęknął.
- Musiałeś im powiedzieć, że tam jestem. Ale komu? Teraz nie mógł się wymigać. Z
każdą minutą robił się coraz słabszy, a płomienie zaczęły podchodzić do jego stóp.
- Grubas - zachrypiał. - Przewidział, że możesz wrócić do hotelu. Zapłacił mi,
żebym... zadzwonił, kiedy się pojawisz.
- Dlaczego?
- Obraziłeś go. Nikt nie obraża Grubasa. Ale nie wiedziałem, że będzie próbował cię
zabić. W każdym razie... nie granatem. Słowo, kolego. Myślałem, że strzeli w okno, żeby cię
trochę nastraszyć.
Jasne, pomyślałem. A ty pobiegłeś na czwarte piętro, żeby sobie na to popatrzeć.
- Pomóż mi! - zajęczał. - Podaj mi rękę. Nie wytrzymam dłużej.
- To prawda - powiedziałem, wyprostowując się.
- Nie możesz mnie tak zostawić. Nie możesz!
- Chcesz się założyć?
Odszedłem, zostawiwszy go zawieszonego między ścianą ognia a estakadą, piętnaście
metrów nad ziemią. Może policja albo strażacy w końcu go uratowali. Szczerze mówiąc,
gucio mnie to obchodzi. Jack Luksus wystawił mnie na pewną śmierć. Może nie spodziewał
się granatu, ale wiedział, że z Grubasem nie ma żartów.
Zaczął lać deszcz. Otuliłem się resztkami koszuli i podreptałem do domu.
Profesor
Obudził mnie zapach lawendy. Lawendy? Tak, perfum. Już gdzieś czułeś ten zapach,
Nick. Tylko gdzie? Nie pamiętam, może mieszał się z zapachem surowego mięsa i...
Przełknąłem z wysiłkiem ślinę, przeciągnąłem się i otworzyłem oczy.
- Jejuniu! Ale widok! - wykrzyknęła Betty Sprzątaczka.
Leżałem wyciągnięty na biurku Herberta. Musiałem wracać do domu na piechotę i
kiedy dotarłem, byłem zbyt zmęczony, by wdrapać się na górę. Spojrzałem na schody.
Prowadziły do łóżka ze skotłowaną pościelą i zle skręconą drewnianą ramą. Nigdy tam nie
dojdę, pomyślałem, więc poszedłem do biura i padłem. A teraz stała nade mną Betty
Sprzątaczka, przyglądając mi się, jakbym był przybyszem z innej planety.
- Co się stało? - zapytała, potrząsając głową, aż sztuczne stokrotki na jej kapeluszu
dostały konwulsji.
- Miałem ciężką noc - odparłem. - Jak się pani tutaj dostała?
- Przez drzwi.
- Były otwarte? Pokiwała głową.
- Trzeba zamykać drzwi na noc, paniczu Nicholasie. Nigdy nie wiadomo, kto może
przyjść...
Potrzebowałem gorącej kąpieli, gorącego posiłku, dwóch aspiryn i ciepłego łóżka -
niekoniecznie w tej kolejności. Ale poszedłem tylko do łazienki umyć twarz i ręce, a w tym
czasie Betty przygotowała mi śniadanie: jajka na twardo, tost i kawę. Aypnąłem w lustro.
Zobaczyłem nieznajomego z rozczochranymi włosami, worami pod oczami i paskudną raną
nad brwią. Zal mi było tego gościa. Jeżeli czuł się tak, jak wyglądał, musiał być w bardzo
kiepskim stanie. Zastanawiałem się, czy w tak kiepskim, jak ja.
Dziesięć minut pózniej siedziałem przy stole w kuchni i jadłem. Betty uparła się, żeby
pokroić mi tost w żołnierzyki, co było dość upokarzające. Grożono mi, wysadzono w
powietrze, zaatakowano, a tutaj znowu traktowano mnie jak dziecko. Ale zdaje się, że miała
dobre intencje.
- Gdzie jest pan Timothy? - zapytała.
- Herbert? - powiedziałem. - Siedzi w areszcie. Jest podejrzany o morderstwo.
- Morderstwo! - wrzasnęła. - Przecież to zbrodnia!
- No... tak.
- Nie. To zbrodnia oskarżać pana Herberta o coś takiego. - Pokręciła głową. - Przecież
od razu widać, że nie potrafiłby skrzywdzić nawet muchy.
Miała rację, jeśli o to chodzi. Herbert uciekał od much. Był prawdopodobnie jedynym
prywatnym detektywem w Anglii, który boi się rybek w akwarium.
- Więc prowadzisz za niego całe śledztwo - powiedziała.
Skinąłem głową.
- Dowiedziałeś się czegoś?
Czy czegoś się dowiedziałem? Cóż, dowiedziałem się, że Beatrice von Sokółka ma
dziwny gust, jeśli chodzi o domowe zwierzaki. Dowiedziałem się, że jak się stoi za blisko
eksplodującego granatu, to potem bolą uszy. Dowiedziałem się, że Grubasowi nadal zależało
na wadze, a ja byłem ciężarem, którego zamierzał się pozbyć. Ale po podsumowaniu
doszedłem do wniosku, że wszystko, czego się dowiedziałem, można było zapisać na
odwrocie znaczka pocztowego. I nie trzeba by było pisać drobnym maczkiem.
- Nie, Betty - powiedziałem. - Niczego się nie dowiedziałem. Chyba że wiesz, co to
jest cyfrowy czytnik albo fotokomórka.
- Co? - zapytała.
Kawałki papieru, które znalazłem w pokoju karzełka nadal leżały bezpiecznie w mojej
kieszeni. Tylko że kieszeń nadal leżała w hotelu. Odpadła od koszuli, kiedy wybuchł granat, a
ja za żadne, nawet trzyipółmilionowe skarby nie potrafiłem sobie przypomnieć słów, które
były tam zapisane.
- Idę się wykąpać - oznajmiłem.
- Odkręcę ci wodę - zaofiarowała się Betty. Potrząsnąłem głową. Jeszcze odrobina
zachęty, a zaoferowałaby, że umyje mi plecy.
- Nie, dzięki... możesz iść do domu. Poradzę sobie.
- A co ze sprzątaniem?
Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem dziesięć funtów. Ciężko mi się było ich
pozbywać, ale trzeba przyznać, że Betty odwaliła kawał dobrej roboty. Kiedy przyszła,
mieszkanie wyglądało jak zabałaganiony śmietnik. Teraz przypominało raczej... śmietnik
uporządkowany. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •