[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie - odpowiedziała. - Przypuszczam, że wyjeżdżasz tam, żeby mieć okazję poznać
naprawdę swego syna. - Widząc zdziwienie na jego twarzy, dodała: - Wcale nie było trudno
domyślić się tego. Nie wspominałeś o nim prawie przez cały wieczór. Jeśli jednak uważasz, że to
pomoże, cieszę się, że tam jedziesz.
Paul uśmiechnął się smutno.
- Wobec tego jesteś pierwsza. Nawet Mark nie był zachwycony, kiedy go o tym
poinformowałem.
- Przejdzie mu to.
- Myślisz?
- Mam nadzieję. Pocieszam się w ten sposób, gdy mam kłopoty z moimi dziećmi.
Paul roześmiał się krótko i obejrzał.
- Chcesz już wracać? - spytał.
- Czekałam, kiedy to zaproponujesz. Uszy zaczynają mi marznąć.
Zawrócili i poszli przed siebie, stąpając po swoich śladach na piasku. Chociaż księżyc był
ukryty za chmurami, przeświecał przez nie srebrzyście. Z daleka dobiegł pierwszy pomruk
grzmotu.
- Jaki był twój mąż?
- Jack? - Zastanawiała się przez chwilę, czy spróbować zmienić temat, stwierdziła jednak, że
nie ma to znaczenia. Komu niby Paul ma o tym powiedzieć? - Zupełnie inny niż ty - rzekła w
końcu. - Jack uważa, że się już odnalazł. Tak się zdarzyło, że związał się z kimś, gdy jeszcze
byliśmy małżeństwem.
- Przykro mi.
- Mnie też. A w każdym razie było mi przykro. Teraz nie ma to już takiego znaczenia.
Staram się nie myśleć o tym.
Paul przypomniał sobie łzy, które widział wcześniej.
- I udaje ci się?
- Nie, ale nie ustaję w wysiłkach. Co innego mogę zrobić?
- Zawsze możesz pojechać do Ekwadoru.
Adrienne przewróciła oczami.
- Jasne, czy nie byłoby to miłe? Mogłabym wrócić do domu i powiedzieć coś w rodzaju:
Przykro mi, dzieciaki, ale musicie radzić sobie same, mamusia wybywa na pewien czas . -
Pokręciła głową. - Nie, na razie jestem upupiona. Przynajmniej dopóki nie zaczną studiów. W tej
chwili potrzebna im jest stabilizacja, w takim stopniu, w jakim jest to możliwe w obecnej sytuacji.
- Jesteś chyba dobrą matką.
- Staram się. Ale moje dzieci nie zawsze są tego zdania.
- Popatrz na to w ten sposób: nadejdzie czas zemsty, kiedy będą mieli własne dzieci.
- Och, spodziewam się tego. Zaczęłam się nawet wprawiać. Może trochę frytek przed
obiadem? Nie, oczywiście nie musicie sprzątać pokoju. Jasne, kładzcie się pózno spać...
Paul uśmiechnął się znowu, myśląc, jak przyjemnie mu się z nią rozmawia. Jak jest mu z nią
dobrze. W srebrzystym świetle poprzedzającym nadejście sztormu wyglądała pięknie i Paul nie
mógł się nadziwić, jak też mąż mógł od niej odejść.
Szli z powrotem do domu spokojnym, wolnym krokiem, oboje pogrążeni w myślach,
chłonąc dzwięki i widoki, żadne z nich nie odczuwało potrzeby mówienia.
To taki komfort psychiczny, pomyślała Adrienne. Zbyt wiele osób najwyrazniej uważa, że
milczenie jest pustką, którą koniecznie trzeba wypełnić, jeśli nawet nie mają nic ważnego do
powiedzenia. Doświadczyła tego mnóstwo razy podczas niezliczonych koktajli, na które chodziła z
Jackiem. Najbardziej lubiła chwile, gdy udało jej się wymknąć niezauważenie i pobyć trochę na
ustronnej werandzie. Czasami zdarzało się, że spotykała na niej drugą osobę, której nie znała, ale
następowała tylko krótka wymiana spojrzeń i skinienie głową, jak gdyby na potwierdzenie
zawartego w milczeniu paktu. %7ładnych pytań, żadnych pogaduszek... zgoda.
Tutaj, na plaży, to uczucie powróciło. Wieczór był rześki, wiatr wiejący od oceanu igrał z jej
włosami i szlifował skórę. Przed nią tańczyły cienie na piasku, przesuwając się i zmieniając
kształty, tworząc niemal rozpoznawalne wzory, a następnie znikając z pola widzenia. Ocean
przypominał wir płynnego węgla. Wiedziała, że Paul również chłonie to wszystko. On też musiał
zdawać sobie sprawę, że gdyby w tej chwili zaczęli rozmawiać, czar mógłby prysnąć.
Szli dalej w przyjaznym milczeniu. Adrienne z każdym krokiem zyskiwała większą
pewność, że chce spędzić z nim więcej czasu. Ale nie było w tym nic dziwnego, prawda? On jest
sam, ona również, samotni wędrowcy, którym sprawia przyjemność spacer po pustej piaszczystej
płazy w położonej nad oceanem miejscowości o nazwie Rodanthe.
* * *
Po powrocie do domu weszli oboje do kuchni i zdjęli kurtki. Adrienne powiesiła swoją na
wieszaku przy drzwiach, razem z szalikiem. Paul umieścił swoją obok.
Adrienne stuliła dłonie i podniosła do ust, ogrzewając je oddechem. Zauważyła, że Paul
spojrzał na zegar, następnie powiódł wzrokiem po kuchni, jak gdyby się zastanawiał, czy ich
wspólny wieczór dobiegł już końca.
- Co powiedziałbyś na coś gorącego do picia? - zaproponowała spiesznie. - Mogę zaparzyć
świeży dzbanek kawy bezkofeinowej.
- A masz może herbatę? - spytał.
- Chyba gdzieś tu widziałam. Zaraz sprawdzę.
Przeszła przez kuchnię, otworzyła szafkę obok zlewozmywaka, po czym odsunęła na bok
różne artykuły, zadowolona, że nadarza się okazja, żeby spędzili razem trochę więcej czasu.
Znalazła na drugiej półce pudełko herbaty Earl Grey i gdy się odwróciła, żeby mu pokazać, Paul
pokiwał głową z uśmiechem. Okrążyła go, by wziąć czajnik. Nalewając wodę, miała świadomość,
jak blisko siebie stoją. Kiedy czajnik zagwizdał, napełniła dwie filiżanki i poszli do salonu.
Zajęli swoje dawne miejsca w fotelach bujanych. Wygląd pokoju zmienił się, gdy słońce
zaszło. W ciemności zrobiło się w nim przytulniej, zaciszniej.
Przez kolejną godzinę rozmawiali o tym i owym, popijając herbatę. Była to swobodna
rozmowa przypadkowych znajomych. Jednakże w miarę upływu czasu, gdy wieczór się kończył,
Adrienne zdała sobie sprawę, że zwierza się Paulowi z problemów z ojcem i obaw przed
przyszłością. Paul wysłuchiwał kiedyś często podobnych historii. Jako lekarz stykał się z takimi
sytuacjami. Ale zawsze do tej pory były to dla niego jedynie historie. Jego rodzice nie żyli, rodzice
Marthy żyli i mieli się dobrze, mieszkali na Florydzie. Z miny Adrienne jednak mógł wyczytać, że
jej problem jest tak trudny, że powinien cieszyć się, iż jego nie spotkało nic podobnego i nie musi
stawić temu czoła.
- Może udałoby mi się pomóc w jakikolwiek sposób? - zaproponował. - Znam mnóstwo
specjalistów, którzy mogliby przejrzeć kartę jego choroby i zorientować się, czy nie da się czegoś
dla niego zrobić.
- Dziękuję ci bardzo za dobre chęci, ale ja już próbowałam wszystkiego. Ostatni wylew
naprawdę go pokonał. Jeśli nawet jest coś, co mogłoby odrobinę pomóc, nie widzę najmniejszej
szansy na to, żeby mógł funkcjonować bez całodobowej opieki.
- Co zrobisz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
- Nie - odpowiedziała. - Przypuszczam, że wyjeżdżasz tam, żeby mieć okazję poznać
naprawdę swego syna. - Widząc zdziwienie na jego twarzy, dodała: - Wcale nie było trudno
domyślić się tego. Nie wspominałeś o nim prawie przez cały wieczór. Jeśli jednak uważasz, że to
pomoże, cieszę się, że tam jedziesz.
Paul uśmiechnął się smutno.
- Wobec tego jesteś pierwsza. Nawet Mark nie był zachwycony, kiedy go o tym
poinformowałem.
- Przejdzie mu to.
- Myślisz?
- Mam nadzieję. Pocieszam się w ten sposób, gdy mam kłopoty z moimi dziećmi.
Paul roześmiał się krótko i obejrzał.
- Chcesz już wracać? - spytał.
- Czekałam, kiedy to zaproponujesz. Uszy zaczynają mi marznąć.
Zawrócili i poszli przed siebie, stąpając po swoich śladach na piasku. Chociaż księżyc był
ukryty za chmurami, przeświecał przez nie srebrzyście. Z daleka dobiegł pierwszy pomruk
grzmotu.
- Jaki był twój mąż?
- Jack? - Zastanawiała się przez chwilę, czy spróbować zmienić temat, stwierdziła jednak, że
nie ma to znaczenia. Komu niby Paul ma o tym powiedzieć? - Zupełnie inny niż ty - rzekła w
końcu. - Jack uważa, że się już odnalazł. Tak się zdarzyło, że związał się z kimś, gdy jeszcze
byliśmy małżeństwem.
- Przykro mi.
- Mnie też. A w każdym razie było mi przykro. Teraz nie ma to już takiego znaczenia.
Staram się nie myśleć o tym.
Paul przypomniał sobie łzy, które widział wcześniej.
- I udaje ci się?
- Nie, ale nie ustaję w wysiłkach. Co innego mogę zrobić?
- Zawsze możesz pojechać do Ekwadoru.
Adrienne przewróciła oczami.
- Jasne, czy nie byłoby to miłe? Mogłabym wrócić do domu i powiedzieć coś w rodzaju:
Przykro mi, dzieciaki, ale musicie radzić sobie same, mamusia wybywa na pewien czas . -
Pokręciła głową. - Nie, na razie jestem upupiona. Przynajmniej dopóki nie zaczną studiów. W tej
chwili potrzebna im jest stabilizacja, w takim stopniu, w jakim jest to możliwe w obecnej sytuacji.
- Jesteś chyba dobrą matką.
- Staram się. Ale moje dzieci nie zawsze są tego zdania.
- Popatrz na to w ten sposób: nadejdzie czas zemsty, kiedy będą mieli własne dzieci.
- Och, spodziewam się tego. Zaczęłam się nawet wprawiać. Może trochę frytek przed
obiadem? Nie, oczywiście nie musicie sprzątać pokoju. Jasne, kładzcie się pózno spać...
Paul uśmiechnął się znowu, myśląc, jak przyjemnie mu się z nią rozmawia. Jak jest mu z nią
dobrze. W srebrzystym świetle poprzedzającym nadejście sztormu wyglądała pięknie i Paul nie
mógł się nadziwić, jak też mąż mógł od niej odejść.
Szli z powrotem do domu spokojnym, wolnym krokiem, oboje pogrążeni w myślach,
chłonąc dzwięki i widoki, żadne z nich nie odczuwało potrzeby mówienia.
To taki komfort psychiczny, pomyślała Adrienne. Zbyt wiele osób najwyrazniej uważa, że
milczenie jest pustką, którą koniecznie trzeba wypełnić, jeśli nawet nie mają nic ważnego do
powiedzenia. Doświadczyła tego mnóstwo razy podczas niezliczonych koktajli, na które chodziła z
Jackiem. Najbardziej lubiła chwile, gdy udało jej się wymknąć niezauważenie i pobyć trochę na
ustronnej werandzie. Czasami zdarzało się, że spotykała na niej drugą osobę, której nie znała, ale
następowała tylko krótka wymiana spojrzeń i skinienie głową, jak gdyby na potwierdzenie
zawartego w milczeniu paktu. %7ładnych pytań, żadnych pogaduszek... zgoda.
Tutaj, na plaży, to uczucie powróciło. Wieczór był rześki, wiatr wiejący od oceanu igrał z jej
włosami i szlifował skórę. Przed nią tańczyły cienie na piasku, przesuwając się i zmieniając
kształty, tworząc niemal rozpoznawalne wzory, a następnie znikając z pola widzenia. Ocean
przypominał wir płynnego węgla. Wiedziała, że Paul również chłonie to wszystko. On też musiał
zdawać sobie sprawę, że gdyby w tej chwili zaczęli rozmawiać, czar mógłby prysnąć.
Szli dalej w przyjaznym milczeniu. Adrienne z każdym krokiem zyskiwała większą
pewność, że chce spędzić z nim więcej czasu. Ale nie było w tym nic dziwnego, prawda? On jest
sam, ona również, samotni wędrowcy, którym sprawia przyjemność spacer po pustej piaszczystej
płazy w położonej nad oceanem miejscowości o nazwie Rodanthe.
* * *
Po powrocie do domu weszli oboje do kuchni i zdjęli kurtki. Adrienne powiesiła swoją na
wieszaku przy drzwiach, razem z szalikiem. Paul umieścił swoją obok.
Adrienne stuliła dłonie i podniosła do ust, ogrzewając je oddechem. Zauważyła, że Paul
spojrzał na zegar, następnie powiódł wzrokiem po kuchni, jak gdyby się zastanawiał, czy ich
wspólny wieczór dobiegł już końca.
- Co powiedziałbyś na coś gorącego do picia? - zaproponowała spiesznie. - Mogę zaparzyć
świeży dzbanek kawy bezkofeinowej.
- A masz może herbatę? - spytał.
- Chyba gdzieś tu widziałam. Zaraz sprawdzę.
Przeszła przez kuchnię, otworzyła szafkę obok zlewozmywaka, po czym odsunęła na bok
różne artykuły, zadowolona, że nadarza się okazja, żeby spędzili razem trochę więcej czasu.
Znalazła na drugiej półce pudełko herbaty Earl Grey i gdy się odwróciła, żeby mu pokazać, Paul
pokiwał głową z uśmiechem. Okrążyła go, by wziąć czajnik. Nalewając wodę, miała świadomość,
jak blisko siebie stoją. Kiedy czajnik zagwizdał, napełniła dwie filiżanki i poszli do salonu.
Zajęli swoje dawne miejsca w fotelach bujanych. Wygląd pokoju zmienił się, gdy słońce
zaszło. W ciemności zrobiło się w nim przytulniej, zaciszniej.
Przez kolejną godzinę rozmawiali o tym i owym, popijając herbatę. Była to swobodna
rozmowa przypadkowych znajomych. Jednakże w miarę upływu czasu, gdy wieczór się kończył,
Adrienne zdała sobie sprawę, że zwierza się Paulowi z problemów z ojcem i obaw przed
przyszłością. Paul wysłuchiwał kiedyś często podobnych historii. Jako lekarz stykał się z takimi
sytuacjami. Ale zawsze do tej pory były to dla niego jedynie historie. Jego rodzice nie żyli, rodzice
Marthy żyli i mieli się dobrze, mieszkali na Florydzie. Z miny Adrienne jednak mógł wyczytać, że
jej problem jest tak trudny, że powinien cieszyć się, iż jego nie spotkało nic podobnego i nie musi
stawić temu czoła.
- Może udałoby mi się pomóc w jakikolwiek sposób? - zaproponował. - Znam mnóstwo
specjalistów, którzy mogliby przejrzeć kartę jego choroby i zorientować się, czy nie da się czegoś
dla niego zrobić.
- Dziękuję ci bardzo za dobre chęci, ale ja już próbowałam wszystkiego. Ostatni wylew
naprawdę go pokonał. Jeśli nawet jest coś, co mogłoby odrobinę pomóc, nie widzę najmniejszej
szansy na to, żeby mógł funkcjonować bez całodobowej opieki.
- Co zrobisz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]