[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ną! Zwiat zawsze był dziwny, toteż wolał nie próbować niczego, co mogłoby
sprawić, że stałby się dziwniejszy.
Przecież to zadziwiający talent! Pomyśl, czego mógłbyś dokonać. . .
Johnny potrząsnął głową dobrze pamiętał, co widział i czuł, ale nie pamiętał
jak. Przypominało to oglądanie wspomnień przez grubą, bursztynową szybę.
Chodzmy już zaproponował i natychmiast wprowadził tę propozycję
w życie.
Ale. . . Kirsty nigdy łatwo nie ustępowała.
128
Nie potrafię tego zrobić jeszcze raz przerwał jej. A poza tym nigdy
już nie będzie właściwego momentu.
* * *
Bigmac z Wobblerem nie byli w kłopotach głównie dlatego, iż niedawno na-
robiło się wokół tyle kłopotów, że chwilowo przynajmniej nie można się było
znalezć w żadnym nowym. A stare przypadkowo zupełnie ich nie dotyczyły.
To ma być schron przeciwlotniczy? Bigmac nie mógł wyjść z szoku.
Przecież schrony są betonowe i solidne, mają syczące, pancerne drzwi, migające
światła i inne te, co wiesz. . . A to jest zwykła blacha falista przysypana ziemią,
na której rośnie sałata!
Obiektem, który dość trafnie opisał, był schron znajdujący się w ogródku po-
sesji pod numerem dziewiątym.
Obaj próbowali otworzyć wiodące doń drzwi: Bigmac oburącz, a Wobbler za
pomocą uratowanej ze wspomnień po szklarni łopaty. Wspólnym wysiłkiem udało
im się odsunąć blokujące wejście cegły, dzięki czemu drzwi otwarły się i wytoczy-
ła się z nich nieco oszołomiona kobieta w średnim wieku, ubrana w nocną koszulę
i szlafrok w różowe kwiatki. W objęciach ściskała okrągłe akwarium z dwiema
złotymi rybkami, a do szlafroka tuliła się mała dziewczynka.
Gdzie Michael?! krzyknęła, ledwie znalazła się na świeżym powietrzu.
Widział go ktoś? Odwróciłam się, żeby złapać Adolfa i Stalina, a on już był za
drzwiami, jak. . .
Chodzi o takiego małego w zielonych portkach? przerwał jej Wobbler.
Nosi okulary i ma uszy jak kocioł? I namiętnie szuka szrapneli?
%7łyje? Kobiecie najwyrazniej ulżyło. Pojęcia nie mam, co bym po-
wiedziała jego matce!
Nic pani nie jest? spytał ostrożnie Bigmac. Bo obawiam się, że pani
dom jest nieco. . . bardziej spłaszczony, niż był.
Pani Density przyjrzała się pozostałościom numeru dziewiątego.
Cóż, gorsze rzeczy zdarzają się na morzu stwierdziła spokojnie.
Naprawdę? Bigmac był pod wrażeniem.
Całe szczęście, że nas tam nie było dodała pani Density.
Cegły osunęły się z łoskotem i zjechał po nich strażak.
Pani Density? upewnił się. Wychodzi, że była pani ostatnia. Wypije
pani filiżankę herbaty?
O, witaj, Bill.
Te chłopaki to kto? zainteresował się strażak.
129
Z okolicy. Wobbler wykazał się rzadką przytomnością umysłu. Po-
magamy. . .
A, to dobrze. Chodzcie stąd, bo wyszło nam, że pod dwunastym został nie-
wypał. Strażak przyjrzał się strojowi Bigmaca, wzruszył ramionami i odebrał
pani Density akwarium, otaczając je równocześnie drugą ręką. Filiżanka cie-
płej herbaty i koc. Tego pani potrzeba. Tędy proszę. I poprowadził ją przez
gruzowisko trasą wymagającą trochę wdrapywania się i zjeżdżania.
Człowieka zbombardują i zamiast pomocy proponują herbatę? wykrztu-
sił Bigmac, obserwując postępy pani Density i strażaka w pokonywaniu przeszkód
terenowych.
Lepsze niż zbombardowanie i permanentna niemożność wypicia herbaty,
nie? Zresztą. . .
Eeeeyyyyooooowwwwmmmm! zawyło coś za nimi.
Odwrócili się naprawdę szybko.
Dziadek Wobblera stał na stercie gruzu i w blasku płomieni wyglądał niczym
nieletni diabeł w kusych portkach. Sadza pokrywała go raczej dokładnie, a w do-
datku wymachiwał czymś w powietrzu i próbował naśladować samolot. Na szczę-
ście jedynie akustycznie.
To wygląda jak. . . Bigmac nie do końca odzyskał głos.
To kawałek bomby! oznajmił dumnie dziadek Wobblera. Prawie cały
statecznik! Nie znam nikogo, kto miałby prawie cały statecznik! I znowu zaczął
wymachiwać pogiętym metalem.
Słuchaj no. . . ty! zaczął Wobbler.
Machanie ustało.
Wiesz. . . o motorach. . . ?
No nie! jęknął Bigmac. Nie możesz mu nic powiedzieć o. . .
Zamknij się! warknął Wobbler. Masz dziadka, nie?
No, mam. Tylko jak go odwiedzam, to zawsze klawisz się nam przygląda.
Wobbler skoncentrował się na usmoleńcu.
Motocykle są bardzo niebezpieczne! oświadczył z naciskiem.
Jak podrosnę, to będę miał duży motor oświadczył stanowczo jego dzia-
dek. Z rakietami, karabinami maszynowymi i wszystkim. Eeeooowwmmmm!
Nie robiłbym tego na twoim miejscu! powiedział Wobbler specjalnym
tonem, jakiego używał w rozmowach z wyjątkowo męczącymi dziećmi. Roz-
bijanie motorów nie jest przyjemne. Możesz mi wierzyć.
Nie rozbiję go. Pewność siebie jego dziadka pozostała niezachwiana.
Możesz mi wierzyć.
Córka pani Density to całkiem miła dziewczyna, prawda? Wobbler spró-
bował desperackiego manewru.
Nieprawda. Jest beksa i w ogóle straszna. Eeeeoowwmmmm! A pan i tak
jest gruby. Po tym oświadczeniu jego dziadek zbiegł z kupy gruzu i zniknął
130
między strażakami. O jego obecności w okolicy świadczyło jedynie sporadyczne,
przenikliwe wycie.
Chodz, wracamy do kaplicy odezwał się Bigmac. Strażak coś mówił
o jakimś niewypale w pobliżu. . .
Dlaczego on mnie w ogóle nie słuchał?! Ja bym posłuchał.
No, już to widzę!
Pewnie, że bym posłuchał!
No! Nie filozofuj, tylko chodz!
Mogłem mu pomóc, gdyby tylko chciał słuchać! Wiem przecież różne rze-
czy, które mogłyby mu ułatwić życie. Dlaczego nie chciał słuchać?
Bo to widać u was rodzinne. Przestań zrzędzić i rusz się wreszcie!
* * *
Bigmac i Wobbler dotarli do kaplicy w chwili, w której Johnny i pozostali
nadbiegli ulicą.
Wszyscy cali? spytała lekko zadyszana Kirsty. Dlaczego obaj jeste-
ście wypaprani w sadzy?
Bo ratowaliśmy ludzi odparł dumnie Wobbler. No, nie sami.
Odruchowo wszyscy spojrzeli na pozostałości po Paradise Street. Ludzie sta-
li lub siedzieli na rumowisku w małych grupach. Kilka kobiet w oficjalnie wy-
glądających kapeluszach kończyło ustawianie stolika z dzbankiem do herbaty
i filiżankami. Płonęło jeszcze kilka niewielkich pożarów, strażacy więc mieli co
robić, a scenę urozmaicał od czasu do czasu słyszalny łomot, gdy jakaś cebula
pokryta lodem wracała na dół.
Wszyscy przeżyli powiedział Wobbler, uważnie przyglądając się John-
ny emu.
Wiem.
Bo syrena zawyła na czas.
Wiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
ną! Zwiat zawsze był dziwny, toteż wolał nie próbować niczego, co mogłoby
sprawić, że stałby się dziwniejszy.
Przecież to zadziwiający talent! Pomyśl, czego mógłbyś dokonać. . .
Johnny potrząsnął głową dobrze pamiętał, co widział i czuł, ale nie pamiętał
jak. Przypominało to oglądanie wspomnień przez grubą, bursztynową szybę.
Chodzmy już zaproponował i natychmiast wprowadził tę propozycję
w życie.
Ale. . . Kirsty nigdy łatwo nie ustępowała.
128
Nie potrafię tego zrobić jeszcze raz przerwał jej. A poza tym nigdy
już nie będzie właściwego momentu.
* * *
Bigmac z Wobblerem nie byli w kłopotach głównie dlatego, iż niedawno na-
robiło się wokół tyle kłopotów, że chwilowo przynajmniej nie można się było
znalezć w żadnym nowym. A stare przypadkowo zupełnie ich nie dotyczyły.
To ma być schron przeciwlotniczy? Bigmac nie mógł wyjść z szoku.
Przecież schrony są betonowe i solidne, mają syczące, pancerne drzwi, migające
światła i inne te, co wiesz. . . A to jest zwykła blacha falista przysypana ziemią,
na której rośnie sałata!
Obiektem, który dość trafnie opisał, był schron znajdujący się w ogródku po-
sesji pod numerem dziewiątym.
Obaj próbowali otworzyć wiodące doń drzwi: Bigmac oburącz, a Wobbler za
pomocą uratowanej ze wspomnień po szklarni łopaty. Wspólnym wysiłkiem udało
im się odsunąć blokujące wejście cegły, dzięki czemu drzwi otwarły się i wytoczy-
ła się z nich nieco oszołomiona kobieta w średnim wieku, ubrana w nocną koszulę
i szlafrok w różowe kwiatki. W objęciach ściskała okrągłe akwarium z dwiema
złotymi rybkami, a do szlafroka tuliła się mała dziewczynka.
Gdzie Michael?! krzyknęła, ledwie znalazła się na świeżym powietrzu.
Widział go ktoś? Odwróciłam się, żeby złapać Adolfa i Stalina, a on już był za
drzwiami, jak. . .
Chodzi o takiego małego w zielonych portkach? przerwał jej Wobbler.
Nosi okulary i ma uszy jak kocioł? I namiętnie szuka szrapneli?
%7łyje? Kobiecie najwyrazniej ulżyło. Pojęcia nie mam, co bym po-
wiedziała jego matce!
Nic pani nie jest? spytał ostrożnie Bigmac. Bo obawiam się, że pani
dom jest nieco. . . bardziej spłaszczony, niż był.
Pani Density przyjrzała się pozostałościom numeru dziewiątego.
Cóż, gorsze rzeczy zdarzają się na morzu stwierdziła spokojnie.
Naprawdę? Bigmac był pod wrażeniem.
Całe szczęście, że nas tam nie było dodała pani Density.
Cegły osunęły się z łoskotem i zjechał po nich strażak.
Pani Density? upewnił się. Wychodzi, że była pani ostatnia. Wypije
pani filiżankę herbaty?
O, witaj, Bill.
Te chłopaki to kto? zainteresował się strażak.
129
Z okolicy. Wobbler wykazał się rzadką przytomnością umysłu. Po-
magamy. . .
A, to dobrze. Chodzcie stąd, bo wyszło nam, że pod dwunastym został nie-
wypał. Strażak przyjrzał się strojowi Bigmaca, wzruszył ramionami i odebrał
pani Density akwarium, otaczając je równocześnie drugą ręką. Filiżanka cie-
płej herbaty i koc. Tego pani potrzeba. Tędy proszę. I poprowadził ją przez
gruzowisko trasą wymagającą trochę wdrapywania się i zjeżdżania.
Człowieka zbombardują i zamiast pomocy proponują herbatę? wykrztu-
sił Bigmac, obserwując postępy pani Density i strażaka w pokonywaniu przeszkód
terenowych.
Lepsze niż zbombardowanie i permanentna niemożność wypicia herbaty,
nie? Zresztą. . .
Eeeeyyyyooooowwwwmmmm! zawyło coś za nimi.
Odwrócili się naprawdę szybko.
Dziadek Wobblera stał na stercie gruzu i w blasku płomieni wyglądał niczym
nieletni diabeł w kusych portkach. Sadza pokrywała go raczej dokładnie, a w do-
datku wymachiwał czymś w powietrzu i próbował naśladować samolot. Na szczę-
ście jedynie akustycznie.
To wygląda jak. . . Bigmac nie do końca odzyskał głos.
To kawałek bomby! oznajmił dumnie dziadek Wobblera. Prawie cały
statecznik! Nie znam nikogo, kto miałby prawie cały statecznik! I znowu zaczął
wymachiwać pogiętym metalem.
Słuchaj no. . . ty! zaczął Wobbler.
Machanie ustało.
Wiesz. . . o motorach. . . ?
No nie! jęknął Bigmac. Nie możesz mu nic powiedzieć o. . .
Zamknij się! warknął Wobbler. Masz dziadka, nie?
No, mam. Tylko jak go odwiedzam, to zawsze klawisz się nam przygląda.
Wobbler skoncentrował się na usmoleńcu.
Motocykle są bardzo niebezpieczne! oświadczył z naciskiem.
Jak podrosnę, to będę miał duży motor oświadczył stanowczo jego dzia-
dek. Z rakietami, karabinami maszynowymi i wszystkim. Eeeooowwmmmm!
Nie robiłbym tego na twoim miejscu! powiedział Wobbler specjalnym
tonem, jakiego używał w rozmowach z wyjątkowo męczącymi dziećmi. Roz-
bijanie motorów nie jest przyjemne. Możesz mi wierzyć.
Nie rozbiję go. Pewność siebie jego dziadka pozostała niezachwiana.
Możesz mi wierzyć.
Córka pani Density to całkiem miła dziewczyna, prawda? Wobbler spró-
bował desperackiego manewru.
Nieprawda. Jest beksa i w ogóle straszna. Eeeeoowwmmmm! A pan i tak
jest gruby. Po tym oświadczeniu jego dziadek zbiegł z kupy gruzu i zniknął
130
między strażakami. O jego obecności w okolicy świadczyło jedynie sporadyczne,
przenikliwe wycie.
Chodz, wracamy do kaplicy odezwał się Bigmac. Strażak coś mówił
o jakimś niewypale w pobliżu. . .
Dlaczego on mnie w ogóle nie słuchał?! Ja bym posłuchał.
No, już to widzę!
Pewnie, że bym posłuchał!
No! Nie filozofuj, tylko chodz!
Mogłem mu pomóc, gdyby tylko chciał słuchać! Wiem przecież różne rze-
czy, które mogłyby mu ułatwić życie. Dlaczego nie chciał słuchać?
Bo to widać u was rodzinne. Przestań zrzędzić i rusz się wreszcie!
* * *
Bigmac i Wobbler dotarli do kaplicy w chwili, w której Johnny i pozostali
nadbiegli ulicą.
Wszyscy cali? spytała lekko zadyszana Kirsty. Dlaczego obaj jeste-
ście wypaprani w sadzy?
Bo ratowaliśmy ludzi odparł dumnie Wobbler. No, nie sami.
Odruchowo wszyscy spojrzeli na pozostałości po Paradise Street. Ludzie sta-
li lub siedzieli na rumowisku w małych grupach. Kilka kobiet w oficjalnie wy-
glądających kapeluszach kończyło ustawianie stolika z dzbankiem do herbaty
i filiżankami. Płonęło jeszcze kilka niewielkich pożarów, strażacy więc mieli co
robić, a scenę urozmaicał od czasu do czasu słyszalny łomot, gdy jakaś cebula
pokryta lodem wracała na dół.
Wszyscy przeżyli powiedział Wobbler, uważnie przyglądając się John-
ny emu.
Wiem.
Bo syrena zawyła na czas.
Wiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]