[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chill wskazał na budynki po drugiej stronie ulicy. Goryle pozdejmowali okulary
przeciwsłoneczne i uważnie przyglądali się oknom, usiłując dostrzec ukrytego snajpera. Jeden
z nich przyklęknął obok leżącego na chodniku towarzysza, rozchylił jego zakrwawioną
kamizelkę, po czym obrócił się do pozostałych i potrząsnął głową. To nie były rany od kul,
lecz ślady noża.
Umber Jones przez cały czas krążył wokół nich, błyskając ostrzem i zębami, i
obserwując ich nieruchomymi, szeroko otwartymi oczami szaleńca. Nagle skoczył do
klęczącego przy pierwszej ofierze goryla, pochylił się i objął go ramieniem za szyję, jakby go
chciał udusić, ale w następnej chwili jednym gwałtownym ruchem przeciął jego tętnicę i
krtań. Goryl próbował wstać, jednak już nie zdołał. Krew tryskała z jego szyi tak silnym
strumieniem, że opryskała chodnik i szyby cadillaca szefa.
Chill miał dość. Wrzasnął na dwóch pozostałych goryli i wszyscy wskoczyli do
samochodu, jakby ścigał ich sam diabeł. I tak też było. Zanim szofer Chilla zdążył uruchomić
silnik, czarny obłok dymu podpłynął do auta i wsączył się przez uchyloną tylną szybę.
Silnik cadillaca ożył z warkotem. Pisnęły opony, spod tylnych kół trysnęły smużki
dymu.
Samochód ruszył.
Nie ujechał daleko. Zanim dotarł do następnej przecznicy, gwałtownie skręcił i z
ogłuszającym trzaskiem uderzył w tył nieprawidłowo zaparkowanej śmieciarki. Zapadła nagła
cisza, a potem wóz eksplodował. Pomarańczowa kula ognia wzbiła się w nocne niebo.
Płonące zapasowe koło zostało wyrzucone na dziesięć metrów w powietrze i
wylądowało na dachu samochodu zaparkowanego po drugiej stronie ulicy.
Jim sądził, że wszyscy pasażerowie cadillaca zginęli. Jednak po chwili prawe przednie
drzwi otworzyły się i wypadł z nich Chill. Z jego włosów unosił się dym, ale zdołał podnieść
się na kolana i odczołgać od wraka. %7łar płonącego samochodu był tak intensywny, że
podeszwy jego żółtych zamszowych butów natychmiast zajęły się płomieniem. Dwaj
śmieciarze odciągnęli go w bezpieczne miejsce, położyli na chodniku i nakryli płaszczami.
Jim trwał w bezruchu, patrząc, jak samochód Chilla wypala się do cna. Tylko on
widział postać o popielatoszarej twarzy i w kapeluszu Elmera Gantry, która z grymasem
upiornej satysfakcji również obserwowała płonący wóz.
O trzeciej nad ranem obudziło Jima ciche, natarczywe stukanie. Usiadł na łóżku
nasłuchując. Chwila przerwy, a potem znów to ciche postukiwanie, jakby ktoś uderzał
paznokciem w szybę pokoju.
Wygramolił się z łóżka. Kotka Tibbles leżała zwinięta w nogach łóżka. Kiedy Jim
podniósł się, otworzyła jedno oko i obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem. Przeszedł boso po
dywanie. Okno było zasłonięte bawełnianymi zasłonami, lecz księżyc był w trzeciej kwadrze
i Jim wyraznie widział cień kogoś stojącego na balkonie.
Przez dłuższą chwilę stał przed zasłoniętym oknem, zastanawiając się, czy je otworzyć,
czy udawać, że śpi.
Ale wtedy cień uniósł rękę i znowu zastukał w szybę. Jeśli nie otworzę, pewnie będzie
tak tłukł przez całą noc, pomyślał Jim. Był i tak już wystarczająco zmęczony. Kiedy położył
się do łóżka, zasnął niemal od razu, ale co dziesięć minut budził się, tłukąc rękami po pościeli
i gasząc wyimaginowany ogień.
Tuż po drugiej udało mu się zasnąć a teraz obudziło go to: cień stojący przed oknem
i cierpliwie pukający w szybę.
Wziął się w garść i szarpnięciem rozchylił zasłony. W świetle księżyca ujrzał Elvina, o
bladej skórze poznaczonej ranami podobnymi do pysków śniętych ryb. Elvin znów zastukał w
szybę. Uśmiechał się przepraszająco, jak ślepiec, któremu wydaje się, że napotkał jakąś
przeszkodę.
Jim skrył twarz w dłoniach. Nie wiedział, ile jeszcze zdoła znieść. Jednak kiedy odjął
ręce, Elvin wciąż tam był, i wiedział, że nie ma innego wyjścia musi otworzyć mu drzwi.
Powłócząc nogami, Elvin wszedł do środka i stał spoglądając w dal.
Cześć, Elvin powiedział Jim. Woń rozkładu była jeszcze silniejsza i wydało mu
się, że Elvin wygląda znacznie gorzej. Jak długo magia Umbera Jonesa będzie poruszać tym
okaleczonym ciałem, posyłając je z wiadomościami?
Umber Jones chce, żeby pan znów zobaczył się z Charlesem Gillespie wybełkotał
Elvin. Chce, żeby pan powiedział mu to samo, co ostatnim razem. Jeśli będzie się nadal
wahał, ma mu pan dać to&
Sięgnął białą, gąbczastą ręką do kieszeni i wyjął kurze skrzydełko z przywiązanymi do
niego kolorową nitką włosami i piórami. Wyglądało jak wielka sztuczna mucha. Elvin
cierpliwie odczekał chwilę, a potem położył skrzydełko na stole.
Następna klątwa voodoo, jak sądzę mruknął Jim.
Następna próba przemówienia Charlesowi Gillespie do rozumu odparł Elvin.
Odwrócił się, żeby odejść, ale Jim rzucił ostrym głosem: Elvin! i chłopiec stanął
jak wryty nie odwracając się. Włosy z tyłu jego głowy były nastroszone od zaschniętej krwi.
Elvin& czy pozostało z ciebie coś z tego, kim byłeś przedtem, zanim zapanował nad
tobą Umber Jones? zapytał Jim.
Zapadła boleśnie długa cisza, a potem Elvin odparł:
Nie rozumiem pytania.
Po prostu chcę wiedzieć, czy rozmawiam z Elvinem Clayem, prawdziwym Elvinem
Clayem, ukochanym synem pana i pani Clay i bratem Elviry, czy też z kawałkiem
posłusznego rozkazom Umbera Jonesa ciała.
Umber Jones jest moim hounganem. Robię wszystko, co każe mi Umber Jones.
Wiem o tym, Elvinie. Jednak chcę wiedzieć, czy pozostało w tobie jeszcze coś z
prawdziwego Elvina. Odrobina własnej woli. Trochę siły. Jakieś własne myśli&
Elvin wahał się. Pomimo odrazy Jim położył mu rękę na ramieniu. Ciało pod marynarką
wydawało się nienaturalnie miękkie. Jim czuł, jak gnijące mięśnie przesuwają się po
kościach. Elvin pochylił głowę i rany na jego szyi otworzyły się, jakby chciały przemówić
własnym głosem. Potem odwrócił się i na jego twarzy odrażająco okaleczonej
odmalowało się prawie dziecinne błaganie.
Dlaczego on mnie nie zostawi w spokoju, panie Rook? Dlaczego nie da mi
umrzeć& ?
Nie wiem, Elvinie. Wydaje się, że potrzebuje cię tak samo, jak potrzebuje mnie.
Czy nie może pan go poprosić, żeby zostawił mnie w spokoju? Nie wie pan, jak to
jest, kiedy czujesz, że gnijesz. Jakby coś wyżerało mi wnętrzności.
Jim przełknął ślinę, a potem odparł:
Słuchaj, Elvinie& zrobię wszystko, co będę mógł. Obiecuję.
Elvin odpowiedział skinieniem głowy, odwrócił się i wyszedł z mieszkania. Jim patrzył,
jak wymacuje sobie drogę po schodach i wychodzi w noc. Jeden Bóg wie, dokąd zmierzał i
gdzie przebywał, gdy Umber Jones nie wysyłał go z wiadomościami. Może na cmentarzu?
Może w jakiejś piwnicy? I co się z nim stanie, kiedy jego ciało rozłoży się tak bardzo,
że nie będzie w stanie nawet chodzić?
Podniósł sporządzony z kurzej kości fetysz. Wydawał mu się niewiarygodnie paskudny.
Wyschnięty i stary, roztaczał silny, nieprzyjemny zapach, mieszaninę wszelkich
budzących mdłości woni, od odoru zjełczałego tłuszczu po smród ścieku. Nie wiedział, jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
Chill wskazał na budynki po drugiej stronie ulicy. Goryle pozdejmowali okulary
przeciwsłoneczne i uważnie przyglądali się oknom, usiłując dostrzec ukrytego snajpera. Jeden
z nich przyklęknął obok leżącego na chodniku towarzysza, rozchylił jego zakrwawioną
kamizelkę, po czym obrócił się do pozostałych i potrząsnął głową. To nie były rany od kul,
lecz ślady noża.
Umber Jones przez cały czas krążył wokół nich, błyskając ostrzem i zębami, i
obserwując ich nieruchomymi, szeroko otwartymi oczami szaleńca. Nagle skoczył do
klęczącego przy pierwszej ofierze goryla, pochylił się i objął go ramieniem za szyję, jakby go
chciał udusić, ale w następnej chwili jednym gwałtownym ruchem przeciął jego tętnicę i
krtań. Goryl próbował wstać, jednak już nie zdołał. Krew tryskała z jego szyi tak silnym
strumieniem, że opryskała chodnik i szyby cadillaca szefa.
Chill miał dość. Wrzasnął na dwóch pozostałych goryli i wszyscy wskoczyli do
samochodu, jakby ścigał ich sam diabeł. I tak też było. Zanim szofer Chilla zdążył uruchomić
silnik, czarny obłok dymu podpłynął do auta i wsączył się przez uchyloną tylną szybę.
Silnik cadillaca ożył z warkotem. Pisnęły opony, spod tylnych kół trysnęły smużki
dymu.
Samochód ruszył.
Nie ujechał daleko. Zanim dotarł do następnej przecznicy, gwałtownie skręcił i z
ogłuszającym trzaskiem uderzył w tył nieprawidłowo zaparkowanej śmieciarki. Zapadła nagła
cisza, a potem wóz eksplodował. Pomarańczowa kula ognia wzbiła się w nocne niebo.
Płonące zapasowe koło zostało wyrzucone na dziesięć metrów w powietrze i
wylądowało na dachu samochodu zaparkowanego po drugiej stronie ulicy.
Jim sądził, że wszyscy pasażerowie cadillaca zginęli. Jednak po chwili prawe przednie
drzwi otworzyły się i wypadł z nich Chill. Z jego włosów unosił się dym, ale zdołał podnieść
się na kolana i odczołgać od wraka. %7łar płonącego samochodu był tak intensywny, że
podeszwy jego żółtych zamszowych butów natychmiast zajęły się płomieniem. Dwaj
śmieciarze odciągnęli go w bezpieczne miejsce, położyli na chodniku i nakryli płaszczami.
Jim trwał w bezruchu, patrząc, jak samochód Chilla wypala się do cna. Tylko on
widział postać o popielatoszarej twarzy i w kapeluszu Elmera Gantry, która z grymasem
upiornej satysfakcji również obserwowała płonący wóz.
O trzeciej nad ranem obudziło Jima ciche, natarczywe stukanie. Usiadł na łóżku
nasłuchując. Chwila przerwy, a potem znów to ciche postukiwanie, jakby ktoś uderzał
paznokciem w szybę pokoju.
Wygramolił się z łóżka. Kotka Tibbles leżała zwinięta w nogach łóżka. Kiedy Jim
podniósł się, otworzyła jedno oko i obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem. Przeszedł boso po
dywanie. Okno było zasłonięte bawełnianymi zasłonami, lecz księżyc był w trzeciej kwadrze
i Jim wyraznie widział cień kogoś stojącego na balkonie.
Przez dłuższą chwilę stał przed zasłoniętym oknem, zastanawiając się, czy je otworzyć,
czy udawać, że śpi.
Ale wtedy cień uniósł rękę i znowu zastukał w szybę. Jeśli nie otworzę, pewnie będzie
tak tłukł przez całą noc, pomyślał Jim. Był i tak już wystarczająco zmęczony. Kiedy położył
się do łóżka, zasnął niemal od razu, ale co dziesięć minut budził się, tłukąc rękami po pościeli
i gasząc wyimaginowany ogień.
Tuż po drugiej udało mu się zasnąć a teraz obudziło go to: cień stojący przed oknem
i cierpliwie pukający w szybę.
Wziął się w garść i szarpnięciem rozchylił zasłony. W świetle księżyca ujrzał Elvina, o
bladej skórze poznaczonej ranami podobnymi do pysków śniętych ryb. Elvin znów zastukał w
szybę. Uśmiechał się przepraszająco, jak ślepiec, któremu wydaje się, że napotkał jakąś
przeszkodę.
Jim skrył twarz w dłoniach. Nie wiedział, ile jeszcze zdoła znieść. Jednak kiedy odjął
ręce, Elvin wciąż tam był, i wiedział, że nie ma innego wyjścia musi otworzyć mu drzwi.
Powłócząc nogami, Elvin wszedł do środka i stał spoglądając w dal.
Cześć, Elvin powiedział Jim. Woń rozkładu była jeszcze silniejsza i wydało mu
się, że Elvin wygląda znacznie gorzej. Jak długo magia Umbera Jonesa będzie poruszać tym
okaleczonym ciałem, posyłając je z wiadomościami?
Umber Jones chce, żeby pan znów zobaczył się z Charlesem Gillespie wybełkotał
Elvin. Chce, żeby pan powiedział mu to samo, co ostatnim razem. Jeśli będzie się nadal
wahał, ma mu pan dać to&
Sięgnął białą, gąbczastą ręką do kieszeni i wyjął kurze skrzydełko z przywiązanymi do
niego kolorową nitką włosami i piórami. Wyglądało jak wielka sztuczna mucha. Elvin
cierpliwie odczekał chwilę, a potem położył skrzydełko na stole.
Następna klątwa voodoo, jak sądzę mruknął Jim.
Następna próba przemówienia Charlesowi Gillespie do rozumu odparł Elvin.
Odwrócił się, żeby odejść, ale Jim rzucił ostrym głosem: Elvin! i chłopiec stanął
jak wryty nie odwracając się. Włosy z tyłu jego głowy były nastroszone od zaschniętej krwi.
Elvin& czy pozostało z ciebie coś z tego, kim byłeś przedtem, zanim zapanował nad
tobą Umber Jones? zapytał Jim.
Zapadła boleśnie długa cisza, a potem Elvin odparł:
Nie rozumiem pytania.
Po prostu chcę wiedzieć, czy rozmawiam z Elvinem Clayem, prawdziwym Elvinem
Clayem, ukochanym synem pana i pani Clay i bratem Elviry, czy też z kawałkiem
posłusznego rozkazom Umbera Jonesa ciała.
Umber Jones jest moim hounganem. Robię wszystko, co każe mi Umber Jones.
Wiem o tym, Elvinie. Jednak chcę wiedzieć, czy pozostało w tobie jeszcze coś z
prawdziwego Elvina. Odrobina własnej woli. Trochę siły. Jakieś własne myśli&
Elvin wahał się. Pomimo odrazy Jim położył mu rękę na ramieniu. Ciało pod marynarką
wydawało się nienaturalnie miękkie. Jim czuł, jak gnijące mięśnie przesuwają się po
kościach. Elvin pochylił głowę i rany na jego szyi otworzyły się, jakby chciały przemówić
własnym głosem. Potem odwrócił się i na jego twarzy odrażająco okaleczonej
odmalowało się prawie dziecinne błaganie.
Dlaczego on mnie nie zostawi w spokoju, panie Rook? Dlaczego nie da mi
umrzeć& ?
Nie wiem, Elvinie. Wydaje się, że potrzebuje cię tak samo, jak potrzebuje mnie.
Czy nie może pan go poprosić, żeby zostawił mnie w spokoju? Nie wie pan, jak to
jest, kiedy czujesz, że gnijesz. Jakby coś wyżerało mi wnętrzności.
Jim przełknął ślinę, a potem odparł:
Słuchaj, Elvinie& zrobię wszystko, co będę mógł. Obiecuję.
Elvin odpowiedział skinieniem głowy, odwrócił się i wyszedł z mieszkania. Jim patrzył,
jak wymacuje sobie drogę po schodach i wychodzi w noc. Jeden Bóg wie, dokąd zmierzał i
gdzie przebywał, gdy Umber Jones nie wysyłał go z wiadomościami. Może na cmentarzu?
Może w jakiejś piwnicy? I co się z nim stanie, kiedy jego ciało rozłoży się tak bardzo,
że nie będzie w stanie nawet chodzić?
Podniósł sporządzony z kurzej kości fetysz. Wydawał mu się niewiarygodnie paskudny.
Wyschnięty i stary, roztaczał silny, nieprzyjemny zapach, mieszaninę wszelkich
budzących mdłości woni, od odoru zjełczałego tłuszczu po smród ścieku. Nie wiedział, jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]