[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łacinie. Uśmiechałam się zażenowana, ciekawie, ale dyskretnie rozglądając się dookoła.
Poprawiłam odruchowo włosy i obciągnęłam sukienkę na kolanach. Zaczęły się pytania.
Krew mi nabiegła do twarzy, potem odpłynęła. Czułam na zmianę chłód i gorąco, zimne
kropelki potu występujące na czoło, śledzące mnie oczy niewidzialnych w mroku księży. Nie
oszczędzono niczego. Nie pominięto żadnego pytania, które by mogło pomóc do konkretnego
uchwycenia mojej winy. Z krzyżowych pytań zrozumiałam jedno, co było dla mnie
najboleśniejsze, że Busio chce unieważnić małżeństwo i dlatego skazał mnie dobrowolnie na
mękę siedzenia pod reflektorem i odpowiadania na najbardziej drastyczne
57
i intymne pytania. Odpowiadałam, połykając łzy. Zamierałam ze wstydu, popierałam swoje
słowa przysięgą i znów odpowiadałam prawie wciąż na te same pytania, tylko jakoś inaczej
sformułowane... Przysięgałam, że rodzice nie zmuszali mnie do małżeństwa z Busiem, że nie
kazali żyć z nim przed ślubem, że nawet o tym nie wiedzieli. Przysięgałam, że nigdy nie
wzbraniałam się przed urodzeniem dziecka, że chciałam mieć dziecko...
Obnażano mnie publicznie, deptano po mojej duszy jak po chodniku, rozbierano.
Mijały kwadranse.
Zwiatło raziło, głos się łamał, wstyd i pot zalewał oczy. I znów od początku musiałam
opowiadać, jak to się stało, że zaczęłam żyć z Busiem, w jakich okolicznościach i kto zdjął
majtki. Ja sama czy on...
- Wcale nie miałam majtek! - krzyknęłam, tracąc panowanie nad sobą i szczypiąc się boleśnie
w udo, żeby nie wybuchnąć spazmatycznym płaczem. - To było w łóżku i ja wcale tego nie
chciałam, ale poświęciłam się dla męża, który twierdził, że jeżeli nie będę z nim żyła, to
zwariuje albo umrze od tych dokrewnych gruczołów...
Kiedy wreszcie zgaszono reflektor, kiedy na nieswoich nogach zeszłam z podwyższenia, a
wszyscy księża jak duchy zniknęli w bocznych drzwiach i zostałam sam na sam z wielkim i
otyłym biskupem, rozpłakałam się głośno, przytulając głowę do czarnej sutanny.
- Proszę pana biskupa... - wyjąkałam niezręcznie, zapominając, jak go powinnam tytułować. -
Ja kocham swego męża, ja nie chcę się z nim rozchodzić, ja pragnę, żeby do mnie wrócił,
chociaż wiem, że to już niemożliwe... Ja się tak męczyłam...
Pogłaskał mnie po głowie, zawadzając pierścieniem o mój ciasny węzełek nad karkiem.
- Wszystko jeszcze w ręku Boga... Będę się modlił za ciebie, dziecko... - Odnalazłam błysk
współczucia w dużych, szarych oczach i łagodność w dotyku dłoni. - Bóg cię doświadcza, ale
Bóg sprawiedliwy... Nie trać w Niego wiary.
Uczepiłam się tej tłustej ręki - ostatniego dla mnie ratunku na ziemi. Ratunku, jaki mógł
sprowadzić swoimi modlitwami.
Zrozumiałam w tej na wpół mrocznej, pełnej szaf z książkami sali, że jeżeli ta ręka z
pierścieniem i Bóg kryjący się gdzieś za chmurami nie pomogą, to już nic i nikt nie zmieni
mego życia...
58
- Czy to tak można... Czy tak można rozwiązać to... Ten ślub bez mojej zgody i bez mojej
winy? - dusiłam się łzami, wpatrując w duże, łagodne oczy zmącone smutkiem.
- Wszystko w ręku Boga... - powtórzył, otwierając przede mną drzwi, za którymi czekała
ciotka.
Spotkałam go w wieczór przedsylwestrowy, wrzucając list do czerwonej skrzynki. Było to
nieoczekiwane i piękne spotkanie, o którym już dawno przestałam myśleć, jeśli w ogóle o
nim kiedykolwiek myślałam. Wyłonił się nagle spoza zwiewnej zasłony prószącego śniegu,
jak chłopiec z dobrego snu.
Uliczka była pusta, obramowana płotkami, zza których przelewały się niby kaskady zmarzłej
wody rosochate, osypane śniegiem gałęzie krzewów. Drewniane domki willowej dzielnicy
błyskały żółtawymi światełkami jak kocie ślepia.
Zaskoczyło nas i oszołomiło to spotkanie. Stanęłam niezdecydowanie na środku zaśnieżonej
drogi, po której biegało światło rozchwianej wiatrem latarni. Szedł ku mnie miękkim,
kołyszącym się lekko krokiem, w szarym mundurze lotnika, z błyszczącym kordzikiem u
boku. Podniosłam oczy, żeby spotkać pod daszkiem czapki jego zielone spojrzenie.
- To ty, Piotrusiu - wyszeptałam, a może tylko poruszyłam bezgłośnie wargami.
\
Ujął moje dłonie i tak trwaliśmy długą chwilę pod chybotliwym światłem. W jasnej smudze
wirowały śniegowe płateczki.
- A jednak... - zaczął niskim głosem dorosłego już mężczyzny i nie dokończywszy zdania,
ujął mnie pod ramię. - Co tutaj robisz?
- Jestem z wizytą u wujostwa... A ty? - podjęłam szybko, żeby nie zdołał o nic więcej
zapytać.
- Wyrwałem się na kilka dni z pułku do rodziców. Jestem teraz w Lidzie... - dodał
wyjaśniająco, a może dla podtrzymania rozmowy, która lada chwila mogła się nagle urwać.
Szliśmy wolno, spoglądając na siebie. Na ustach błądziły niewyrazne półuśmiechy, a w
oczach mieliśmy zakłopotanie.
Czułam jego mocne ramię i z rozczuleniem pomyślałam, że oto idę obok Piotrusia, który jest
już dorosłym człowiekiem bez pryszczy na twarzy i łamiącego się piskliwie głosu.
59
- Masz ochotę na spacer?
- Mam - skinęłam przytakująco głową w czapce z puszystym pomponem. Szliśmy krętymi
uliczkami, rozmawiając o szkolnych czasach, wspominając wspólnych kolegów i poruszając
same nieważne, błahe sprawy, jak ludzie, którzy mając sobie bardzo wiele do powiedzenia, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
łacinie. Uśmiechałam się zażenowana, ciekawie, ale dyskretnie rozglądając się dookoła.
Poprawiłam odruchowo włosy i obciągnęłam sukienkę na kolanach. Zaczęły się pytania.
Krew mi nabiegła do twarzy, potem odpłynęła. Czułam na zmianę chłód i gorąco, zimne
kropelki potu występujące na czoło, śledzące mnie oczy niewidzialnych w mroku księży. Nie
oszczędzono niczego. Nie pominięto żadnego pytania, które by mogło pomóc do konkretnego
uchwycenia mojej winy. Z krzyżowych pytań zrozumiałam jedno, co było dla mnie
najboleśniejsze, że Busio chce unieważnić małżeństwo i dlatego skazał mnie dobrowolnie na
mękę siedzenia pod reflektorem i odpowiadania na najbardziej drastyczne
57
i intymne pytania. Odpowiadałam, połykając łzy. Zamierałam ze wstydu, popierałam swoje
słowa przysięgą i znów odpowiadałam prawie wciąż na te same pytania, tylko jakoś inaczej
sformułowane... Przysięgałam, że rodzice nie zmuszali mnie do małżeństwa z Busiem, że nie
kazali żyć z nim przed ślubem, że nawet o tym nie wiedzieli. Przysięgałam, że nigdy nie
wzbraniałam się przed urodzeniem dziecka, że chciałam mieć dziecko...
Obnażano mnie publicznie, deptano po mojej duszy jak po chodniku, rozbierano.
Mijały kwadranse.
Zwiatło raziło, głos się łamał, wstyd i pot zalewał oczy. I znów od początku musiałam
opowiadać, jak to się stało, że zaczęłam żyć z Busiem, w jakich okolicznościach i kto zdjął
majtki. Ja sama czy on...
- Wcale nie miałam majtek! - krzyknęłam, tracąc panowanie nad sobą i szczypiąc się boleśnie
w udo, żeby nie wybuchnąć spazmatycznym płaczem. - To było w łóżku i ja wcale tego nie
chciałam, ale poświęciłam się dla męża, który twierdził, że jeżeli nie będę z nim żyła, to
zwariuje albo umrze od tych dokrewnych gruczołów...
Kiedy wreszcie zgaszono reflektor, kiedy na nieswoich nogach zeszłam z podwyższenia, a
wszyscy księża jak duchy zniknęli w bocznych drzwiach i zostałam sam na sam z wielkim i
otyłym biskupem, rozpłakałam się głośno, przytulając głowę do czarnej sutanny.
- Proszę pana biskupa... - wyjąkałam niezręcznie, zapominając, jak go powinnam tytułować. -
Ja kocham swego męża, ja nie chcę się z nim rozchodzić, ja pragnę, żeby do mnie wrócił,
chociaż wiem, że to już niemożliwe... Ja się tak męczyłam...
Pogłaskał mnie po głowie, zawadzając pierścieniem o mój ciasny węzełek nad karkiem.
- Wszystko jeszcze w ręku Boga... Będę się modlił za ciebie, dziecko... - Odnalazłam błysk
współczucia w dużych, szarych oczach i łagodność w dotyku dłoni. - Bóg cię doświadcza, ale
Bóg sprawiedliwy... Nie trać w Niego wiary.
Uczepiłam się tej tłustej ręki - ostatniego dla mnie ratunku na ziemi. Ratunku, jaki mógł
sprowadzić swoimi modlitwami.
Zrozumiałam w tej na wpół mrocznej, pełnej szaf z książkami sali, że jeżeli ta ręka z
pierścieniem i Bóg kryjący się gdzieś za chmurami nie pomogą, to już nic i nikt nie zmieni
mego życia...
58
- Czy to tak można... Czy tak można rozwiązać to... Ten ślub bez mojej zgody i bez mojej
winy? - dusiłam się łzami, wpatrując w duże, łagodne oczy zmącone smutkiem.
- Wszystko w ręku Boga... - powtórzył, otwierając przede mną drzwi, za którymi czekała
ciotka.
Spotkałam go w wieczór przedsylwestrowy, wrzucając list do czerwonej skrzynki. Było to
nieoczekiwane i piękne spotkanie, o którym już dawno przestałam myśleć, jeśli w ogóle o
nim kiedykolwiek myślałam. Wyłonił się nagle spoza zwiewnej zasłony prószącego śniegu,
jak chłopiec z dobrego snu.
Uliczka była pusta, obramowana płotkami, zza których przelewały się niby kaskady zmarzłej
wody rosochate, osypane śniegiem gałęzie krzewów. Drewniane domki willowej dzielnicy
błyskały żółtawymi światełkami jak kocie ślepia.
Zaskoczyło nas i oszołomiło to spotkanie. Stanęłam niezdecydowanie na środku zaśnieżonej
drogi, po której biegało światło rozchwianej wiatrem latarni. Szedł ku mnie miękkim,
kołyszącym się lekko krokiem, w szarym mundurze lotnika, z błyszczącym kordzikiem u
boku. Podniosłam oczy, żeby spotkać pod daszkiem czapki jego zielone spojrzenie.
- To ty, Piotrusiu - wyszeptałam, a może tylko poruszyłam bezgłośnie wargami.
\
Ujął moje dłonie i tak trwaliśmy długą chwilę pod chybotliwym światłem. W jasnej smudze
wirowały śniegowe płateczki.
- A jednak... - zaczął niskim głosem dorosłego już mężczyzny i nie dokończywszy zdania,
ujął mnie pod ramię. - Co tutaj robisz?
- Jestem z wizytą u wujostwa... A ty? - podjęłam szybko, żeby nie zdołał o nic więcej
zapytać.
- Wyrwałem się na kilka dni z pułku do rodziców. Jestem teraz w Lidzie... - dodał
wyjaśniająco, a może dla podtrzymania rozmowy, która lada chwila mogła się nagle urwać.
Szliśmy wolno, spoglądając na siebie. Na ustach błądziły niewyrazne półuśmiechy, a w
oczach mieliśmy zakłopotanie.
Czułam jego mocne ramię i z rozczuleniem pomyślałam, że oto idę obok Piotrusia, który jest
już dorosłym człowiekiem bez pryszczy na twarzy i łamiącego się piskliwie głosu.
59
- Masz ochotę na spacer?
- Mam - skinęłam przytakująco głową w czapce z puszystym pomponem. Szliśmy krętymi
uliczkami, rozmawiając o szkolnych czasach, wspominając wspólnych kolegów i poruszając
same nieważne, błahe sprawy, jak ludzie, którzy mając sobie bardzo wiele do powiedzenia, [ Pobierz całość w formacie PDF ]