download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stołem. Siedząc w półcieniu, przyglądała mu się całkiem
otwarcie, co niechybnie musiało być skutkiem whisky;
zupy nigdy dotąd nie działały na nią w ten sposób.
Jego twarz wyglądała jak zestaw części zamiennych.
Zmieszne porównanie. Poza tym niezle się prezentuje, choć
musi przede wszystkim trochę utyć. Zupy na śmietanie,
ciastka z kremem - wszystko, czego normalny człowiek
powinien unikać jak ognia. Wzrok Frances ześliznął się po
jego klatce piersiowej, zadziwiająco szerokiej. Spojrzała
na jego wąskie biodra; miała wrażenie, że spodobałoby się
jej to, czego nie widać na zewnątrz.
Zauważyła, że Brace widzi, jak ona na niego patrzy,
i oblała się gorącym rumieńcem.
- Przypomnij mi, żebym nie zbliżała się nawet do al-
koholu, dobrze? - mruknęła, bardziej rozbawiona niż prze-
jęta tą sytuacją. Od lat nie patrzyła tak na żadnego męż-
czyznę.
Lewa brew Brace'a znowu wykonała dziwny taniec nad
okiem. Kusiło ją, żeby spytać go ó tę bliznę; 0 tę siatkę
blizn poniżej też. Nie zrobiła tego. Jakoś bardziej intereso-
wało ją jego wnętrze niż wygląd, Dlaczego jest taki nieuf-
ny? Co sprawiło, że ten człowiek wybrał tak niebezpieczny
zawód? I co robi na Coronoke?
- Brace, jak to się stało, że... - zaczęła, kiedy on wstał
i przeciągnął się. Patrzyła zafascynowana, jak flanela
i dżins przesuwają się po jego długim, szczupłym ciele.
Zupełnie straciła wątek.
S
R
- Myślę, że na mnie już pora - powiedział, sięgając po
lotniczą kurtkę.
- Ale przecież... - Z trudem przełknęła ślinę. - Tak,
oczywiście... jeszcze raz dziękuję. Tyle dla mnie zrobiłeś
przez te dwa dni. Aż trudno mi uwierzyć, że mogłeś się na
to zdobyć; widziałam, że za wszelką cenę chciałeś się mnie
stąd pozbyć. Tym bardziej to doceniam.
- I ja się sobie dziwię. To wcale nie leży w moim cha-
rakterze. - Uśmiechnął się, a wokół jego oczu pojawiła się
cienka siateczka zmarszczek.
Ma naprawdę ładne oczy, uznała. Przejrzyste, głęboko
osadzone, otoczone grubymi, gęstymi rzęsami. Ale było
w nich znowu znajome ostrzeżenie:  Trzymać się z daleka.
Teren prywatny. Kto go naruszy, będzie karany z całą su-
rowością prawa. Albo odholowany z powrotem na własny
koszt". Uśmiechnęła się do tej myśli. Całkiem niedawno
Brace starał się, jak tylko mógł, aby jej pomóc.
Nie powinien się jej bać. Nie była żadnym zagrożeniem
dla niego ani dla żadnego innego mężczyzny. Trzy razy się
o tym przekonała. Widziała też-, jak ojciec zajmował się
rodziną tylko wtedy, kiedy ją powiększał. Był to czwarty
mężczyzna, który ją zawiódł.
Teraz jednak nie chciała, żeby Brace odchodził. Spała
cały dzień i nie była zmęczona, choć dziwnie rozluzniona.
Oboje czuli błogość po zupce wzmocnionej alkoholem.
Nie chciała być sama. Nie była przyzwyczajona do tego,
choć często w minionych latach marzyła o chwili spokoju
w samotności.
- Czy nie wiesz, co się dzieje z moim telewizorem?
- spytała, żeby zacząć jakiś temat. - Pokazuje przeważnie
taniec duchów w śnieżnej zamieci.
- Przykro mi, ale mój również nie działa lepiej. Jeste-
śmy na granicy terenu działania przekaznika, a telewizji
S
R
kablowej tu nie ma. Jeśli masz wideo, to u Keeganów jest
niezły zestaw kaset. Są książki, jeśli lubisz czytać. Przyjdz,
i wez sobie, co chcesz. Nigdy nie zamykam domu, póki
jestem na wyspie.
- Dziękuję. Może wpadnę za dzień lub dwa. - Przygo-
towywał się do odejścia, a tak chciała nakłonić go, żeby
został.
Zatrzymał się nagle, nakładając swą ciężką lotniczą kur-
tkę. Popatrzył na Frances przez ramię; cienie rzucane przez
wiszącą nisko lampę podkreśliły nieregularność rysów i te
głęboko osadzone, tajemnicze oczy. Wygląda jak ranny
wojownik, pomyślała.
Biada kobiecie na tyle nierozumnej, żeby się w nim
zakochać.
Nie poprosiła go, żeby został, on też tego nie propono-
wał. Z widocznym przynajmniej na zewnątrz spokojem
powiedziała mu dobranoc i patrzyła za nim, póki nie znik-
nął na wąskiej ścieżce pod zwisającymi gałęziami. Stała na
progu, spoglądając w ciemność, aż ciche bżyczenie pieca
przypomniało jej, że wpuszcza do wewnątrz chłodne po-
wietrze. Niechętnie zamknęła drzwi.
To zabawne... obcy dla niej dzwięk fal uderzających
o brzeg działał tak kojąco. Urodziła się i mieszkała w głębi
lądu. Rzeki nie szepczą:  Ciicho... doobrze... ciii". Rzeka, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •