[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czym ruszył stawić czoło Daisy i gospodyni. Obie ze
wszystkich sił udawały, że nie słyszały ani słowa. Kell
na wszelki wypadek postanowił uprzedzić pytania.
Wygląda na to, że mój przyjaciel wpadł w tarapaty. Czy
mogę wykonać zamiejscową rozmowę? Zadzwonię na
własny rachunek.
Skąd miała numer telefonu? - Daisy nie zmroziła go
lodowatym wzrokiem, ale z pewnością nie spoglądała na
niego przyjaźnie.
-Moja komórka nie ma tutaj dobrego zasięgu. Wczoraj
wieczorem podałem jej ten numer na wszelki wypadek.
Nie spodziewałem się, że tak szybko okaże się potrzeb-
ny.
Daisy znów patrzyła na niego z rezerwą. A tyle się nad
nią napracował. Wszystko na marne. Trudno, najpierw
musi zająć się chłopcem.
No, myślę, że to był wypadek, skoro musisz rozmawiać z
jakimś komendantem. Jeśli można wiedzieć, co to za
komendant? Straży pożarnej, policji?
Policji.
Nic więcej nie powiedziała. Nie musiała. Jej oczy mó-
wiły wszystko. Kell natychmiast to zrozumiał, ale naj-
pierw musiał zrobić, co do niego należało.
-Wszystko później wyjaśnię, ale teraz muszę poroz-
mawiać z komendantem Taylorem, więc jeśli pozwo-
lisz...
- Odwrócił się i wymaszerował ze słuchawką w ręku.
Obie panie weszły do saloniku.
Myślałam, że trafił ci się porządny facet, ale teraz za-
czynam się zastanawiać. Mówił ci, że był wielką gwiaz-
dą baseballu? Tak, a potem nagle zniknął. Nie wiadomo
dlaczego.
Ty i ten twój baseball... - powiedziała Daisy z roz-
targnieniem. Nie powinna go zapraszać. Egbert na pew-
no nie będzie z tego zadowolony. Ale wczoraj wydawało
jej się to słuszne.
-Możesz sobie czytać te swoje romanse - powiedziała
Faylene - ale dla mnie nie ma nic lepszego, niż uwalić
się na kanapę z puszka browaru pod ręką i obejrzeć so
bie, jak przystojne chłopaki w obcisłych gatkach biegają
po boisku.
Marta, szczęśliwa, że poprzedniego dnia przestało padać,
wyniosła z małego wolno stojącego budynku ostatnie
pudło książek. Przez siedem lat prowadziła tu księgarnię.
Musiała jednak w końcu się poddać.
Następnym razem, kiedy będę się przeprowadzać, przy-
pomnij mi, żebym wybrała miasteczko, w którym przy-
najmniej połowa mieszkańców umie czytać.
Wymyśliłaś już jakiś strój dla Faylene? - Sasha przyj-
rzała się swoim paznokciom w obawie, czy przypadkiem
nie zdarł jej się lakier przy odkurzaniu półek na książki.
Nadal nad tym pracuję. Mogłabyś zamknąć bagażnik?
Nie wiem, kiedy będę mieć dość miejsca, żeby to
wszystko rozpakować.
Sasha jeszcze raz spojrzała krytycznie na swoje pa-
znokcie.
To chyba wszystko. Definitywnie zamknęłam ten interes.
Wiesz co? Chyba się rozpłaczę - powiedziała Marta.
Lepiej nie. Rozmażesz tusz.
Nie mam żadnego tuszu na rzęsach.
To minus bycia rudą. - Sasha westchnęła teatralnie. - Jak
chcesz zwrócić na coś uwagę, musisz to pomalować,
wszystko oprócz piegów oczywiście. Co zrobisz z tymi
setkami książek w miękkich okładkach? - Nie czekając
na odpowiedź dodała: - Dziś rano zabrałam się do wło-
sów Faylene. Ma zmyć odżywkę, jak wróci do domu.
Ale nie należy spodziewać się cudów. - Lata stosowania
silnie działających farb i utleniaczy zniszczyły włosy
gospodyni tak bardzo, że cudem było już to, że w ogóle
miała jeszcze jakieś włosy na głowie. - Umówiłam się z
Paulem na pasemka i może jakąś płukankę koloryzującą.
-Świetnie. Cokolwiek silniejszego od płukanki może
sprawić, że kompletnie wyłysieje. - Marta odrzuciła
włosy do tyłu. Ich orzechowy kolor nie był może zbyt
intensywny, za to były silne i zdrowe. - Rozmawiałaś
dziś z Daisy?
Otworzyła drzwi samochodu, żeby go trochę przewie-
trzyć. Nie było bardzo gorąco, ale jej wóz stał w pełnym
słońcu.
Nie. Ale całe miasteczko już wie o tym Zabójczym
Samcu, który zatrzymał się w posiadłości Snowa. Zdaje
się, że z pomocą Blalocka szuka potwierdzenia, że jest
krewnym Harveya.
Zabójczy, prawda? Po tym, jak go widziałam, muszę
powiedzieć, że zaszło chyba nieporozumienie. Jeśli Da-
isy na niego nie reflektuje, to ja składam zamówienie.
A mówiłaś, że jesteś uodporniona na mężczyzn
-prowokowała Sasha. - Ja to co innego. Nigdy nie twier-
dziłam, że jestem nieczuła na takie wdzięki. Zresztą mój
pokój gościnny nie jest zawalony pudłami książek.
A te foldery z próbkami i bele materiałów, które czekają,
aż coś z nich uszyjesz? A tamte...
No dobrze, dobrze. Przynajmniej nie musimy się teraz
zastanawiać, jak poprawić Daisy humor. Jeśli wie, co dla
niej dobre, na pewno zaraz rzuci się na niego.
Jasne - powiedziała cierpko Marta. - A ty wstąpisz do
klasztoru, ja zaś napiszę bestseller i zostanę zaproszona
na występy w telewizji.
A ci wszyscy lekarze, z którymi pracuje?
Pewnie są żonaci. Wiesz, jak to jest: pierwsza żona
przeprowadza go przez studia, a druga pojawia się tuż po
końcowych egzaminach i zbiera samą śmietankę. A poza
tym jest jeszcze kochanka, która czeka z nadzieją na
trzeci akt tej sztuki.
Boże, mówisz, jakbyś była kompletnie zblazowana.
Nie jestem zblazowana. Jestem realistką. W każdym ra-
zie związek, w którym oboje partnerzy pracują w tej sa-
mej branży, prawie nigdy się nie udaje. Mój pierwszy
mąż był z branży wydawniczej. Przez pierwsze trzy ty-
godnie strasznie go kochałam, a potem okazało się, że na
każdy temat mamy inne zdanie. On uważał, że czytam
śmieci, ja zaś jego lektury miałam za pretensjonalne
bzdety.
A w jakim wydawnictwie pracował?
To były poradniki obsługi komputerów dla tumanów.
Och. Wobec tego nie był naprawdę człowiekiem oczy-
tanym, tylko maniakiem komputerowym, który potrafi
zaledwie przeliterować słowo.
-No tak. Przynajmniej był w tym dobry. Zanim za
chorował, zarobił dużo pieniędzy, ucząc innych, jak zo
stać porządnym maniakiem komputerowym.
Przyjaciółki zamilkły, pogrążone w myślach o swoich
nieudanych związkach.
-Wysiądę na rogu, chyba że potrzebujesz pomocy
przy wyciąganiu tych pudeł z bagażnika?
Mieszkały półtorej przecznicy od siebie, w małym osie-
dlu wybudowanym w latach osiemdziesiątych, kiedy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
czym ruszył stawić czoło Daisy i gospodyni. Obie ze
wszystkich sił udawały, że nie słyszały ani słowa. Kell
na wszelki wypadek postanowił uprzedzić pytania.
Wygląda na to, że mój przyjaciel wpadł w tarapaty. Czy
mogę wykonać zamiejscową rozmowę? Zadzwonię na
własny rachunek.
Skąd miała numer telefonu? - Daisy nie zmroziła go
lodowatym wzrokiem, ale z pewnością nie spoglądała na
niego przyjaźnie.
-Moja komórka nie ma tutaj dobrego zasięgu. Wczoraj
wieczorem podałem jej ten numer na wszelki wypadek.
Nie spodziewałem się, że tak szybko okaże się potrzeb-
ny.
Daisy znów patrzyła na niego z rezerwą. A tyle się nad
nią napracował. Wszystko na marne. Trudno, najpierw
musi zająć się chłopcem.
No, myślę, że to był wypadek, skoro musisz rozmawiać z
jakimś komendantem. Jeśli można wiedzieć, co to za
komendant? Straży pożarnej, policji?
Policji.
Nic więcej nie powiedziała. Nie musiała. Jej oczy mó-
wiły wszystko. Kell natychmiast to zrozumiał, ale naj-
pierw musiał zrobić, co do niego należało.
-Wszystko później wyjaśnię, ale teraz muszę poroz-
mawiać z komendantem Taylorem, więc jeśli pozwo-
lisz...
- Odwrócił się i wymaszerował ze słuchawką w ręku.
Obie panie weszły do saloniku.
Myślałam, że trafił ci się porządny facet, ale teraz za-
czynam się zastanawiać. Mówił ci, że był wielką gwiaz-
dą baseballu? Tak, a potem nagle zniknął. Nie wiadomo
dlaczego.
Ty i ten twój baseball... - powiedziała Daisy z roz-
targnieniem. Nie powinna go zapraszać. Egbert na pew-
no nie będzie z tego zadowolony. Ale wczoraj wydawało
jej się to słuszne.
-Możesz sobie czytać te swoje romanse - powiedziała
Faylene - ale dla mnie nie ma nic lepszego, niż uwalić
się na kanapę z puszka browaru pod ręką i obejrzeć so
bie, jak przystojne chłopaki w obcisłych gatkach biegają
po boisku.
Marta, szczęśliwa, że poprzedniego dnia przestało padać,
wyniosła z małego wolno stojącego budynku ostatnie
pudło książek. Przez siedem lat prowadziła tu księgarnię.
Musiała jednak w końcu się poddać.
Następnym razem, kiedy będę się przeprowadzać, przy-
pomnij mi, żebym wybrała miasteczko, w którym przy-
najmniej połowa mieszkańców umie czytać.
Wymyśliłaś już jakiś strój dla Faylene? - Sasha przyj-
rzała się swoim paznokciom w obawie, czy przypadkiem
nie zdarł jej się lakier przy odkurzaniu półek na książki.
Nadal nad tym pracuję. Mogłabyś zamknąć bagażnik?
Nie wiem, kiedy będę mieć dość miejsca, żeby to
wszystko rozpakować.
Sasha jeszcze raz spojrzała krytycznie na swoje pa-
znokcie.
To chyba wszystko. Definitywnie zamknęłam ten interes.
Wiesz co? Chyba się rozpłaczę - powiedziała Marta.
Lepiej nie. Rozmażesz tusz.
Nie mam żadnego tuszu na rzęsach.
To minus bycia rudą. - Sasha westchnęła teatralnie. - Jak
chcesz zwrócić na coś uwagę, musisz to pomalować,
wszystko oprócz piegów oczywiście. Co zrobisz z tymi
setkami książek w miękkich okładkach? - Nie czekając
na odpowiedź dodała: - Dziś rano zabrałam się do wło-
sów Faylene. Ma zmyć odżywkę, jak wróci do domu.
Ale nie należy spodziewać się cudów. - Lata stosowania
silnie działających farb i utleniaczy zniszczyły włosy
gospodyni tak bardzo, że cudem było już to, że w ogóle
miała jeszcze jakieś włosy na głowie. - Umówiłam się z
Paulem na pasemka i może jakąś płukankę koloryzującą.
-Świetnie. Cokolwiek silniejszego od płukanki może
sprawić, że kompletnie wyłysieje. - Marta odrzuciła
włosy do tyłu. Ich orzechowy kolor nie był może zbyt
intensywny, za to były silne i zdrowe. - Rozmawiałaś
dziś z Daisy?
Otworzyła drzwi samochodu, żeby go trochę przewie-
trzyć. Nie było bardzo gorąco, ale jej wóz stał w pełnym
słońcu.
Nie. Ale całe miasteczko już wie o tym Zabójczym
Samcu, który zatrzymał się w posiadłości Snowa. Zdaje
się, że z pomocą Blalocka szuka potwierdzenia, że jest
krewnym Harveya.
Zabójczy, prawda? Po tym, jak go widziałam, muszę
powiedzieć, że zaszło chyba nieporozumienie. Jeśli Da-
isy na niego nie reflektuje, to ja składam zamówienie.
A mówiłaś, że jesteś uodporniona na mężczyzn
-prowokowała Sasha. - Ja to co innego. Nigdy nie twier-
dziłam, że jestem nieczuła na takie wdzięki. Zresztą mój
pokój gościnny nie jest zawalony pudłami książek.
A te foldery z próbkami i bele materiałów, które czekają,
aż coś z nich uszyjesz? A tamte...
No dobrze, dobrze. Przynajmniej nie musimy się teraz
zastanawiać, jak poprawić Daisy humor. Jeśli wie, co dla
niej dobre, na pewno zaraz rzuci się na niego.
Jasne - powiedziała cierpko Marta. - A ty wstąpisz do
klasztoru, ja zaś napiszę bestseller i zostanę zaproszona
na występy w telewizji.
A ci wszyscy lekarze, z którymi pracuje?
Pewnie są żonaci. Wiesz, jak to jest: pierwsza żona
przeprowadza go przez studia, a druga pojawia się tuż po
końcowych egzaminach i zbiera samą śmietankę. A poza
tym jest jeszcze kochanka, która czeka z nadzieją na
trzeci akt tej sztuki.
Boże, mówisz, jakbyś była kompletnie zblazowana.
Nie jestem zblazowana. Jestem realistką. W każdym ra-
zie związek, w którym oboje partnerzy pracują w tej sa-
mej branży, prawie nigdy się nie udaje. Mój pierwszy
mąż był z branży wydawniczej. Przez pierwsze trzy ty-
godnie strasznie go kochałam, a potem okazało się, że na
każdy temat mamy inne zdanie. On uważał, że czytam
śmieci, ja zaś jego lektury miałam za pretensjonalne
bzdety.
A w jakim wydawnictwie pracował?
To były poradniki obsługi komputerów dla tumanów.
Och. Wobec tego nie był naprawdę człowiekiem oczy-
tanym, tylko maniakiem komputerowym, który potrafi
zaledwie przeliterować słowo.
-No tak. Przynajmniej był w tym dobry. Zanim za
chorował, zarobił dużo pieniędzy, ucząc innych, jak zo
stać porządnym maniakiem komputerowym.
Przyjaciółki zamilkły, pogrążone w myślach o swoich
nieudanych związkach.
-Wysiądę na rogu, chyba że potrzebujesz pomocy
przy wyciąganiu tych pudeł z bagażnika?
Mieszkały półtorej przecznicy od siebie, w małym osie-
dlu wybudowanym w latach osiemdziesiątych, kiedy [ Pobierz całość w formacie PDF ]