[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prywatność jak on.
- Ja te\ nie jestem przyzwyczajony do innych
ludzi. Z nikim nie rozmawiam o tym, co mnie gnębi.
Jego palce lekko, pieszczotliwie uciskały jej ramiona.
- Dla mnie jest to tak samo trudna sytuacja jak dla
ciebie. Jeśli dalej będziesz się przede mną cofać, nigdy
nie uda nam się porozmawiać.
- Boję się ciebie - powiedziała spokojnie.
- Nie jestem ślepy. Widzę to. Nie dziwię się, \e tak
na mnie reagujesz po tym, co się wydarzyło. Przestałaś
wtedy mieć się przy mnie na baczności, a ja cię
zawiodłem. Na to, \eby o tym zapomnieć, potrzeba
du\o czasu.
Przyciągnął ją powoli z powrotem do siebie i przycis-
nął do swojego ciepłego torsu, a jego policzek ocierał
się o jej czyste, miękkie włosy.
- W szpitalu mówiłem ci, \e nigdy nie próbowałem
być delikatny. To była prawda. Nawet wobec kobiet,
w intymnych chwilach...
Jego ręce powędrowały w dół, wzdłu\ jej nagich
pod peniuarem rąk.
- W nocy nie mogę zasnąć, kiedy sobie przypomnę,
jak cię zraniłem - powiedział półszeptem. - Unikałem
cię od chwili naszego przyjazdu tutaj, bo nie potrafię
znieść niczego, co by mi przypominało...
- To nie ty mnie postrzeliłeś, Jacobie - stwierdziła.
- Popchnąłem cię przed lufę pistoletu - odrzekł;
oczy zwęziły mu się, pociemniały. Widać w nich było
udrękę. - Ty szukałaś jakiegoś wyjścia z sytuacji.
- W tak wielkim mieście jak Chicago robienie
kroniki policyjnej bywa niebezpieczne - rzekła w koń-
108 SKAZANI NA MIAOZ
cu. - Sądziłam, \e pomo\e mi to przestać myśleć o... o
tym, co się wydarzyło. Nie chciałam świadomie
popełnić samobójstwa.
- Nie wiesz, jak sobie to wyrzucałem.
- Nie wiedziałeś...
Spojrzała mu w oczy łagodnie, czule.
- Pragnęłam cię - szepnęła nieśmiało.
- I ja cię pragnąłem - powiedział spokojnie.
Dotknął jej włosów, odgarnął je do tyłu, a jego
ciemne oczy wydawały się dziwnie łagodne, w ciszy
tego pokoju.
- Bóg mi świadkiem, Kate, wcią\ cię pragnę.
Jej serce rozszalało się. Ju\ to, \e słyszała, jak się do
tego przyznawał tym swoim niskim, powolnym
głosem, wystarczyło, \eby przyspieszyć jej puls. Twarz
Jacoba zbli\ała się, a jego wzrok spoczął na jej ustach.
Zabrakło jej tchu.
Jacob widział wyraz jej twarzy i ogromnie podniecała
go świadomość, \e dostarczał jej tak wiele przyjemności.
Kiedy przywierał do miękkich ust, czuł, \e jego serce
wali jak bęben.
- Kate -jęknął, gdy wyczuł natychmiastową reakcję.
Przyciągnął ją delikatnie do siebie. Pozwalała się
całować - pogrą\ała się w słodyczy jego bliskości,
jego po\ądania.
Cicho pojękiwała, kiedy delikatnie wnikał językiem
w rozkoszną ciemność ust, kiedy doświadczała przej-
mująco czułej pieszczoty jego palców na ramionach -
palców, które z wolna, ale nieomylnie zmierzały ku jej
piersiom.
Pozbawiona ju\ instynktu samozachowawczego,
odchyliła się do tyłu, \eby miał pełny dostęp do jej ciała.
- Z tobą jest to tak miłe - wyszeptał.
Kate nie mogła mówić. Jego ręce podniecały ją.
Chciała, \eby jej dotykał. Spojrzała na niego roz-
kochanym wzrokiem, gdy jego usta igrały z jej ustami.
SKAZANI NA MIAOZ 109
Uśmiechnął się czule na widok tej nie skrywanej
\ądzy. Dziwiło go to, \e wcią\ była mu przychylna po
tym, jak ją potraktował. Miłość - myślał oszołomiony -
to potęga, skoro tyle przebacza. Chciał dostarczać jej
przyjemności, bez względu na to, czy sam ją odczuwał
czy nie. Chciał wielbić ją rękoma, ustami, chciał
poznać słodycz zaspokojonego ciała.
Kate próbowała objąć go za szyję i skrzywiła się,
nie mogąc bez bólu poruszyć lewą ręką.
- Nie rób tego - szepnął, głaszcząc jej obolałe
mięśnie.
Płonęła z pragnienia, było to a\ bolesne.
- Jacobie - szeptała w uniesieniu. Powiódł
ustami po jej zamkniętych oczach.
- Będę cię trzymał - odpowiedział szeptem. Jedną
ręką otoczył jej plecy, a drugą dotykał jej
piersi; zobaczył wyrazny zarys brodawki pod jed-
wabistym materiałem.
Kate oddychała z trudem. To lekkie, dra\niące
dotknięcie szalenie ją podniecało. Oparła policzek na
jego szerokim ramieniu i zaczęła obserwować grę
uczuć na jego twarzy, gdy jej dotykał.
- Nigdy przedtem nie przejmowałem się grą miłosną
- wyszeptał. - Mój Bo\e, to jest podniecające.
Kate dotknęła smukłych palców, które ją pieściły,
zafascynowana przyjemnością, jakiej dostarczały; jej
własna ręka dr\ała.
- Tak - przyznała, patrząc w jego ciemne oczy.
- Jeszcze się mnie boisz? - spytał szeptem.
- Nie... tak - zawahała się.
Czubki jego palców wędrowały po sztywnym sutku.
- Podoba ci się to?
Dr\ała na całym ciele.
- Tak. - Kiwnęła głową.
- Mnie te\ się to podoba - szepnął. - Od tamtej
SKAZANI NA MIAOZ
UW
nocy z tobą nie tknąłem \adnej kobiety - w \aden
sposób.
- Czy\by?
- Znisz mi się ciągle - szepnął, dotykając ustami jej
ust. - W ka\dą samotną noc śnię o tym, co mi dałaś...
Słowa przeszły w przejmujący jęk, gdy ją pocałował.
Ten pocałunek okazał się inny. Teraz Jacob był czuły
- czułości towarzyszyła nieomal zmaterializowana
\ądza.
- Kochać się z tobą... to taka przyjemność - szep
nęła prawie niedosłyszalnie.
Jego usta otworzyły się leniwie, delikatnie wodził
nimi po jej ustach. Właśnie ciało wydawało mu się
l\ejsze od powietrza, jakby mógł latać. Swobodną rękę
zanurzył w jej gęstych włosach, rozkoszował się ich
jedwabistoscią, podczas gdy druga stawała się z wolna
coraz bardzie natarczywa.
- Jacobie - pojękiwała.
Uwięziła jego rękę w swojej. Zatrzymał się, pozwolił
ją unieść.
- Zgoda - szepnął. - Przestanę.
- Nie.
Nieśmiało przycisnęła jego dłoń z powrotem do
swojego ciała.
- Nie, kochanie - szepnął czule. - Nie, nie teraz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
prywatność jak on.
- Ja te\ nie jestem przyzwyczajony do innych
ludzi. Z nikim nie rozmawiam o tym, co mnie gnębi.
Jego palce lekko, pieszczotliwie uciskały jej ramiona.
- Dla mnie jest to tak samo trudna sytuacja jak dla
ciebie. Jeśli dalej będziesz się przede mną cofać, nigdy
nie uda nam się porozmawiać.
- Boję się ciebie - powiedziała spokojnie.
- Nie jestem ślepy. Widzę to. Nie dziwię się, \e tak
na mnie reagujesz po tym, co się wydarzyło. Przestałaś
wtedy mieć się przy mnie na baczności, a ja cię
zawiodłem. Na to, \eby o tym zapomnieć, potrzeba
du\o czasu.
Przyciągnął ją powoli z powrotem do siebie i przycis-
nął do swojego ciepłego torsu, a jego policzek ocierał
się o jej czyste, miękkie włosy.
- W szpitalu mówiłem ci, \e nigdy nie próbowałem
być delikatny. To była prawda. Nawet wobec kobiet,
w intymnych chwilach...
Jego ręce powędrowały w dół, wzdłu\ jej nagich
pod peniuarem rąk.
- W nocy nie mogę zasnąć, kiedy sobie przypomnę,
jak cię zraniłem - powiedział półszeptem. - Unikałem
cię od chwili naszego przyjazdu tutaj, bo nie potrafię
znieść niczego, co by mi przypominało...
- To nie ty mnie postrzeliłeś, Jacobie - stwierdziła.
- Popchnąłem cię przed lufę pistoletu - odrzekł;
oczy zwęziły mu się, pociemniały. Widać w nich było
udrękę. - Ty szukałaś jakiegoś wyjścia z sytuacji.
- W tak wielkim mieście jak Chicago robienie
kroniki policyjnej bywa niebezpieczne - rzekła w koń-
108 SKAZANI NA MIAOZ
cu. - Sądziłam, \e pomo\e mi to przestać myśleć o... o
tym, co się wydarzyło. Nie chciałam świadomie
popełnić samobójstwa.
- Nie wiesz, jak sobie to wyrzucałem.
- Nie wiedziałeś...
Spojrzała mu w oczy łagodnie, czule.
- Pragnęłam cię - szepnęła nieśmiało.
- I ja cię pragnąłem - powiedział spokojnie.
Dotknął jej włosów, odgarnął je do tyłu, a jego
ciemne oczy wydawały się dziwnie łagodne, w ciszy
tego pokoju.
- Bóg mi świadkiem, Kate, wcią\ cię pragnę.
Jej serce rozszalało się. Ju\ to, \e słyszała, jak się do
tego przyznawał tym swoim niskim, powolnym
głosem, wystarczyło, \eby przyspieszyć jej puls. Twarz
Jacoba zbli\ała się, a jego wzrok spoczął na jej ustach.
Zabrakło jej tchu.
Jacob widział wyraz jej twarzy i ogromnie podniecała
go świadomość, \e dostarczał jej tak wiele przyjemności.
Kiedy przywierał do miękkich ust, czuł, \e jego serce
wali jak bęben.
- Kate -jęknął, gdy wyczuł natychmiastową reakcję.
Przyciągnął ją delikatnie do siebie. Pozwalała się
całować - pogrą\ała się w słodyczy jego bliskości,
jego po\ądania.
Cicho pojękiwała, kiedy delikatnie wnikał językiem
w rozkoszną ciemność ust, kiedy doświadczała przej-
mująco czułej pieszczoty jego palców na ramionach -
palców, które z wolna, ale nieomylnie zmierzały ku jej
piersiom.
Pozbawiona ju\ instynktu samozachowawczego,
odchyliła się do tyłu, \eby miał pełny dostęp do jej ciała.
- Z tobą jest to tak miłe - wyszeptał.
Kate nie mogła mówić. Jego ręce podniecały ją.
Chciała, \eby jej dotykał. Spojrzała na niego roz-
kochanym wzrokiem, gdy jego usta igrały z jej ustami.
SKAZANI NA MIAOZ 109
Uśmiechnął się czule na widok tej nie skrywanej
\ądzy. Dziwiło go to, \e wcią\ była mu przychylna po
tym, jak ją potraktował. Miłość - myślał oszołomiony -
to potęga, skoro tyle przebacza. Chciał dostarczać jej
przyjemności, bez względu na to, czy sam ją odczuwał
czy nie. Chciał wielbić ją rękoma, ustami, chciał
poznać słodycz zaspokojonego ciała.
Kate próbowała objąć go za szyję i skrzywiła się,
nie mogąc bez bólu poruszyć lewą ręką.
- Nie rób tego - szepnął, głaszcząc jej obolałe
mięśnie.
Płonęła z pragnienia, było to a\ bolesne.
- Jacobie - szeptała w uniesieniu. Powiódł
ustami po jej zamkniętych oczach.
- Będę cię trzymał - odpowiedział szeptem. Jedną
ręką otoczył jej plecy, a drugą dotykał jej
piersi; zobaczył wyrazny zarys brodawki pod jed-
wabistym materiałem.
Kate oddychała z trudem. To lekkie, dra\niące
dotknięcie szalenie ją podniecało. Oparła policzek na
jego szerokim ramieniu i zaczęła obserwować grę
uczuć na jego twarzy, gdy jej dotykał.
- Nigdy przedtem nie przejmowałem się grą miłosną
- wyszeptał. - Mój Bo\e, to jest podniecające.
Kate dotknęła smukłych palców, które ją pieściły,
zafascynowana przyjemnością, jakiej dostarczały; jej
własna ręka dr\ała.
- Tak - przyznała, patrząc w jego ciemne oczy.
- Jeszcze się mnie boisz? - spytał szeptem.
- Nie... tak - zawahała się.
Czubki jego palców wędrowały po sztywnym sutku.
- Podoba ci się to?
Dr\ała na całym ciele.
- Tak. - Kiwnęła głową.
- Mnie te\ się to podoba - szepnął. - Od tamtej
SKAZANI NA MIAOZ
UW
nocy z tobą nie tknąłem \adnej kobiety - w \aden
sposób.
- Czy\by?
- Znisz mi się ciągle - szepnął, dotykając ustami jej
ust. - W ka\dą samotną noc śnię o tym, co mi dałaś...
Słowa przeszły w przejmujący jęk, gdy ją pocałował.
Ten pocałunek okazał się inny. Teraz Jacob był czuły
- czułości towarzyszyła nieomal zmaterializowana
\ądza.
- Kochać się z tobą... to taka przyjemność - szep
nęła prawie niedosłyszalnie.
Jego usta otworzyły się leniwie, delikatnie wodził
nimi po jej ustach. Właśnie ciało wydawało mu się
l\ejsze od powietrza, jakby mógł latać. Swobodną rękę
zanurzył w jej gęstych włosach, rozkoszował się ich
jedwabistoscią, podczas gdy druga stawała się z wolna
coraz bardzie natarczywa.
- Jacobie - pojękiwała.
Uwięziła jego rękę w swojej. Zatrzymał się, pozwolił
ją unieść.
- Zgoda - szepnął. - Przestanę.
- Nie.
Nieśmiało przycisnęła jego dłoń z powrotem do
swojego ciała.
- Nie, kochanie - szepnął czule. - Nie, nie teraz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]