download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nic nie czuję - usłyszała. - Tylko kręci mi się w głowie.
Kałuża krwi była coraz większa. Teodozja lekko uniosła spódnicę staruszki i zmartwiała. Nie było na
co czekać. Zaczerpnęła powietrza, żeby głośniej krzyczeć, i biegiem rzuciła się w stronę najbliższych
drzwi.
Profesor siedział za kierownicą bentleya. Przed chwilą przyleciał z Rzymu, a teraz wracał z lotniska.
Postanowił najpierw pojechać do szpitala i zajrzeć do swoich
272
pacjentów. Nie spieszyło mu się. Podróż była krótka i przyjemna, cieszył się z powrotu do domu, a w
mrozny poranek nawet najbrzydsze uliczki Londynu miały swój urok. Wydawało się, że wszędzie
panuje cisza i spokój.
Nagle drgnął, a jego przyjemne myśli zostały gwałtownie przerwane. Nie do wiary! Ulicą biegła
Teodozja - nikt inny nie miał przecież takich włosów! - i histerycznie machała rękami. Zahamował
gwałtownie i zaklął pod nosem, co zdarzało mu się niezwykle rzadko. Teraz jednak był wstrząśnięty...
- Szybko, szybko! - wydyszała. - Ona strasznie krwawi. Miałam zamiar wołać o pomoc... Jak to
dobrze, że to ty...
Nie tracił czasu. Porozmawiać mogą pózniej. Wyskoczył z samochodu i podbiegł do leżącej staruszki.
Bez słowa uniósł spódnicę, żeby sprawdzić stan uszkodzonej nogi. ,
- Przynieś torbę z samochodu - rzucił polecenie Teodozji. - Z tylnego siedzenia.
Zrobiła to najszybciej, jak się dało.
- W samochodzie jest telefon - krzyknął, odbierając torbę. - Dzwoń po karetkę! Powiedz, że to pilne.
Wypadek.
Kiedy wróciła, profesor kucał przy rannej. Jedną ręką szukał czegoś w torbie, drugą naciskał
uszkodzoną tętnicę.
- Znajdz szczypce! Takie z zębami.
Teodozja podała mu je bez zwłoki i czekała z parą następnych, odwracając głowę, żeby nie patrzeć na
krwawą miazgę, w której dłubał profesor.
- Postaw teraz torbę z zasięgu mojej ręki - usłyszała
273
- i rozmawiaj z nią. Mów cokolwiek. Wezwałaś pogotowie?
- Tak. Wytłumaczyłam, jak tu dojechać. Klęknęła przy głowie starszej pani, która była przytomna, ale
dużo bledsza niż przed chwilą.
- Ale pech! - wyszeptała staruszka. - Miałam wyjechać do córki na święta.
- Do Bożego Narodzenia zdąży pani wyzdrowieć. Jest tu lekarz. Zaraz przyjedzie pogotowie i zabierze
panią do szpitala.
- Ma być prawdziwy świąteczny obiad. Indyk... I wszystkie dodatki. Tak jak się należy w święta. Nie
ma to jak dobrze upieczony indyk.
- Tak, też lubię indyka - Teodozja wysilała słuch, sprawdzając, czy nie nadjeżdża karetka. - Z
żurawinami.
- Dobre nadzienie też nie jest złe. - Głos kobiety był coraz słabszy. -1 sos. Musi być dobry chlebowy
sos i cebulki.
- Czy pani córka umie robić pudding? - Teodozja uznała, że ta rozmowa robi się coraz bardziej
surrealistyczna. Takie rzeczy przydarzają się człowiekowi we śnie, ale to nie był sen.
- Czy z moją nogą jest.niedobrze? - W niebieskich oczach kobiety pojawił się strach.
- Jest skaleczona, ale doktor już się nią zajął. Co za szczęście, że akurat tędy przejeżdżał.
- Chyba jest jednym z tych, którzy nie lubią strzępić języka, co?
- Jest zajęty. Teraz zakłada bandaż. Czy pani mieszka w pobliżu?
274
- A, tak. Za rogiem, na Holne Road, pod szóstką. Wyszłam tylko po gazetę. - Twarz staruszki
skurczyła się z bólu. - Nie czuję się dobrze.
- Nawet się pani nie spostrzeże, kiedy będzie zdrowa jak ryba - Teodozja westchnęła z ulgą, bo w
oddali usłyszała sygnał karetki.
Od tej chwili wszystko działo się jak na przyspieszonym filmie. Sanitariusze działali szybko. Zastrzyk
z morfiny, aparat tlenowy, plazma. Kiedy profesor podwiązał przeciętą tętnicę i sprawdził puls,
przenieśli ranną na noszach do karetki i odjechali na sygnale.
Teodozja podniosła się. Kolana jej drżały i musiała się oprzeć o czyjąś furtkę. Widziała mnóstwo
twarzy przyklejonych do okien i zastanawiała się, czy da radę dojść do domu.
- Wsiadaj. Podrzucę cię do domu. Jadę do szpitala. Profesor spojrzał z góry na jej zasmuconą buzię.
- Dzień dobry - powiedział i uśmiechnął się. Ruszyli. Teodozja nie mówiła, że czuje się niedobrze.
Profesor też milczał. Bardzo się spieszył. Przed domem pani Towzer zatrzymał się, żeby wysiadła, i
natychmiast odjechał.
Teodozja wdrapała się na swoje poddasze. W pokoju zrzuciła zakrwawione ubrania, przebrała się i dla
uspokojenia opowiedziała Gustawowi, co się stało. Powinna zjeść śniadanie. Przecież była bardzo
głodna. Ale odechciało się jej jeść. Nakarmiła tylko kota, a potem nastawiła wodę na herbatę. Czuła,
że filiżanka gorącej herbaty dobrze jej zrobi.
Właśnie wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
275
- Proszę - powiedziała odruchowo, zbyt pózno zdając sobie sprawę, że być może wpuszcza do domu
kogoś obcego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •