[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozmyślania. Nim zdołała pojąć, co ją zaniepokoiło, stała na nogach z mieczem w ręku. Conan jeszcze nie
wrócił i wiedziała, \e to nie jego usłyszała.
Dzwięk dochodził zza drzwi prowadzących na kru\ganek. Przemknęła przez nie bezszelestnie na miękkich,
skórzanych podeszwach, podkradła się do balustrady i spojrzała między masywnymi słupkami. Korytarzem
skradał się człowiek!
Widok ludzkiej istoty w mieście uznanym za opuszczone był dla Valerii niemałym zaskoczeniem. Schowana
za kamienną balustradą śledziła wzrokiem skradającą się sylwetkę, czując nerwowe mrowienie na całym
ciele. Mę\czyzna był niepodobny do postaci z płaskorzezb. Był niewiele więcej ni\ średniego wzrostu, o
ciemnej, lecz nie czarnej skórze, w skąpej przepasce na biodrach i szerokim skórzanym pasie w talii. Czarne,
długie i proste włosy zwisały mu do ramion, nadając dziki wygląd. Wychudzone ciało odznaczało się węzłami
mięśni na ramionach i nogach, które pozbawione były miękkiej tkanki tłuszczowej, nadającej przyjemny
wygląd. Oszczędna budowa jego ciała sprawiała niemal odpychające wra\enie. Jednak nie jego wygląd, a
zachowanie wywarło na Valerii jeszcze większe wra\enie.
Poruszał się skulony i rozglądał na boki. W prawej ręce, dr\ącej z emocji, trzymał krótki miecz o szerokim
ostrzu.
Był przera\ony, niemal oszalały ze strachu. Gdy obrócił się, dojrzała pod czarnymi włosami błysk dzikich,
szalonych oczu.
Nie widział jej. Przemknął na palcach przez korytarz i zniknął za otwartymi drzwiami. W chwilę pózniej
usłyszała stłumiony krzyk i znów zapadła cisza. Popychana ciekawością dziewczyna przekradła się do drzwi
znajdujących się piętro wy\ej od tych, w które wszedł mę\czyzna. Dotarła do mniejszego kru\ganka wokół
du\ej komnaty na trzecim piętrze, której sufit le\ał ni\ej od stropu korytarza. Oświetlały ją tylko kamienie
ognia, lecz ich upiorny, zielony blask nie docierał pod kru\ganek. Valeria otwarła oczy ze zdumienia.
Człowiek, którego widziała, był w komnacie. Le\ał twarzą w dół na ciemnoczerwonym dywanie, w środku sali.
Ręce miał szeroko rozło\one, a ciało bezwładne. Miecz le\ał obok niego.
Zastanawiała się, dlaczego le\y tak nieruchomo. Przyjrzała się dokładniej dywanowi i zmru\yła oczy.
Materia wokół le\ącego miała inną barwę jasną i bardziej \ywą. Lekko dr\ąc skuliła się za balustradą,
nieustannie wpatrując się w cień pod kru\gankiem. Niczego jednak nie dostrzegła.
Wtem pojawiła się druga osoba tego ponurego dramatu. Drzwiami z przeciwległej strony wszedł mę\czyzna
przypominający pierwszego. Oczy mu zalśniły na widok postaci rozciągniętej na dywanie. Wyrzekł coś, co
zabrzmiało jak chicmec . Le\ący nie ruszył się.
Mę\czyzna szybko podszedł do niego, pochylił się i ciągnąc za ramię obrócił go. Zdławił w krtani krzyk, gdy
głowa bezwładnie opadła do tyłu, odsłaniając gardło poder\nięte od ucha do ucha. Przybysz puścił ciało na
zbroczony krwią dywan i poderwał się na nogi, dr\ąc jak liść na wietrze. Twarz miał bladą ze strachu. Nagle
zastygł w bezruchu, patrząc wielkimi oczyma w przeciwległy róg komnaty.
W cieniu pod kru\gankiem pojawił się dziwny blask, którego nie mogły spowodować kamienie ognia.
Valeria czuła, jak włosy stają jej dęba, gdy na to patrzyła. Niemal niedostrzegalna w pulsującej poświacie,
unosiła się w powietrzu ludzka czaszka i z niej to właśnie, niesłychanie niekształtnej, emanowało upiorne
światło. Wisiała tak, wydobyta z ciemności, coraz bardziej widoczna, ludzka i nieludzka jednocześnie.
Mę\czyzna stał jak posąg, przera\ony, wpatrując się w zjawę. Ta ruszyła ku niemu, rzucając groteskowy
cień, w którym powoli dało się poznać podobną do człowieka postać o nagim korpusie i członkach bladych
jak kości. Czaszka na jej barkach patrzyła martwymi oczodołami na nie mogącego oderwać od niej wzroku
człowieka. Stał w ciszy, w jego pozbawionej czucia ręce kołysał się miecz, a na twarzy malował się wyraz
hipnotycznego posłuszeństwa.
Do Valerii dotarło, i\ nie tylko strach sparali\ował mę\czyznę. W pulsującym świetle była jakaś piekielna
moc, która pozbawiła go chęci myślenia i działania. Nawet ona sama, bezpieczna na kru\ganku, czuła słaby
napór tajemniczej siły zagra\ającej zmysłom. Zjawa posuwała się w kierunku swojej ofiary, która wreszcie
poruszyła się: mę\czyzna upuścił miecz i zakrywając rękoma twarz, padł na kolana. Otumaniony, czekał na
Strona 37
Howard Robert E - Conan barbarzyńca
uderzenie miecza błyszczącego w ręce zjawy, stojącej nad nim, jak triumfująca nad ludzkością śmierć.
Valeria postąpiła zgodnie ze swą nieobliczalną naturą. Jednym tygrysim skokiem przesadziła balustradę i
wyładowała na posadzce za plecami przera\ającej postaci. Na głuchy odgłos jej butów zjawa odwróciła się,
jednak w tym samym momencie miecz opadł i dzika radość ogarnęła Valerię, gdy poczuła, \e ostrze tnie
śmiertelne ciało. Zjawa zacharczała i padła, cięta przez bark i kręgosłup. Gorejąca czaszka potoczyła się po
posadzce, a oczom ukazała się, wykrzywiona w agonii, ciemnoskóra twarz z czarnymi włosami. Pod
przera\ającą maską krył się mę\czyzna, podobny do klęczącego na dywanie. Niedoszła ofiara na odgłos
ciosu i krzyku podniosła głowę. Zdumiony człowiek patrzył teraz oszołomiony na kobietę o białej skórze,
stojącą nad trupem ze skrwawionym mieczem w dłoni. Wstał chwiejnie mrucząc coś pod nosem, jakby całe
wydarzenie pozbawiło go rozsądku. Valeria ze zdumieniem stwierdziła, \e go rozumie. Mówił po stygijsku,
choć dialektem, którego nie znała.
Kim jesteś? Skąd pochodzisz? Co robisz w Xuchotl? nie czekając na odpowiedz, ciągnął dalej. Nie
istotne czyś boginią czy demonem, jesteś moim przyjacielem! Zabiłaś Płonący Czerep! To tylko człowiek
chował się pod nim! Myśleliśmy, \e to demon, którego oni wezwali z katakumb. Słuchaj!
Gwałtownie skończył swoje nieskładne słowa i z wielką uwagą słuchał. Do uszu dziewczyny nic nie dotarło.
Musimy się spieszyć mówił cicho. Oni są na zachód od Wielkiej Sali! Mogą nas okrą\yć! Mo\e ju\
się skradają!
Chwycił jej rękę uściskiem, z którego ledwo się wyrwała.
Jacy oni ? spytała go.
Przez moment patrzył na nią w ciszy, jakby nie mógł pojąć jej ignorancji. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
rozmyślania. Nim zdołała pojąć, co ją zaniepokoiło, stała na nogach z mieczem w ręku. Conan jeszcze nie
wrócił i wiedziała, \e to nie jego usłyszała.
Dzwięk dochodził zza drzwi prowadzących na kru\ganek. Przemknęła przez nie bezszelestnie na miękkich,
skórzanych podeszwach, podkradła się do balustrady i spojrzała między masywnymi słupkami. Korytarzem
skradał się człowiek!
Widok ludzkiej istoty w mieście uznanym za opuszczone był dla Valerii niemałym zaskoczeniem. Schowana
za kamienną balustradą śledziła wzrokiem skradającą się sylwetkę, czując nerwowe mrowienie na całym
ciele. Mę\czyzna był niepodobny do postaci z płaskorzezb. Był niewiele więcej ni\ średniego wzrostu, o
ciemnej, lecz nie czarnej skórze, w skąpej przepasce na biodrach i szerokim skórzanym pasie w talii. Czarne,
długie i proste włosy zwisały mu do ramion, nadając dziki wygląd. Wychudzone ciało odznaczało się węzłami
mięśni na ramionach i nogach, które pozbawione były miękkiej tkanki tłuszczowej, nadającej przyjemny
wygląd. Oszczędna budowa jego ciała sprawiała niemal odpychające wra\enie. Jednak nie jego wygląd, a
zachowanie wywarło na Valerii jeszcze większe wra\enie.
Poruszał się skulony i rozglądał na boki. W prawej ręce, dr\ącej z emocji, trzymał krótki miecz o szerokim
ostrzu.
Był przera\ony, niemal oszalały ze strachu. Gdy obrócił się, dojrzała pod czarnymi włosami błysk dzikich,
szalonych oczu.
Nie widział jej. Przemknął na palcach przez korytarz i zniknął za otwartymi drzwiami. W chwilę pózniej
usłyszała stłumiony krzyk i znów zapadła cisza. Popychana ciekawością dziewczyna przekradła się do drzwi
znajdujących się piętro wy\ej od tych, w które wszedł mę\czyzna. Dotarła do mniejszego kru\ganka wokół
du\ej komnaty na trzecim piętrze, której sufit le\ał ni\ej od stropu korytarza. Oświetlały ją tylko kamienie
ognia, lecz ich upiorny, zielony blask nie docierał pod kru\ganek. Valeria otwarła oczy ze zdumienia.
Człowiek, którego widziała, był w komnacie. Le\ał twarzą w dół na ciemnoczerwonym dywanie, w środku sali.
Ręce miał szeroko rozło\one, a ciało bezwładne. Miecz le\ał obok niego.
Zastanawiała się, dlaczego le\y tak nieruchomo. Przyjrzała się dokładniej dywanowi i zmru\yła oczy.
Materia wokół le\ącego miała inną barwę jasną i bardziej \ywą. Lekko dr\ąc skuliła się za balustradą,
nieustannie wpatrując się w cień pod kru\gankiem. Niczego jednak nie dostrzegła.
Wtem pojawiła się druga osoba tego ponurego dramatu. Drzwiami z przeciwległej strony wszedł mę\czyzna
przypominający pierwszego. Oczy mu zalśniły na widok postaci rozciągniętej na dywanie. Wyrzekł coś, co
zabrzmiało jak chicmec . Le\ący nie ruszył się.
Mę\czyzna szybko podszedł do niego, pochylił się i ciągnąc za ramię obrócił go. Zdławił w krtani krzyk, gdy
głowa bezwładnie opadła do tyłu, odsłaniając gardło poder\nięte od ucha do ucha. Przybysz puścił ciało na
zbroczony krwią dywan i poderwał się na nogi, dr\ąc jak liść na wietrze. Twarz miał bladą ze strachu. Nagle
zastygł w bezruchu, patrząc wielkimi oczyma w przeciwległy róg komnaty.
W cieniu pod kru\gankiem pojawił się dziwny blask, którego nie mogły spowodować kamienie ognia.
Valeria czuła, jak włosy stają jej dęba, gdy na to patrzyła. Niemal niedostrzegalna w pulsującej poświacie,
unosiła się w powietrzu ludzka czaszka i z niej to właśnie, niesłychanie niekształtnej, emanowało upiorne
światło. Wisiała tak, wydobyta z ciemności, coraz bardziej widoczna, ludzka i nieludzka jednocześnie.
Mę\czyzna stał jak posąg, przera\ony, wpatrując się w zjawę. Ta ruszyła ku niemu, rzucając groteskowy
cień, w którym powoli dało się poznać podobną do człowieka postać o nagim korpusie i członkach bladych
jak kości. Czaszka na jej barkach patrzyła martwymi oczodołami na nie mogącego oderwać od niej wzroku
człowieka. Stał w ciszy, w jego pozbawionej czucia ręce kołysał się miecz, a na twarzy malował się wyraz
hipnotycznego posłuszeństwa.
Do Valerii dotarło, i\ nie tylko strach sparali\ował mę\czyznę. W pulsującym świetle była jakaś piekielna
moc, która pozbawiła go chęci myślenia i działania. Nawet ona sama, bezpieczna na kru\ganku, czuła słaby
napór tajemniczej siły zagra\ającej zmysłom. Zjawa posuwała się w kierunku swojej ofiary, która wreszcie
poruszyła się: mę\czyzna upuścił miecz i zakrywając rękoma twarz, padł na kolana. Otumaniony, czekał na
Strona 37
Howard Robert E - Conan barbarzyńca
uderzenie miecza błyszczącego w ręce zjawy, stojącej nad nim, jak triumfująca nad ludzkością śmierć.
Valeria postąpiła zgodnie ze swą nieobliczalną naturą. Jednym tygrysim skokiem przesadziła balustradę i
wyładowała na posadzce za plecami przera\ającej postaci. Na głuchy odgłos jej butów zjawa odwróciła się,
jednak w tym samym momencie miecz opadł i dzika radość ogarnęła Valerię, gdy poczuła, \e ostrze tnie
śmiertelne ciało. Zjawa zacharczała i padła, cięta przez bark i kręgosłup. Gorejąca czaszka potoczyła się po
posadzce, a oczom ukazała się, wykrzywiona w agonii, ciemnoskóra twarz z czarnymi włosami. Pod
przera\ającą maską krył się mę\czyzna, podobny do klęczącego na dywanie. Niedoszła ofiara na odgłos
ciosu i krzyku podniosła głowę. Zdumiony człowiek patrzył teraz oszołomiony na kobietę o białej skórze,
stojącą nad trupem ze skrwawionym mieczem w dłoni. Wstał chwiejnie mrucząc coś pod nosem, jakby całe
wydarzenie pozbawiło go rozsądku. Valeria ze zdumieniem stwierdziła, \e go rozumie. Mówił po stygijsku,
choć dialektem, którego nie znała.
Kim jesteś? Skąd pochodzisz? Co robisz w Xuchotl? nie czekając na odpowiedz, ciągnął dalej. Nie
istotne czyś boginią czy demonem, jesteś moim przyjacielem! Zabiłaś Płonący Czerep! To tylko człowiek
chował się pod nim! Myśleliśmy, \e to demon, którego oni wezwali z katakumb. Słuchaj!
Gwałtownie skończył swoje nieskładne słowa i z wielką uwagą słuchał. Do uszu dziewczyny nic nie dotarło.
Musimy się spieszyć mówił cicho. Oni są na zachód od Wielkiej Sali! Mogą nas okrą\yć! Mo\e ju\
się skradają!
Chwycił jej rękę uściskiem, z którego ledwo się wyrwała.
Jacy oni ? spytała go.
Przez moment patrzył na nią w ciszy, jakby nie mógł pojąć jej ignorancji. [ Pobierz całość w formacie PDF ]