[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sów, które zakazywałyby wybijania okien w domach innych ludzi. Ogólne prawo wła-
sności w zupełności tutaj wystarcza.
Ale prawo zabraniające niszczenia własnego robota? Cóż, wkraczamy tutaj na zu-
pełnie odrębne obszary myślenia. Mam roboty w swoim biurze i nie częściej zdarza-
ło mi się zniszczyć jakiegoś, niż porąbać biurko siekierą. Lecz dlaczego mam zostać po-
zbawiony prawa, by robić z moim robotem, biurkiem lub innym meblem to, co mi się
podoba? Czy jakikolwiek urzędnik państwowy ma przyjść do mojego biura i powie-
dzieć: Stop, Jamesie Van Burenie. Od dzisiaj masz być miły dla swojego biurka i chro-
nić je przed zniszczeniem. Musisz traktować swoje szafy z szacunkiem i po przyjaciel-
sku. To samo dotyczy również twoich robotów. Nie wolno ci w żaden sposób narażać
ich na niebezpieczeństwo . James Van Buren przerwał na moment i uśmiechnął się
miło, by dać wszystkim do zrozumienia, że nie jest człowiekiem, który mógłby kogokol-
wiek skrzywdzić. Już słyszę, jak George Charney replikuje, iż robot różni się diame-
tralnie od biurka czy szafy, że jest inteligentny i wrażliwy, że może być w zasadzie uzna-
ny za człowieka. Zatem odpowiem mu, że się myli, gdyż jest tak zaślepiony uczuciem
97
do robota, którego jego rodzina ma od wielu lat, że stracił właściwy pogląd na to, czym
są roboty.
A one są maszynami, przyjacielu. Są narzędziami, urządzeniami. Są tylko mechani-
zmami, które tak samo zasługują na ochronę prawną, jak każdy inny przedmiot. Tak.
Powiedziałem: przedmiot. Owszem, potrafią mówić. Potrafią również myśleć, na swój
własny zaprogramowany cyfrowo sposób. Ale czy gdy zranisz robota, będzie on krwa-
wił? A jeśli go połaskoczesz, będzie się śmiał? Roboty mają ręce i zmysły. Zgadza się.
Tak je właśnie skonstruowaliśmy. Lecz czy ulegają ludzkim uczuciom i namiętnościom?
Chyba nie! Dlatego też nie możemy mylić maszyn zbudowanych na ludzkie podobień-
stwo z żywymi istotami.
Muszę również nadmienić, że w ciągu tego wieku ludzkość uzależniła się od pra-
cy robotów. Na świecie jest więcej robotów niż ludzi i wykonują one w większości pra-
cę, na którą nikt z nas nie miałby ochoty. Uwolniły nas od ciężkiej harówki i upodle-
nia. Pomieszanie sprawy robotów ze starożytnymi debatami na temat niewolnictwa, po-
tem z debatami dotyczącymi wolności dla niewolników i jeszcze pózniejszymi na te-
mat przyznania ich potomkom pełnych praw publicznych doprowadzi w końcu do cha-
osu ekonomicznego. Nasze roboty zaczną bowiem żądać nie tylko ochrony prawnej, ale
i niezależności od swoich właścicieli. Niewolnicy byli przecież ludzmi, których okrut-
nie wykorzystywano i maltretowano. Nikt nie miał prawa zmuszać ich do niewolniczej
pracy. Ale roboty stworzono właśnie po to, by nam służyły. Istnieją tylko po to, byśmy
ich używali, traktowali nie jak przyjaciół, lecz jak służących. Każdy inny sposób myśle-
nia jest błędny, sentymentalny, a nawet niebezpieczny.
George Charney był przekonującym mówcą, lecz James Van Buren w niczym mu nie
ustępował. Tak więc cała batalia, rozgrywająca się głównie na forum publicznym, a do-
piero potem w sądach, zakończyła się czymś w rodzaju pata.
Wielu ludzi zdołało już pokonać strach i niechęć, które przez ostatnie kilka pokoleń
były wszechobecne, w związku z czym argumenty George a zdołały ich przekonać. Oni
również patrzyli na roboty z dozą pewnego uczucia i chcieli, by chroniło je prawo.
Ale byli również inni, którzy może nie tak bardzo obawiali się samych robotów, jak
finansowych skutków przyznania im praw publicznych. To oni właśnie najbardziej na-
legali na zachowanie ostrożności.
Tak więc gdy batalia była już zakończona i zatwierdzono prorobocią ustawę okre-
ślającą zasady dopuszczające wyrządzenie krzywdy robotowi za nielegalne, wyrok wy-
dany przez Legislaturę Regionalną, zaskarżony do Sądu Rejonowego, potem ratyfiko-
wany przez Legislaturę Zwiatową, a w końcu przez Sąd Zwiatowy, był dość dwuznacz-
ny. Zawierał mnóstwo zastrzeżeń, a kary za pogwałcenie jego postanowień były rażą-
co niskie.
Ale przynajmniej idea przyznawania praw robotom wyrażona po raz pierwszy
98
dekretem przyznającym wolność Andrew Martinowi posunęła się o krok.
Ostateczne zatwierdzenie wyroku przez Sąd Zwiatowy nastąpiło w dniu śmierci Ma-
łej Miss.
To nie był zbieg okoliczności. Mała Miss, bardzo już stara i słaba, podczas ostatnich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
sów, które zakazywałyby wybijania okien w domach innych ludzi. Ogólne prawo wła-
sności w zupełności tutaj wystarcza.
Ale prawo zabraniające niszczenia własnego robota? Cóż, wkraczamy tutaj na zu-
pełnie odrębne obszary myślenia. Mam roboty w swoim biurze i nie częściej zdarza-
ło mi się zniszczyć jakiegoś, niż porąbać biurko siekierą. Lecz dlaczego mam zostać po-
zbawiony prawa, by robić z moim robotem, biurkiem lub innym meblem to, co mi się
podoba? Czy jakikolwiek urzędnik państwowy ma przyjść do mojego biura i powie-
dzieć: Stop, Jamesie Van Burenie. Od dzisiaj masz być miły dla swojego biurka i chro-
nić je przed zniszczeniem. Musisz traktować swoje szafy z szacunkiem i po przyjaciel-
sku. To samo dotyczy również twoich robotów. Nie wolno ci w żaden sposób narażać
ich na niebezpieczeństwo . James Van Buren przerwał na moment i uśmiechnął się
miło, by dać wszystkim do zrozumienia, że nie jest człowiekiem, który mógłby kogokol-
wiek skrzywdzić. Już słyszę, jak George Charney replikuje, iż robot różni się diame-
tralnie od biurka czy szafy, że jest inteligentny i wrażliwy, że może być w zasadzie uzna-
ny za człowieka. Zatem odpowiem mu, że się myli, gdyż jest tak zaślepiony uczuciem
97
do robota, którego jego rodzina ma od wielu lat, że stracił właściwy pogląd na to, czym
są roboty.
A one są maszynami, przyjacielu. Są narzędziami, urządzeniami. Są tylko mechani-
zmami, które tak samo zasługują na ochronę prawną, jak każdy inny przedmiot. Tak.
Powiedziałem: przedmiot. Owszem, potrafią mówić. Potrafią również myśleć, na swój
własny zaprogramowany cyfrowo sposób. Ale czy gdy zranisz robota, będzie on krwa-
wił? A jeśli go połaskoczesz, będzie się śmiał? Roboty mają ręce i zmysły. Zgadza się.
Tak je właśnie skonstruowaliśmy. Lecz czy ulegają ludzkim uczuciom i namiętnościom?
Chyba nie! Dlatego też nie możemy mylić maszyn zbudowanych na ludzkie podobień-
stwo z żywymi istotami.
Muszę również nadmienić, że w ciągu tego wieku ludzkość uzależniła się od pra-
cy robotów. Na świecie jest więcej robotów niż ludzi i wykonują one w większości pra-
cę, na którą nikt z nas nie miałby ochoty. Uwolniły nas od ciężkiej harówki i upodle-
nia. Pomieszanie sprawy robotów ze starożytnymi debatami na temat niewolnictwa, po-
tem z debatami dotyczącymi wolności dla niewolników i jeszcze pózniejszymi na te-
mat przyznania ich potomkom pełnych praw publicznych doprowadzi w końcu do cha-
osu ekonomicznego. Nasze roboty zaczną bowiem żądać nie tylko ochrony prawnej, ale
i niezależności od swoich właścicieli. Niewolnicy byli przecież ludzmi, których okrut-
nie wykorzystywano i maltretowano. Nikt nie miał prawa zmuszać ich do niewolniczej
pracy. Ale roboty stworzono właśnie po to, by nam służyły. Istnieją tylko po to, byśmy
ich używali, traktowali nie jak przyjaciół, lecz jak służących. Każdy inny sposób myśle-
nia jest błędny, sentymentalny, a nawet niebezpieczny.
George Charney był przekonującym mówcą, lecz James Van Buren w niczym mu nie
ustępował. Tak więc cała batalia, rozgrywająca się głównie na forum publicznym, a do-
piero potem w sądach, zakończyła się czymś w rodzaju pata.
Wielu ludzi zdołało już pokonać strach i niechęć, które przez ostatnie kilka pokoleń
były wszechobecne, w związku z czym argumenty George a zdołały ich przekonać. Oni
również patrzyli na roboty z dozą pewnego uczucia i chcieli, by chroniło je prawo.
Ale byli również inni, którzy może nie tak bardzo obawiali się samych robotów, jak
finansowych skutków przyznania im praw publicznych. To oni właśnie najbardziej na-
legali na zachowanie ostrożności.
Tak więc gdy batalia była już zakończona i zatwierdzono prorobocią ustawę okre-
ślającą zasady dopuszczające wyrządzenie krzywdy robotowi za nielegalne, wyrok wy-
dany przez Legislaturę Regionalną, zaskarżony do Sądu Rejonowego, potem ratyfiko-
wany przez Legislaturę Zwiatową, a w końcu przez Sąd Zwiatowy, był dość dwuznacz-
ny. Zawierał mnóstwo zastrzeżeń, a kary za pogwałcenie jego postanowień były rażą-
co niskie.
Ale przynajmniej idea przyznawania praw robotom wyrażona po raz pierwszy
98
dekretem przyznającym wolność Andrew Martinowi posunęła się o krok.
Ostateczne zatwierdzenie wyroku przez Sąd Zwiatowy nastąpiło w dniu śmierci Ma-
łej Miss.
To nie był zbieg okoliczności. Mała Miss, bardzo już stara i słaba, podczas ostatnich [ Pobierz całość w formacie PDF ]