[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czego się dowiedziałeś? spytała Medrę swym chłodnym, łagodnym głosem.
%7łe jestem głupcem odparł.
Czemu, Rybołowie?
Tylko głupiec może siedzieć wiecznie pod drzewami i niczego się nie nauczyć.
Woal uśmiechnęła się lekko.
Moja siostra nigdy dotąd nie uczyła mężczyzny powiedziała. Zerknęła na niego i odwróciła
wzrok, spoglądając na zielone i złote pola. Nigdy dotąd nie spojrzała na mężczyznę dodała.
Medra milczał. Twarz go paliła. Spuścił głowę.
Myślałem... zaczął i urwał.
W słowach Woal ujrzał drugie oblicze niecierpliwości milczącej %7łar.
Próbował patrzeć na nią jak na kogoś nieosiągalnego, a przecież pragnął dotknąć jej miękkiej
brązowej skóry, czarnych lśniących włosów. Gdy patrzyła na niego z nagłym wyzwaniem, myślał, że
ją rozgniewał. Bał się ją zranić, urazić. Czego się lękała? Jego pożądania? Swojego własnego? Nie
była jednak niedoświadczoną dziewczyną, lecz mądrą kobietą, magiem. Tą, która wędruje po
Wewnętrznym Gaju i dostrzega wzory wśród cieni!
Wszystko to przemknęło mu przez głowę, niczym gwałtowna fala przerywająca tamę.
Sądziłem, że magowie nie spoufalają się z innymi powiedział w końcu. Smoczy Lot mówił,
że miłosne zbliżenie niszczy naszą moc.
Tak twierdzą niektórzy odparła łagodnie Woal. Uśmiechnęła się i pożegnała.
Medra czekał do wieczora, oszołomiony i zły. Gdy w końcu %7łar wynurzyła się z Gaju i ruszyła do
swego liściastego szałasu nad strumieniem, poszedł za nią, jako wymówkę dzwigając kosz Woal.
Mogę z tobą pomówić? spytał. Przytaknęła krótko, marszcząc czarne brwi.
Medra milczał. %7łar przykucnęła, by sprawdzić, co jest w koszyku.
Brzoskwinie! wykrzyknęła i uśmiechnęła się.
Mój mistrz, Smoczy Lot, mówił, że czarodzieje, którzy się kochają, tracą moc wypalił w końcu
Medra.
Nie odpowiedziała, wykładając na ziemię wszystko z koszyka i dzieląc na dwie części.
Sądzisz, że to prawda? spytał. Wzruszyła ramionami.
Nie.
Zabrakło mu słów. Po chwili spojrzała na niego.
Nie powtórzyła cicho. Nie sądzę, by była to prawda. Myślę, że wszystkie prawdziwe moce,
stare moce u swych korzeni są tym samym.
Stał bez ruchu, w milczeniu.
Te brzoskwinie są dojrzałe rzekła. Będziemy musieli zjeść je od razu.
Gdybym zdradził ci moje imię powiedział. Moje prawdziwe imię...
Wówczas podałabym ci moje odparła. Jeśli... jeśli tak właśnie powinniśmy zacząć.
Zaczęli jednak od brzoskwiń.
Oboje byli nieśmiali. Gdy Medra ujął jej dłoń, trzęsły mu się ręce i %7łar, której imię brzmiało
Elehal, odwróciła się gniewnie. Potem, bardzo lekko, musnęła jego palce. Kiedy gładził jej lśniące
czarne włosy opadające niczym wodospad, zdawała się z trudem znosić jego dotknięcie, toteż
przestał. Gdy spróbował ją objąć, była sztywna, odpychająca. Potem odwróciła się i pospiesznie,
niezręcznie, gwałtownie chwyciła go w objęcia. Pierwsza wspólna noc i kolejne spędzone razem nie
dały im zbyt wiele rozkoszy ani ukojenia. Uczyli się jednak od siebie. Pokonując wstyd i lęk, poznali
w końcu namiętność. Wówczas długie dni w ciszy lasu i długie, rozświetlone gwiazdami noce stały
się dla nich prawdziwą radością.
Kiedy z miasta przybyła Woal, przynosząc im ostatnie letnie brzoskwinie, wybuchnęli śmiechem.
Brzoskwinie stały się symbolem ich szczęścia. Próbowali ją przekonać, by z nimi została i zjadła
kolację. Nie zgodziła się jednak.
Bądzcie tu, póki możecie rzekła.
Tego roku lato nie trwało długo. Szybko nadeszły deszcze. Wczesną jesienią śnieg spadł na Roke,
choć rzadko docierał tak daleko na południe. Kolejne sztormy atakowały wyspę, jakby wichry
zbuntowały się przeciw manipulacjom czarowników. Kobiety siedziały razem przy ogniu w
samotnych domach. Ludzie w Thwil zbierali się wokół palenisk. Słuchali skowytu wiatru, bębnienia
deszczu, ciszy śniegu. Nad zatoką Thwil morze z hukiem uderzało o rafy i skały otaczające wyspę.
%7ładna łódz nie zdołałaby pokonać fal. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
Czego się dowiedziałeś? spytała Medrę swym chłodnym, łagodnym głosem.
%7łe jestem głupcem odparł.
Czemu, Rybołowie?
Tylko głupiec może siedzieć wiecznie pod drzewami i niczego się nie nauczyć.
Woal uśmiechnęła się lekko.
Moja siostra nigdy dotąd nie uczyła mężczyzny powiedziała. Zerknęła na niego i odwróciła
wzrok, spoglądając na zielone i złote pola. Nigdy dotąd nie spojrzała na mężczyznę dodała.
Medra milczał. Twarz go paliła. Spuścił głowę.
Myślałem... zaczął i urwał.
W słowach Woal ujrzał drugie oblicze niecierpliwości milczącej %7łar.
Próbował patrzeć na nią jak na kogoś nieosiągalnego, a przecież pragnął dotknąć jej miękkiej
brązowej skóry, czarnych lśniących włosów. Gdy patrzyła na niego z nagłym wyzwaniem, myślał, że
ją rozgniewał. Bał się ją zranić, urazić. Czego się lękała? Jego pożądania? Swojego własnego? Nie
była jednak niedoświadczoną dziewczyną, lecz mądrą kobietą, magiem. Tą, która wędruje po
Wewnętrznym Gaju i dostrzega wzory wśród cieni!
Wszystko to przemknęło mu przez głowę, niczym gwałtowna fala przerywająca tamę.
Sądziłem, że magowie nie spoufalają się z innymi powiedział w końcu. Smoczy Lot mówił,
że miłosne zbliżenie niszczy naszą moc.
Tak twierdzą niektórzy odparła łagodnie Woal. Uśmiechnęła się i pożegnała.
Medra czekał do wieczora, oszołomiony i zły. Gdy w końcu %7łar wynurzyła się z Gaju i ruszyła do
swego liściastego szałasu nad strumieniem, poszedł za nią, jako wymówkę dzwigając kosz Woal.
Mogę z tobą pomówić? spytał. Przytaknęła krótko, marszcząc czarne brwi.
Medra milczał. %7łar przykucnęła, by sprawdzić, co jest w koszyku.
Brzoskwinie! wykrzyknęła i uśmiechnęła się.
Mój mistrz, Smoczy Lot, mówił, że czarodzieje, którzy się kochają, tracą moc wypalił w końcu
Medra.
Nie odpowiedziała, wykładając na ziemię wszystko z koszyka i dzieląc na dwie części.
Sądzisz, że to prawda? spytał. Wzruszyła ramionami.
Nie.
Zabrakło mu słów. Po chwili spojrzała na niego.
Nie powtórzyła cicho. Nie sądzę, by była to prawda. Myślę, że wszystkie prawdziwe moce,
stare moce u swych korzeni są tym samym.
Stał bez ruchu, w milczeniu.
Te brzoskwinie są dojrzałe rzekła. Będziemy musieli zjeść je od razu.
Gdybym zdradził ci moje imię powiedział. Moje prawdziwe imię...
Wówczas podałabym ci moje odparła. Jeśli... jeśli tak właśnie powinniśmy zacząć.
Zaczęli jednak od brzoskwiń.
Oboje byli nieśmiali. Gdy Medra ujął jej dłoń, trzęsły mu się ręce i %7łar, której imię brzmiało
Elehal, odwróciła się gniewnie. Potem, bardzo lekko, musnęła jego palce. Kiedy gładził jej lśniące
czarne włosy opadające niczym wodospad, zdawała się z trudem znosić jego dotknięcie, toteż
przestał. Gdy spróbował ją objąć, była sztywna, odpychająca. Potem odwróciła się i pospiesznie,
niezręcznie, gwałtownie chwyciła go w objęcia. Pierwsza wspólna noc i kolejne spędzone razem nie
dały im zbyt wiele rozkoszy ani ukojenia. Uczyli się jednak od siebie. Pokonując wstyd i lęk, poznali
w końcu namiętność. Wówczas długie dni w ciszy lasu i długie, rozświetlone gwiazdami noce stały
się dla nich prawdziwą radością.
Kiedy z miasta przybyła Woal, przynosząc im ostatnie letnie brzoskwinie, wybuchnęli śmiechem.
Brzoskwinie stały się symbolem ich szczęścia. Próbowali ją przekonać, by z nimi została i zjadła
kolację. Nie zgodziła się jednak.
Bądzcie tu, póki możecie rzekła.
Tego roku lato nie trwało długo. Szybko nadeszły deszcze. Wczesną jesienią śnieg spadł na Roke,
choć rzadko docierał tak daleko na południe. Kolejne sztormy atakowały wyspę, jakby wichry
zbuntowały się przeciw manipulacjom czarowników. Kobiety siedziały razem przy ogniu w
samotnych domach. Ludzie w Thwil zbierali się wokół palenisk. Słuchali skowytu wiatru, bębnienia
deszczu, ciszy śniegu. Nad zatoką Thwil morze z hukiem uderzało o rafy i skały otaczające wyspę.
%7ładna łódz nie zdołałaby pokonać fal. [ Pobierz całość w formacie PDF ]