download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

od pięćdziesięciu lat. Oznaczał mniej więcej znajomego. Satti jeszcze nigdy nie słyszała
tego słowa z niczyich ust, wyjąwszy nagrania, z których nauczyła się języka. A czy  do-
bre dla drewna to także jakiś reakcyjny przeżytek? Postanowiła się dowiedzieć. Może
jutro. Dziś zamierzała się już tylko wykąpać, rozwinąć posłanie i zasnąć w mroku i bło-
gosławionej ciszy tego wyżynnego kraju.
Ciche pukanie  prawdopodobnie Akidana  zwabiło ją do drzwi, za którymi zna-
lazła czekającą już tacę  stół ze śniadaniem. Składał się na nie duży kawał wydrylowa-
nego owocu, kawałki czegoś żółtego i aromatycznego w miseczce, kruche, szarawe cia-
sto i czarka letniej herbaty, tym razem odrobinę bardziej gorzkiej  smak, który po-
czątkowo wydawał się odstręczający, lecz potem stopniowo przypadł jej do gustu. Owoc
i chleb były świeże i delikatne. %7łółte kwaśne kawałki zostawiła nietknięte. Kiedy chło-
piec przyszedł po tacę, spytała go o nazwę każdego dania, ponieważ potrawy były tu zu-
pełnie odmienne od tych, jakie jadła w stolicy, a podano je z wielką starannością. Kwa-
śne kawałki to abid, wyjaśnił Akidan.
 Na poranek  dodał.  Do słodkiego owocu.
 Więc powinnam to zjeść?
Uśmiechnął się z zażenowaniem.
 Pomaga zrównoważyć.
 Ach, tak. Więc zjem.  Włożyła do ust kwaśną potrawę. Akidan przyjął to z wy-
raznym zadowoleniem.  Pochodzę z dalekiego kraju  dodała.
 Z Dowza City.
 Jeszcze dalszego. Z innego świata. Z Terry.
 Ach.
 Dlatego nie znam waszych zwyczajów. Chciałabym cię spytać o wiele rzeczy. Zga-
dzasz się?
Wzruszył lekko ramionami, bardzo dojrzały gest. Mimo nieśmiałości był niezwykle
opanowany. Cokolwiek mogło to dla niego znaczyć, bez zdziwienia przyjął fakt, iż Ob-
serwator z Ekumenu, przybysz z innego świata, który ukazywał mu tylko jako elektro-
niczny obraz ze stolicy, zamieszkał w jego domu. Ani śladu ksenofobii, którą zaprezen-
tował mężczyzna z promu.
Ciotka Akidana, okaleczona kobieta, która wyglądała, jakby ciągle drążył ją słaby ból,
odzywała się rzadko i bez uśmiechu, lecz także odnosiła się do niej spokojnie i toleran-
cyjnie. Satti postanowiła zostać w jej domu przez dwa tygodnie, może dłużej. Poprzed-
nio zastanawiała się, czy jest jedynym gościem. Teraz, kiedy się już rozejrzała w budyn-
ku, znalazła w nim tylko jeden gościnny pokój.
W mieście w każdym hotelu i pensjonacie, w każdej restauracji, sklepie, biurze czy
urzędzie, przy każdym wejściu i wyjściu musiała pokazywać swój osobisty chip identy-
27
fikacyjny, potwierdzenie jej istnienia jako producent-konsument w banku danych Kor-
poracji. ZIL wydano jej podczas długich formalności w porcie kosmicznym. Ostrzeżo-
no ją, że bez niego straci tożsamość. Nie będzie mogła wynająć pokoju, robotaksówki,
zrobić zakupów, iść do restauracji czy choćby wejść do jakiegokolwiek publicznego bu-
dynku, nie wywołując alarmu. Akanie na ogół nosili swoje ZIL-e wszczepione w nad-
garstek lewej ręki. Satti wolała zdecydować się na ciasną bransoletkę. Teraz, rozmawia-
jąc z ciotką Akidana w małym biurze, rozejrzała się za skanerem, podniosła lewą rękę
w gotowości do wykonania uniwersalnego gestu. Ale kobieta obróciła się wraz z krze-
słem ku masywnemu biurku z dziesiątkami szufladek, zajrzała do paru, znalazła właści-
wą i wyjęła z niej zakurzoną książeczkę z formularzami. W7ydarła jeden, odwróciła się
do Satti i wręczyła jej do wypełnienia. Papier był tak stary, że kruszył się pod dotknię-
ciem, ale w rubrykach nie było miejsca na kod ZIL.
 Powiedz mi, proszę, jak się mam do ciebie zwracać, joz  powiedziała Satti. Ko-
lejna formułka prosto z rozmówek.
 Nazywam się Iziezi. Powiedz mi, proszę, jak się mam do ciebie zwracać, joz i dej-
berienduin.
Mile-widziana-pod-moim-dachem. Sympatyczne słowo.
 Nazywam się Satti, joz i miła gospodyni.
Wymyśliła ten zwrot na poczekaniu, ale okazał się właściwy. Szczupła, ściągnięta
twarz Iziezi nieco się wygładziła. Kiedy Satti oddała formularz, kobieta uniosła złożo-
ne ręce na wysokość mostka i skłoniła głowę  nieznacznie, lecz uroczyście. Zakazany
gest. Satti powtórzyła go za nią.
Wychodząc, zauważyła, że Iziezi odkłada książeczkę z formularzami oraz wypełnio-
ny przed chwilą dokument do szuflady  innej niż ta, z której je wzięła. Zanosiło się na
to, że Korporacja przynajmniej przez parę godzin straci rozeznanie co do miejsca po-
bytu osobnika /EX/HH 440 T 386733849 H 4/4939.
Uciekłam z sieci, pomyślała Satti i wyszła na słońce.
We wnętrzu domu panował mrok; horyzontalne okna były osadzone bardzo wyso-
ko w murze, tak wysoko, że nie ukazywały nic z wyjątkiem przejmująco błękitnego nie-
ba. Po wyjściu na dwór można było dostać zawrotu głowy. Białe ściany domów, lśniące
dachówki, strome uliczki z ciemnej kamiennej kostki, z której słońce krzesało oślepia-
jące błyski. A na wschodzie, ponad dachami  co dostrzegła, kiedy wzrok przywykł jej
do blasku  niebo zasłaniała zmięta jaśniejąca kotara. Wytężyła wzrok, zamrugała po-
wiekami. Czy to chmura? Erupcja wulkanu? Zorza w biały dzień?
 Matka  odezwał się niski bezzębny mężczyzna koloru ziemi. Siedział na trzyko-
łowym wózku i uśmiechał się do niej z dołu.
Spojrzała na niego tępo.
 Matka Erehy  dodał, wskazując na jaśniejącą ścianę.  Silong. Hę?
28
Góra Silong. Widziała ją na mapie. Najwyższy punkt Okręgu Wysokich yródeł i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •