download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jak to Monika mówi? Taka karma. - Szczęsny wzruszył ramionami. - Przynajmniej w
Krzysiu mam wsparcie. Lubię z nim pracować. I mam nadzieję, że trochę wyhamuje, bo szkoda by
było, gdyby sobie spaprał zawodowy życiorys.
- Jak to?
- Bo chyba bardziej niż sama sprawa interesuje go jedna z... No, nie, nie podejrzanych... Ale
to ona znalazła tę Piecykową, więc...
- Przy ganiał kocioł garnkowi. - Lukrecja rzuciła mu strofujące spojrzenie. - Już zapomniałeś,
jak my się poznaliśmy?
Ama po wyjściu od Aęckich miała zamiar pojechać do domu, ale coś ją podkusiło, żeby
skręcić na domki, gdzie mieścił się warsztat Pawełka. Wolno przejechała uliczką, pilnie wypatrując
policyjnych patroli, ale nikogo nie dostrzegła i natychmiast poczuła złość. Postanowiła ich
wyręczyć. Zaparkowała kawałek dalej, wyjęła ze schowka starą gazetę i udawała, że ją czyta.
Ukradkiem obserwowała drzwi prowadzące do miejsca pracy męża Izy.
- Nie wydaje ci się, że ona nie stanęła tu przypadkiem? - W nieoznakowanym samochodzie
stojącym parę metrów przed Amą młody policjant ustawił lusterko tak, by mieć dobry widok na jej
poczynania.
- Może czeka na faceta? - drugi zlekceważył jego uwagę. - Aukasz mówił, że mamy
wypatrywać tego kolesia. - Machnął trzymanym w dłoni zdjęciem.
- Może by ją stąd przepłoszyć?
- Będziesz się dekonspirował z powodu jakiejś cizi? Siedz na tyłku i czekaj. Już się ściemnia.
Może coś się ruszy.
- Dobrze by było. Nie chciałbym tu sterczeć przez całą noc...
Powoli na zewnątrz robiło się ciemno i Ama odłożyła gazetę, bo nie chciała zapalać światła.
Zsunęła się nieco na siedzeniu, przypominając sobie jakiś szpiegowski film, wyjęła z torebki
komórkę, by mieć ją pod ręką na wszelki wypadek, i zaczęła się zastanawiać, czego w razie
potrzeby mogłaby użyć jako broni. Pistoletem nie dysponowała. W bagażniku woziła lewarek, ale
najpierw musiałaby go stamtąd wyjąć, a to mogłoby spłoszyć ewentualnego złodzieja. Z niechęcią
spojrzała na pustą butelkę po wodzie mineralnej. Gdyby była pełna, mogłaby posłużyć jako oręż,
ale tak... Nawet oseskowi nie zrobiłaby nią krzywdy...
Zaczęła pośpiesznie grzebać w torebce w nadziei, że trafi na coś przydatnego. Nosiła w niej
masę pożytecznych rzeczy, ale do obrony nadawałby się najwyżej dezodorant. I to pod warunkiem
że psiknęłaby nim napastnikowi prosto w oczy. Nagle jej dłoń trafiła na jakiś dziwny kształt.
Wyciągnęła przedmiot i po namyśle zidentyfikowała jako korkociąg. Poczuła ulgę. No, teraz była
przygotowana na spotkanie z przedsiębiorczym kuzynem.
Oparta wygodnie o zagłówek, ze złością pomyślała, że jak zwykle policja zajmuje się
głupotami, a obywatel sam musi przeciwdziałać bandytyzmowi. Wbiła oczy w wejście do
warsztatu i zastygła w oczekiwaniu.
Według osobistych obliczeń Amy upłynął wiek, kiedy wydało się jej, że w czerni, w którą z
takim uporem się wpatruje, coś się ruszyło.
- Hej! Nie śpij! - W samochodzie stojącym przed nią młody policjant trącił przysypiającego
kolegę. - Chyba jest!
Za nimi Ama, która w ciemności dostrzegła jakiś podejrzany błysk, zaczęła ostrożnie
wysuwać się z auta, starając się nie hałasować. W jednej dłoni ściskała kurczowo komórkę, w
drugiej - obronny korkociąg. Szła cicho, bo wcześniej przytomnie zsunęła z nóg szpilki, uznawszy,
że będą jej przeszkadzać. Uliczka była żwirowa, więc boleśnie odczuwała każdy krok i narastała w
niej wściekłość na samą myśl, w jakim stanie będą jutro jej stopy. Z każdym pokonanym metrem
furia Amy potężniała, a dodatkowo pomagała jej świadomość, że cierpi te katusze przez kuzyna-
wyrodka.
Wreszcie zeszła z upiornej żwirówki i bezszelestnie przemknęła wąskim chodniczkiem pod
osłoną wyrośniętych tui. Włamywacz, zajęty oglądaniem przy mdłym światełku latarki potężnego
rygla, nawet nie zauważył, kiedy stanęła mu za plecami. Trzymany w dłoni szpikulec wbiła mu
bezlitośnie w plecy i głosem jak stal oznajmiła donośnie:
- Ręce do góry, bandyto! - i dodała, pewna, że to Jacuś: - Toś ty taki? Najpierw ciotka, teraz
Pawełek?
- Nu, szto... Ja niczewo... - Bandziorowi latarka wypadła z ręki i zastygł na moment. Cała ta
sytuacja mogłaby się dla Amy zle skończyć, bo osłupiała, usłyszawszy całkowicie obcy głos,
gdyby nie niespodziewana pomoc.
- Ręce do góry! - rozległo się tuż obok niej, a zaraz potem usłyszała: - Co pani tu robi, do
jasnej cholery?! Kim pani jest?!
Ama trwała w bezruchu, wpatrzona w nieznajomego zupełnie obrośniętego osobnika, który
obrzucił ją mało przyjaznym wzrokiem, potulnie pozwalając założyć sobie kajdanki.
- Co pani tu robi? - Policjant, który na nią patrzył, też nie wydawał się zachwycony jej
obecnością. - Dokumenty proszę! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •