[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A więc tylko dlatego, \e jestem córką pańskiego
dawnego kolegi po fachu, tak energicznie zajął się pan tą
sprawą? - spytała Andie.
Detektyw wyjął notes.
- Pani Wagner, jestem przekonany, \e zna pani zasady
policyjnego dochodzenia. Mo\emy przejść do rzeczy?
Andie uprzytomniła sobie, \e wy\ywa się na Bogu ducha
winnym człowieku. Nabrała głęboko powietrza i spokojnie i
zwięzle zrelacjonowała przebieg wydarzeń. Coffey zanotował
niemal ka\de jej słowo, a potem poszli obejrzeć miejsca
przestępstwa.
- Kiedy to się zaczęło? - zapytał policjant.
- Mniej więcej dwa miesiące temu. Najpierw
znajdowałam tylko napisy na ścianach.
- Tylko tyle?
- Co ma pan na myśli?
- Mo\e dostawała pani jakieś listy lub dziwne telefony?
- Nie.
Andie nie wspomniała o telefonach, gdy\ była
przekonana, \e nie mają nic wspólnego z tym, co działo się w
pałacu. Gdyby jej ojciec się o nich dowiedział, wpadłby w
szał. Kazałby natychmiast zało\yć podsłuch na domowej linii i
śledzić ka\dy jej ruch.
- Tylko napisy - powtórzyła. - Nie było sensu
zawiadamiać policji.
- Dlaczego nie dała nam pani znać, kiedy po raz pierwszy
uszkodzono \yrandol?
Andie spojrzała podejrzliwie na Coffeya.
- A skąd pan to wie? Wzruszył ramionami.
- Przed chwilą obiła mi się o uszy jakaś rozmowa na ten
temat.
Było to wyjaśnienie mało prawdopodobne, ale Andie
postanowiła dać spokój dalszym indagacjom.
- Kto mo\e \ywić do pani urazę? Ma pani jakieś
podejrzenia?
- Wielu mę\czyzn patrzy krzywym okiem na kobiety
pracujące w moim zawodzie. Zwłaszcza na te, które
zdecydowały się zało\yć własne firmy i same je prowadzą.
Gdy ubiegałam się o ten kontrakt, dzwonił do mnie
rozzłoszczony przedsiębiorca budowlany, dostałam te\
przykry list od jakiegoś innego.
- Kiedy to było?
- Och, wiele miesięcy temu. Od tamtej pory w ogóle o
nich nie słyszałam.
- O co konkretnie chodziło tym ludziom?
- Pierwszy oskar\ał mnie o brak kwalifikacji, a drugi
nawymyślał w liście, \e odbieram pracę mę\czyznom, a to
przecie\ oni utrzymują rodziny. Jestem przekonana, \e \aden
z tych mę\czyzn nie miał nic wspólnego z tym, co tutaj się
stało. Nie działali anonimowo. Nie ukrywali przede mną
swych nazwisk.
- Mo\e mi pani je podać? Zrobiła to z niechęcią.
- A jacyś dawni adoratorzy? - pytał dalej policjant. - Dała
pani ostatnio komuś kosza?
Andie zesztywniała.
- Sądzę, \e to nie ma znaczenia. Wandalowi chodzi o
moją pracę, a nie o \ycie prywatne.
- Obrzucanie pani wyzwiskami mo\e być przejawem
zazdrości zawodowej. Ale mę\czyzni nie mają na ogół
zwyczaju nazywać kobiet dziwkami ani ladacznicami, chyba
\e są w jakiś sposób zaanga\owani emocjonalnie. Proszę,
niech pani mi powie, czy jakiś dawny lub odrzucony adorator
nie kręci się w pobli\u?
- Jest pan na złym tropie. Tu chodzi tylko o moją pracę.
Kobiety na budowach są bez przerwy obrzucane wyzwiskami.
Sądziłam, \e pan o tym wie. .
- Wiem. Tym razem chodzi o coś więcej ni\ zwykłe
nękanie. Ten człowiek nie jest przy zdrowych zmysłach.
Mówi mi to intuicja.
- Pan Coffey poruszył wa\ną sprawę - rozległ się za
plecami Andie głos Jima. - Mnie te\ cała ta historia zaczyna
wyglądać na jakąś osobistą zemstę.
- Obaj się mylicie - odezwała się Andie. - Widzę jednak,
\e macie wyrobiony pogląd na tę sprawę i nic go ju\ nie
zmieni - dodała lodowatym tonem. Jej oczy rzucały gniewne
błyski.
- Pozwólcie więc, panowie, \e was tu zostawię, a sama
zajmę się czymś bardziej konstruktywnym.
Do Coffeya podeszła młoda umundurowana policjantka.
- Skończyliśmy zdejmować odciski - zameldowała
przeło\onemu.
- I co?
- Nie ma \adnych śladów. Ktoś wytarł do czysta łom
le\ący w salonie i puszkę po czerwonej farbie, którą
znalezliśmy pod rusztowaniem na parterze. To samo zrobił z
paraptem okna w sypialni. Prawdopodobnie włamywacz miał
rękawiczki.
- Profesjonalista? - głośno zastanawiał się Coffey,
spoglądając na Jima.
Jim wzruszył ramionami.
- Mo\e tylko naoglądał się w telewizji filmów
kryminalnych.
Młoda policjantka mówiła dalej: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
- A więc tylko dlatego, \e jestem córką pańskiego
dawnego kolegi po fachu, tak energicznie zajął się pan tą
sprawą? - spytała Andie.
Detektyw wyjął notes.
- Pani Wagner, jestem przekonany, \e zna pani zasady
policyjnego dochodzenia. Mo\emy przejść do rzeczy?
Andie uprzytomniła sobie, \e wy\ywa się na Bogu ducha
winnym człowieku. Nabrała głęboko powietrza i spokojnie i
zwięzle zrelacjonowała przebieg wydarzeń. Coffey zanotował
niemal ka\de jej słowo, a potem poszli obejrzeć miejsca
przestępstwa.
- Kiedy to się zaczęło? - zapytał policjant.
- Mniej więcej dwa miesiące temu. Najpierw
znajdowałam tylko napisy na ścianach.
- Tylko tyle?
- Co ma pan na myśli?
- Mo\e dostawała pani jakieś listy lub dziwne telefony?
- Nie.
Andie nie wspomniała o telefonach, gdy\ była
przekonana, \e nie mają nic wspólnego z tym, co działo się w
pałacu. Gdyby jej ojciec się o nich dowiedział, wpadłby w
szał. Kazałby natychmiast zało\yć podsłuch na domowej linii i
śledzić ka\dy jej ruch.
- Tylko napisy - powtórzyła. - Nie było sensu
zawiadamiać policji.
- Dlaczego nie dała nam pani znać, kiedy po raz pierwszy
uszkodzono \yrandol?
Andie spojrzała podejrzliwie na Coffeya.
- A skąd pan to wie? Wzruszył ramionami.
- Przed chwilą obiła mi się o uszy jakaś rozmowa na ten
temat.
Było to wyjaśnienie mało prawdopodobne, ale Andie
postanowiła dać spokój dalszym indagacjom.
- Kto mo\e \ywić do pani urazę? Ma pani jakieś
podejrzenia?
- Wielu mę\czyzn patrzy krzywym okiem na kobiety
pracujące w moim zawodzie. Zwłaszcza na te, które
zdecydowały się zało\yć własne firmy i same je prowadzą.
Gdy ubiegałam się o ten kontrakt, dzwonił do mnie
rozzłoszczony przedsiębiorca budowlany, dostałam te\
przykry list od jakiegoś innego.
- Kiedy to było?
- Och, wiele miesięcy temu. Od tamtej pory w ogóle o
nich nie słyszałam.
- O co konkretnie chodziło tym ludziom?
- Pierwszy oskar\ał mnie o brak kwalifikacji, a drugi
nawymyślał w liście, \e odbieram pracę mę\czyznom, a to
przecie\ oni utrzymują rodziny. Jestem przekonana, \e \aden
z tych mę\czyzn nie miał nic wspólnego z tym, co tutaj się
stało. Nie działali anonimowo. Nie ukrywali przede mną
swych nazwisk.
- Mo\e mi pani je podać? Zrobiła to z niechęcią.
- A jacyś dawni adoratorzy? - pytał dalej policjant. - Dała
pani ostatnio komuś kosza?
Andie zesztywniała.
- Sądzę, \e to nie ma znaczenia. Wandalowi chodzi o
moją pracę, a nie o \ycie prywatne.
- Obrzucanie pani wyzwiskami mo\e być przejawem
zazdrości zawodowej. Ale mę\czyzni nie mają na ogół
zwyczaju nazywać kobiet dziwkami ani ladacznicami, chyba
\e są w jakiś sposób zaanga\owani emocjonalnie. Proszę,
niech pani mi powie, czy jakiś dawny lub odrzucony adorator
nie kręci się w pobli\u?
- Jest pan na złym tropie. Tu chodzi tylko o moją pracę.
Kobiety na budowach są bez przerwy obrzucane wyzwiskami.
Sądziłam, \e pan o tym wie. .
- Wiem. Tym razem chodzi o coś więcej ni\ zwykłe
nękanie. Ten człowiek nie jest przy zdrowych zmysłach.
Mówi mi to intuicja.
- Pan Coffey poruszył wa\ną sprawę - rozległ się za
plecami Andie głos Jima. - Mnie te\ cała ta historia zaczyna
wyglądać na jakąś osobistą zemstę.
- Obaj się mylicie - odezwała się Andie. - Widzę jednak,
\e macie wyrobiony pogląd na tę sprawę i nic go ju\ nie
zmieni - dodała lodowatym tonem. Jej oczy rzucały gniewne
błyski.
- Pozwólcie więc, panowie, \e was tu zostawię, a sama
zajmę się czymś bardziej konstruktywnym.
Do Coffeya podeszła młoda umundurowana policjantka.
- Skończyliśmy zdejmować odciski - zameldowała
przeło\onemu.
- I co?
- Nie ma \adnych śladów. Ktoś wytarł do czysta łom
le\ący w salonie i puszkę po czerwonej farbie, którą
znalezliśmy pod rusztowaniem na parterze. To samo zrobił z
paraptem okna w sypialni. Prawdopodobnie włamywacz miał
rękawiczki.
- Profesjonalista? - głośno zastanawiał się Coffey,
spoglądając na Jima.
Jim wzruszył ramionami.
- Mo\e tylko naoglądał się w telewizji filmów
kryminalnych.
Młoda policjantka mówiła dalej: [ Pobierz całość w formacie PDF ]