[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej ciała. Zmoczone, skołtunione pęki włosów oblepiały jej twarz i
szyję. Ale ona nie zwracała na to uwagi.
Swym cudownym, jakby wiecznie ociągającym się głosem,
Harlan zapytał:
- A jeśli nie wrócę, to zadzgasz mnie tym nożem?
- Niewykluczone. Ożenisz się ze mną, nawet jeśli miałabym cię
wcześniej zabić!
Klnąc siarczyście, ponuro kręcił głową, wpatrzony w zapłakany
krajobraz. Gdy spojrzał znów na Sage, jego twarz opromienił
uśmiech. Złapał ją za pasek od spodni i przyciągnął ku sobie.
Wyrwał jej z ręki rzeznickie narzędzie i cisnął je za siebie. Z
pluskiem wylądowało w pobliskiej kałuży.
- Mam mnóstwo forsy - rzekł.
- I co z tego?
- I nigdy nie pozwolę, by mnie omamiły, Sage. Nie licz na to, że
kiedykolwiek zmienię stosunek do pieniędzy.
- Liczę jedynie na to, że nigdy nie zmienisz stosunku do mnie.
- A jaki ja mam do ciebie stosunek?
- Kochasz mnie. Adorujesz. Jesteś do mnie przywiązany.
Umarłbyś, gdybym znikła z twego życia. Rozgrzewam cię, podniecam
i uszczęśliwiam.
Roześmiał się i podniósł ją. Oplotła nogami jego biodra. Zaczęli
kręcić się w kółko, nie bacząc na ulewny deszcz.
- Jesteś szalona, ale się nie mylisz.
- Co do czego?
- Co do tego wszystkiego, co wykrzyczałaś.
- No to pocałuj mnie na znak, że mam rację.
Gdy w końcu odsunęli się od siebie, zerknął bojazliwie w
kierunku domu.
- Do diabła, Sage. Jeśli nie przestaniesz mnie tak całować,
będziemy musieli rozpocząć miesiąc miodowy tu i teraz.
Dziewczyna przygryzła wargę.
- O to właśnie chodzi...
EPILOG
- Harlan, zbudz się, już czas.
Sapnął i wtulił twarz w jej włosy.
- Chciałbym, kochanie, ale jestem wykończony. Nie możesz
poczekać do rana?
Sage zaśmiała się cichutko i zsunęła jego rękę błądzącą po
piersi.
- Nie chodzi mi o to. Czas jechać do szpitala.
Poderwał się.
- Dziecko?
- Od dwóch godzin mam skurcze.
- Od dwóch godzin! Sage, do diabła, czemu mnie nie obudziłaś?
- Jak sam powiedziałeś, jesteś wykończony. Naprawdę nie
musiałeś jechać całą noc z Luizjany.
- A co byś teraz zrobiła, gdybym nie wrócił, co? - Jednym
płynnym ruchem wbił się w dżinsy.
Przyjechał właśnie z sąsiedniego stanu, gdzie sprzedawał sprzęt
wydzierżawiony przez Spółkę Wiertniczą Tylera nowej firmie
naftowej, kierowanej przez ojczyma. Gdy o zmierzchu zadzwonił do
Sage z wiadomością, że wraca, starała się zniechęcić go do wyprawy o
tak póznej porze. Teraz cieszyła się, że postawił na swoim.
- Zostawiłem cię na tak długo, kochanie - powiedział przez
telefon.
- To przecież tylko dwa dni.
- O wiele za dużo.
Uśmiechnęła się na wspomnienie żarliwości, z jaką to
powiedział, i sięgnęła do telefonu na nocnej szafce.
- Zadzwonię do lekarza.
- Gdzie jest ta przeklęta walizka? - zapytał, rozgarniając
zamaszyście wiszące w szafie ubrania. - Dobrze chociaż, że już ją
spakowałaś. No, gdzie ona jest?
- W drugiej szafie. - Poprosiła, by przekazano lekarzowi, że jest
w drodze do szpitala i odłożyła słuchawkę. - Harlan, uspokój się.
Mamy mnóstwo czasu. Jeszcze nawet nie odeszły mi... O... Och...
- Co?! Co jest? - Harlan błyskawicznie wychylił głowę z szafy.
- Właśnie odeszły mi wody.
Klnąc siarczyście owinął ją w koc i zaniósł do samochodu.
- Oddychaj - rozkazał, choć jego własny oddech był bardzo
niemiarowy. - Pamiętaj, żeby oddychać tak, jak cię uczyli w szkole
rodzenia.
Usadowił ją na miejscu koło kierowcy i nie dopiąwszy nawet
koszuli, rzucił się za kółko.
- Zapnij koszulę - rzekła Sage, gdy odjechali sprzed domu, który
sprzedała im Marcie, w prezencie ślubnym rezygnując ze swojej
prowizji.
- Jak możesz w takiej chwili przejmować się moją koszulą?
- Nie chcę, żeby wszystkie pielęgniarki śliniły się na widok
twojej nagiej piersi.
Na światłach zatrzymał się tylko po to, żeby prędko zapiąć
guziki, pózniej pognał dalej jeszcze na czerwonym.
- Wlepią ci mandat - ostrzegła.
- Mam znajomości w ratuszu.
- Już niedługo. Pat w przyszłym tygodniu przechodzi na
emeryturę. Och, Harlan, nie mogę przecież stracić tego przyjęcia!
Laurie zmieniła nie do poznania kawalerskie gniazdko Pata,
czyniąc z mieszkania istny pokazowy dom dla lalek. Uwielbiała to
miejsce, bo miała stamtąd blisko do wszystkich swych przyjaciół.
Praktycznie rzecz biorąc, Laurie i Pat trwali nieprzerwanie w
atmosferze miodowego miesiąca - trudno powiedzieć, które bardziej
szczęśliwe.
- Jeśli będzie trzeba, przesuną przyjęcie - zapewnił Harlan żonę.
Położył rękę na jej brzuchu. - To wcześniak, tak? Ale czemu? Chyba
nic się nie stało?
- Nic. Po prostu chce cię wcześniej poznać. Tyle mu o tobie
naopowiadałam - odparła pogodnie, głaszcząc go po dłoni.
Zatrzymali się z piskiem opon przed wejściem szpitala. Nie
czekając na pomoc, Harlan złapał żonę w ramiona i zaniósł do środka.
Gdy Sage została już oficjalnie zarejestrowana, pielęgniarka
oznajmiła:
- Panie Boyd, teraz lekarz musi porozmawiać z nią sam na sam.
Za parę minut będzie pan mógł do nich dołączyć.
- Zadzwoń do wszystkich! - krzyknęła przez ramię Sage, gdy
wieziono ją w głąb korytarza.
Harlan powiadomił rodzinę, a potem przyłączył się do Sage na
sali porodowej, założywszy na siebie przepisowy kitel.
- Stanowczo to twój odcień niebieskiego - zauważyła Sage, gdy
ujrzała ten strój.
- Jak zwykle: gaduła! Nie potrafi ani na chwilę zamilknąć. -
Pochylił się nad nią. Jego oczy stały się nagle poważne. - Cholera,
Sage, kocham cię.
- Ja też cię kocham. - Schwyciła jego dłonie. - Chyba trochę się
boję.
- Ty?
- Tak. I wiesz, nikomu innemu bym tego nie powiedziała. Zostań
ze mną, Harlan.
- Na zawsze, kochana. Możesz na to liczyć.
Sage dyszącą, rozdrażnioną i wyzywającą swego położnika od
bezlitosnych męskich drani szowinistycznych, zawieziono na
porodówkę. W parę minut pózniej, w asyście Harlana, urodziła syna.
Sympatyczny lekarz złożył wrzeszczącego noworodka prosto w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
jej ciała. Zmoczone, skołtunione pęki włosów oblepiały jej twarz i
szyję. Ale ona nie zwracała na to uwagi.
Swym cudownym, jakby wiecznie ociągającym się głosem,
Harlan zapytał:
- A jeśli nie wrócę, to zadzgasz mnie tym nożem?
- Niewykluczone. Ożenisz się ze mną, nawet jeśli miałabym cię
wcześniej zabić!
Klnąc siarczyście, ponuro kręcił głową, wpatrzony w zapłakany
krajobraz. Gdy spojrzał znów na Sage, jego twarz opromienił
uśmiech. Złapał ją za pasek od spodni i przyciągnął ku sobie.
Wyrwał jej z ręki rzeznickie narzędzie i cisnął je za siebie. Z
pluskiem wylądowało w pobliskiej kałuży.
- Mam mnóstwo forsy - rzekł.
- I co z tego?
- I nigdy nie pozwolę, by mnie omamiły, Sage. Nie licz na to, że
kiedykolwiek zmienię stosunek do pieniędzy.
- Liczę jedynie na to, że nigdy nie zmienisz stosunku do mnie.
- A jaki ja mam do ciebie stosunek?
- Kochasz mnie. Adorujesz. Jesteś do mnie przywiązany.
Umarłbyś, gdybym znikła z twego życia. Rozgrzewam cię, podniecam
i uszczęśliwiam.
Roześmiał się i podniósł ją. Oplotła nogami jego biodra. Zaczęli
kręcić się w kółko, nie bacząc na ulewny deszcz.
- Jesteś szalona, ale się nie mylisz.
- Co do czego?
- Co do tego wszystkiego, co wykrzyczałaś.
- No to pocałuj mnie na znak, że mam rację.
Gdy w końcu odsunęli się od siebie, zerknął bojazliwie w
kierunku domu.
- Do diabła, Sage. Jeśli nie przestaniesz mnie tak całować,
będziemy musieli rozpocząć miesiąc miodowy tu i teraz.
Dziewczyna przygryzła wargę.
- O to właśnie chodzi...
EPILOG
- Harlan, zbudz się, już czas.
Sapnął i wtulił twarz w jej włosy.
- Chciałbym, kochanie, ale jestem wykończony. Nie możesz
poczekać do rana?
Sage zaśmiała się cichutko i zsunęła jego rękę błądzącą po
piersi.
- Nie chodzi mi o to. Czas jechać do szpitala.
Poderwał się.
- Dziecko?
- Od dwóch godzin mam skurcze.
- Od dwóch godzin! Sage, do diabła, czemu mnie nie obudziłaś?
- Jak sam powiedziałeś, jesteś wykończony. Naprawdę nie
musiałeś jechać całą noc z Luizjany.
- A co byś teraz zrobiła, gdybym nie wrócił, co? - Jednym
płynnym ruchem wbił się w dżinsy.
Przyjechał właśnie z sąsiedniego stanu, gdzie sprzedawał sprzęt
wydzierżawiony przez Spółkę Wiertniczą Tylera nowej firmie
naftowej, kierowanej przez ojczyma. Gdy o zmierzchu zadzwonił do
Sage z wiadomością, że wraca, starała się zniechęcić go do wyprawy o
tak póznej porze. Teraz cieszyła się, że postawił na swoim.
- Zostawiłem cię na tak długo, kochanie - powiedział przez
telefon.
- To przecież tylko dwa dni.
- O wiele za dużo.
Uśmiechnęła się na wspomnienie żarliwości, z jaką to
powiedział, i sięgnęła do telefonu na nocnej szafce.
- Zadzwonię do lekarza.
- Gdzie jest ta przeklęta walizka? - zapytał, rozgarniając
zamaszyście wiszące w szafie ubrania. - Dobrze chociaż, że już ją
spakowałaś. No, gdzie ona jest?
- W drugiej szafie. - Poprosiła, by przekazano lekarzowi, że jest
w drodze do szpitala i odłożyła słuchawkę. - Harlan, uspokój się.
Mamy mnóstwo czasu. Jeszcze nawet nie odeszły mi... O... Och...
- Co?! Co jest? - Harlan błyskawicznie wychylił głowę z szafy.
- Właśnie odeszły mi wody.
Klnąc siarczyście owinął ją w koc i zaniósł do samochodu.
- Oddychaj - rozkazał, choć jego własny oddech był bardzo
niemiarowy. - Pamiętaj, żeby oddychać tak, jak cię uczyli w szkole
rodzenia.
Usadowił ją na miejscu koło kierowcy i nie dopiąwszy nawet
koszuli, rzucił się za kółko.
- Zapnij koszulę - rzekła Sage, gdy odjechali sprzed domu, który
sprzedała im Marcie, w prezencie ślubnym rezygnując ze swojej
prowizji.
- Jak możesz w takiej chwili przejmować się moją koszulą?
- Nie chcę, żeby wszystkie pielęgniarki śliniły się na widok
twojej nagiej piersi.
Na światłach zatrzymał się tylko po to, żeby prędko zapiąć
guziki, pózniej pognał dalej jeszcze na czerwonym.
- Wlepią ci mandat - ostrzegła.
- Mam znajomości w ratuszu.
- Już niedługo. Pat w przyszłym tygodniu przechodzi na
emeryturę. Och, Harlan, nie mogę przecież stracić tego przyjęcia!
Laurie zmieniła nie do poznania kawalerskie gniazdko Pata,
czyniąc z mieszkania istny pokazowy dom dla lalek. Uwielbiała to
miejsce, bo miała stamtąd blisko do wszystkich swych przyjaciół.
Praktycznie rzecz biorąc, Laurie i Pat trwali nieprzerwanie w
atmosferze miodowego miesiąca - trudno powiedzieć, które bardziej
szczęśliwe.
- Jeśli będzie trzeba, przesuną przyjęcie - zapewnił Harlan żonę.
Położył rękę na jej brzuchu. - To wcześniak, tak? Ale czemu? Chyba
nic się nie stało?
- Nic. Po prostu chce cię wcześniej poznać. Tyle mu o tobie
naopowiadałam - odparła pogodnie, głaszcząc go po dłoni.
Zatrzymali się z piskiem opon przed wejściem szpitala. Nie
czekając na pomoc, Harlan złapał żonę w ramiona i zaniósł do środka.
Gdy Sage została już oficjalnie zarejestrowana, pielęgniarka
oznajmiła:
- Panie Boyd, teraz lekarz musi porozmawiać z nią sam na sam.
Za parę minut będzie pan mógł do nich dołączyć.
- Zadzwoń do wszystkich! - krzyknęła przez ramię Sage, gdy
wieziono ją w głąb korytarza.
Harlan powiadomił rodzinę, a potem przyłączył się do Sage na
sali porodowej, założywszy na siebie przepisowy kitel.
- Stanowczo to twój odcień niebieskiego - zauważyła Sage, gdy
ujrzała ten strój.
- Jak zwykle: gaduła! Nie potrafi ani na chwilę zamilknąć. -
Pochylił się nad nią. Jego oczy stały się nagle poważne. - Cholera,
Sage, kocham cię.
- Ja też cię kocham. - Schwyciła jego dłonie. - Chyba trochę się
boję.
- Ty?
- Tak. I wiesz, nikomu innemu bym tego nie powiedziała. Zostań
ze mną, Harlan.
- Na zawsze, kochana. Możesz na to liczyć.
Sage dyszącą, rozdrażnioną i wyzywającą swego położnika od
bezlitosnych męskich drani szowinistycznych, zawieziono na
porodówkę. W parę minut pózniej, w asyście Harlana, urodziła syna.
Sympatyczny lekarz złożył wrzeszczącego noworodka prosto w [ Pobierz całość w formacie PDF ]