download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

młodych chłopców. O ile wiem, przeprowadzono badania antropologiczne i zbadano ich
krew, nadawali się na Niemców. Z tego transportu uciekło kilku chłopców, między innymi
uciekł również Emil. Schronił się w moim ogródku wieczorem i całą noc przeleżał między
krzakami agrestu i porzeczek. Znalazłem go tam rano, zasnął z wyczerpania i głodu. Zająłem
się chłopcem i ukrywałem go przez kilka tygodni, bo gestapo i żandarmeria przeszukiwały
całą okolicę w pogoni za zbiegami z transportu. To straszna tragedia dla tych małych istot,
bezbronnych... Kiedy pomyślę...
- To wzruszające, co pan mówi - powiedziałem.
- Istotnie - odparł Szydło. - Ukrywałem go więc, a pózniej zaprowadziłem Emila do
klasztoru. Tam powierzyłem go opiece poczciwych sióstr. Utrzymywały w tym czasie
kilkanaścioro różnych dzieci... Emilem interesowałem się w dalszym ciągu. To był pojętny
chłopak, chętny do nauki. Miał wyjątkowe zdolności do matematyki. Uczyłem go... Mój
Boże, każdy z nas przeżył coś wstrząsającego w latach wojny, nawet taki bezradny i
osierocony przedwcześnie chłopak...
Niby sprawdzając godzinę i poprawiając zegarek, wyłączyłem mikrofon. Wystarczała
mi ta próba głosu Szydły.
- Czy widział się pan z nim po wojnie? - zapytałem.
- Po wojnie? To dłuższa historia - odpowiedział wymijająco weterynarz.
- Jeżeli ma pan trochę czasu, to proszę opowiedzieć.
- No więc cóż... Kiedy Niemcy ewakuowali się z tych terenów, zabrali Emila ze sobą.
To było tak, że podjechali wozem na skraj łąki i zawołali Emila. Na szosie czekała furmanka
z rannymi żołnierzami Wehrmachtu. Kazali mu powozić, bo ich woznica, żołnierz, był
również ranny i zasłabł. W ten sposób Emil dotarł do Odry. Tam rannych przenieśli do
towarowego pociągu, a Emila zwolnili.
- Emil panu to opowiadał?
- Właśnie do tego zmierzam. Emil nie wrócił już znad Odry. No cóż, istotnie nie miał
do kogo wracać. Został we Wrocławiu. Chodził do jakiejś szkoły, pózniej skończył kurs
buchalterii. Jeszcze pózniej skorzystał z jakiejś ponętnej propozycji i wyjechał do Szczecina.
O ile się nie mylę, objął tam posadę księgowego w jakiejś spółdzielni. Nie mam pojęcia, w
jakiej.
- I tam pan go spotkał, w Szczecinie?
- W Szczecinie? Nie. Dopiero w Warszawie. Zupełnie przypadkowe spotkanie, chyba
na placu Trzech Krzyży. Już nawet nie pamiętam. Dziewięć lat minęło od tego spotkania,
może więcej, może mniej... Ucieszyłem się tym spotkaniem, ale Emil chyba mniej. Niestety.
Ludzie szybko zapominają o tych, którzy zrobili dla nich coś dobrego. Nie umieją być
wdzięczni. Kiedyś, ukrywając Emila, ryzykowałem własnym życiem...
- I co dalej?
- Co dalej? No cóż, kilka razy przyjechał do mnie w odwiedziny. Ale pózniej rwała się
ta znajomość. Od pół roku w ogóle zamilkł.
- I pan także zamilkł? Nie odwiedzał go pan, nie pisał?
Weterynarz bacznie mnie obserwował spod przymrużonych powiek. Domyślił się
czegoś, bo nagle powiedział:
- Pan myśli o tej kartce? Tak, napisałem do niego kartkę z pozdrowieniami. Ale o tym
pan kapitan chyba wie, bo inaczej pan by nie pytał. A jeśli pan kapitan wie, to przecież nie ma
o czym mówić.
Zabawne! Było o czym mówić i Szydło dobrze o tym wiedział. Tym razem czekałem
na dalszy ciąg, interesowało mnie szczególnie, czy Szydło przyzna się, że odwiedził Ząbka.
Marianna Wiatryk i Falkoniowa mówiły, że był w ortalionowym płaszczu.
- Czy Ząbek panu odpisał?
- Czy odpisał?
- Tak, czy odpisał! Czemu pan powtarza moje pytania?
- Nie odpisał. Właśnie to mnie zaniepokoiło. Jego milczenie mnie zaniepokoiło,
pomyślałem, że choruje. Powiedziałem powoli, czekając na reakcję Szydły:
- Teraz już rozumiem. Właśnie dlatego pan go odwiedził na Mokotowskiej.
Zorientowałem się, jak bystrego i przebiegłego przeciwnika mam przed sobą. Do
odwiedzin na Mokotowskiej wolał się przyznać, jeśli podejrzewał, że ktoś go tam widział.
Zresztą wiedział, że widziała go Falkoniowa. Falkoniowa, u której już nawet nie mogę
sprawdzić, czy Ząbek utrzymywał jakiś kontakt z Szydła, czy odwiedził go w Koluszkach.
Jeśli Szydło już wiedział, że Falkoniowa nie żyje, mógł łgać jak najęty.
- No cóż - powiedział weterynarz - istotnie pojechałem. Od dłuższego czasu
martwiłem się o Emila. Nie odpisał mi, więc pojechałem.
- I co dalej? O czym panowie rozmawiali, co mówił Ząbek?
- Trudno tak dokładnie powtórzyć. Byłem u niego pół godziny, może dwadzieścia
minut. Odniosłem wrażenie, że Emil jest nieswój, jakby obawiał się czegoś, może kogoś.
Pytałem go, czy nie ma w kasie jakichś braków, może potrzebuje pomocy... finansowej.
Powiedział, że nie. Raziła mnie jego nieszczerość. Wymusiłem na nim tylko tyle, że obiecał
przyjechać tutaj, do Koluszek, do mnie. Na Boże Narodzenie.
- I co dalej?
- Co dalej? - powtórzył. - Nic dalej.
Wyjął z szuflady stolika gazetę, wskazał na zakreślony czerwonym ołówkiem
nekrolog.
- Pózniej to straszne nieszczęście. O pogrzebie dowiedziałem się z nekrologu
zamieszczonego w  %7łyciu Warszawy . Pogrążona w głębokim bólu rada zakładowa. I tak
dalej.
- Czy Ząbek miał znajomych, może przyjaciół? Weterynarz złożył starannie gazetę i
schował ją do szuflady.
- Nie sądzę. Stronił od ludzi. Proszę sobie wyobrazić, że unikał nawet mnie, swego
wybawcy i opiekuna. Chyba zdziwaczał w tych powojennych latach. Kiedy go poznałem,
miał kilkanaście lat. Był wesołym, pogodnym chłopcem. Tak dokładnie to miał dwadzieścia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •