[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Może jeszcze przed południem otrzyma pan od nas telefonogram.
Nadleśniczy coś tam zamruczał i ruszył ku drodze. Zdaje się rozważał Karol że
zbliżam się szybko do końca tropu. A więc w tym tkwi jedna z głównych, o ile nie
najgłówniejsza przyczyna jego oschłości... Na pewno temu człowiekowi wyrządzono kiedyś
straszliwą krzywdę. Ktoś musiał wprowadzić go w błąd lub wyparł się odpowiedzialności w
chwili, gdy las wymagał natychmiastowego ratunku..."
Podszedł do inżyniera i szczerze wyjawił mu swe przypuszczenia.
--- Właśnie tak było usłyszał cichą odpowiedz. Ale to dawne sprawy. Nie warto ich
przypominać.
--- I od tego właśnie czasu domaga się on w każdej sprawie podania?
Inżynier popatrzył na niego z uwagą. Uśmiechnął się z wyraznym przymusem.
Dlaczego, druhu zapytał tak się interesujesz tą sprawą?
Ponieważ to także harcerski trop.
Harcerski trop? Ciekawe... Hm, rzeczywiście może tak być. Wobec tego odpowiem:
właśnie od tego czasu.
Wyszli na drogę. Profesor z Michałem siedzieli już w samochodzie i omawiali z
ożywieniem jakieś problemy. Nie zwrócili wcale uwagi na nadchodzących. Dopiero kiedy
inżynier stanął przy drzwiach, profesor rzucił na niego okiem, lecz tylko strzepnął niecierpliwie
palcami, jak gdyby chciał odpędzić intruza. Zaraz jednak jego oczy spojrzały przytomniej.
Aha, trzeba jechać dalej!... odezwał się niechętnie. Doszedłem do wniosku, że
nie ma przecież najmniejszego sensu włóczyć się po lesie na ślepo. Akurat możemy nie znalezć
nic ciekawego, a o huby czy inne widoczne z daleka narośle nie mogę przecież wypytywać
naszego młodego uczonego głos rozbrzmiał wesoło. Mógłby się na mnie obrazić. Ma on
podobno w zanadrzu jeszcze niejeden ciężki pocisk artyleryjski. Jeśli dobrze wystrzeli, egzamin
praktyczny także będziemy mogli zaliczyć na piątkę. Niech więc prowadzi.
I Michał prowadził. To przez wysokie drzewostany, to przez młodziki, to wygodnymi
drogami wśród z rzadka rozsianych pni, to znów wśród traw sięgających do pasa, to przez
karczowiska, to przez zwarty, kaleczący twarze i ręce gąszcz zbitych z sobą świerkowych i sos-
nowych gałęzi. Niekiedy wskazywał, jakby od niechcenia, jakieś skazy na liściach paproci,
poziomek czy malin, lecz nie zaszczycał ich nawet dłuższym spojrzeniem. One były dla lasu
niegrozne. Dopiero na dużej, silnie zachwaszczonej uprawie, gdzie ładnie się rozrosły kilkuletnie
sosenki, zatrzymał się dłużej. Osutka sosnowa poinformował. Lato było bardzo mokre,
więc zaczyna rozwijać się szybko. Musimy tu zastosować natychmiast opryskiwanie".
Przemawiał coraz częściej jak rolnik znający świetnie swe gospodarstwo to radujący
się pięknym plonem, to zatroskany chorobliwym wyglądem jakiegoś zagonu, to chylący pokornie
głowę wobec szkody, której niepodobna było uniknąć, to stawiający hardo czoło rzeczywistości,
gdy na ratunek nie było jeszcze za pózno. Profesor odzywał się rzadko. Pytania nie były
potrzebne.
Wrócili do drogi, wsiedli do samochodu i ujechali ze dwa kilometry. Znalezli się teraz
wśród młodych modrzewi.
Rak oznajmił Michał wskazując na widoczne tu i ówdzie na gałęziach drobne,
nieco wgłębione plamy. Na szczęście i ta choroba jest dopiero w zarodku. Zniszczymy ją
łatwo.
Profesor obszedł cały drzewostan. Rzeczywiście ogniska nie były liczne.
Tak czy owak oświadczył wróciwszy na dawne miejsce działać trzeba
pośpiesznie. Teraz to, na szczęście, drobiazgi. Nie będzie z nimi większych kłopotów. Ale za
miesiąc...
Nie dokończył. Nadleśniczy wbił oczy w ziemię, a jego przygnębiające milczenie
zwróciło ogólną uwagę. Michał, zajęty do tej pory wyłącznie swymi egzaminacyjnymi sprawami,
przyjrzał mu się i stracił nagle na minie.
Ja się popisuję jak uczniak przemówił zmieszany a nie zastanawiam się, ile
moje odkrycia mogą innym sprawić przykrości...
Nadleśniczy nie uniósł głowy.
Tak, przykrości mówił Michał dalej z coraz większym namysłem. - Ale czy
należy się martwić?... Ten las na pewno nie jest wyjątkiem, po tych ulewach grzyby
rozpanoszyły się wszędzie. Tu odnalezliśmy wroga. To dobrze. Tę Phytophtorę, osutkę i raka, o
ile pan pozwoli, wezmiemy na siebie i wybijemy w ciągu najbliższych dni. Im damy radę!
Nadleśniczy poruszył się wreszcie. Na twarzy znać było wielkie znużenie.
Po dzisiejszym dniu wierzę, że tego dokonacie rzekł. To jest jednak tylko
wycinek boru. A co z resztą? Co tam się dzieje?
Inżynier ujął go po przyjacielsku pod ramię.
No, stary przemówił jowialnie głowa do góry! Znam wielu takich, którzy będąc
na twoim miejscu, machnęliby ręką i poszli spokojnie spać. O kredyty się postaramy. Las też
umie sobie radzić w wielu wypadkach i sam zniszczy niejednego szkodnika. A zresztą, jak
słyszałeś, Leśna Drużyna pomoże. To także twój zysk.
Nie mój. Las na tym zyska.
Profesor doszedł do wniosku, że też powinien wystąpić.
Tragedii nie ma rzekł starając się najwidoczniej zbagatelizować tę sprawę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
Może jeszcze przed południem otrzyma pan od nas telefonogram.
Nadleśniczy coś tam zamruczał i ruszył ku drodze. Zdaje się rozważał Karol że
zbliżam się szybko do końca tropu. A więc w tym tkwi jedna z głównych, o ile nie
najgłówniejsza przyczyna jego oschłości... Na pewno temu człowiekowi wyrządzono kiedyś
straszliwą krzywdę. Ktoś musiał wprowadzić go w błąd lub wyparł się odpowiedzialności w
chwili, gdy las wymagał natychmiastowego ratunku..."
Podszedł do inżyniera i szczerze wyjawił mu swe przypuszczenia.
--- Właśnie tak było usłyszał cichą odpowiedz. Ale to dawne sprawy. Nie warto ich
przypominać.
--- I od tego właśnie czasu domaga się on w każdej sprawie podania?
Inżynier popatrzył na niego z uwagą. Uśmiechnął się z wyraznym przymusem.
Dlaczego, druhu zapytał tak się interesujesz tą sprawą?
Ponieważ to także harcerski trop.
Harcerski trop? Ciekawe... Hm, rzeczywiście może tak być. Wobec tego odpowiem:
właśnie od tego czasu.
Wyszli na drogę. Profesor z Michałem siedzieli już w samochodzie i omawiali z
ożywieniem jakieś problemy. Nie zwrócili wcale uwagi na nadchodzących. Dopiero kiedy
inżynier stanął przy drzwiach, profesor rzucił na niego okiem, lecz tylko strzepnął niecierpliwie
palcami, jak gdyby chciał odpędzić intruza. Zaraz jednak jego oczy spojrzały przytomniej.
Aha, trzeba jechać dalej!... odezwał się niechętnie. Doszedłem do wniosku, że
nie ma przecież najmniejszego sensu włóczyć się po lesie na ślepo. Akurat możemy nie znalezć
nic ciekawego, a o huby czy inne widoczne z daleka narośle nie mogę przecież wypytywać
naszego młodego uczonego głos rozbrzmiał wesoło. Mógłby się na mnie obrazić. Ma on
podobno w zanadrzu jeszcze niejeden ciężki pocisk artyleryjski. Jeśli dobrze wystrzeli, egzamin
praktyczny także będziemy mogli zaliczyć na piątkę. Niech więc prowadzi.
I Michał prowadził. To przez wysokie drzewostany, to przez młodziki, to wygodnymi
drogami wśród z rzadka rozsianych pni, to znów wśród traw sięgających do pasa, to przez
karczowiska, to przez zwarty, kaleczący twarze i ręce gąszcz zbitych z sobą świerkowych i sos-
nowych gałęzi. Niekiedy wskazywał, jakby od niechcenia, jakieś skazy na liściach paproci,
poziomek czy malin, lecz nie zaszczycał ich nawet dłuższym spojrzeniem. One były dla lasu
niegrozne. Dopiero na dużej, silnie zachwaszczonej uprawie, gdzie ładnie się rozrosły kilkuletnie
sosenki, zatrzymał się dłużej. Osutka sosnowa poinformował. Lato było bardzo mokre,
więc zaczyna rozwijać się szybko. Musimy tu zastosować natychmiast opryskiwanie".
Przemawiał coraz częściej jak rolnik znający świetnie swe gospodarstwo to radujący
się pięknym plonem, to zatroskany chorobliwym wyglądem jakiegoś zagonu, to chylący pokornie
głowę wobec szkody, której niepodobna było uniknąć, to stawiający hardo czoło rzeczywistości,
gdy na ratunek nie było jeszcze za pózno. Profesor odzywał się rzadko. Pytania nie były
potrzebne.
Wrócili do drogi, wsiedli do samochodu i ujechali ze dwa kilometry. Znalezli się teraz
wśród młodych modrzewi.
Rak oznajmił Michał wskazując na widoczne tu i ówdzie na gałęziach drobne,
nieco wgłębione plamy. Na szczęście i ta choroba jest dopiero w zarodku. Zniszczymy ją
łatwo.
Profesor obszedł cały drzewostan. Rzeczywiście ogniska nie były liczne.
Tak czy owak oświadczył wróciwszy na dawne miejsce działać trzeba
pośpiesznie. Teraz to, na szczęście, drobiazgi. Nie będzie z nimi większych kłopotów. Ale za
miesiąc...
Nie dokończył. Nadleśniczy wbił oczy w ziemię, a jego przygnębiające milczenie
zwróciło ogólną uwagę. Michał, zajęty do tej pory wyłącznie swymi egzaminacyjnymi sprawami,
przyjrzał mu się i stracił nagle na minie.
Ja się popisuję jak uczniak przemówił zmieszany a nie zastanawiam się, ile
moje odkrycia mogą innym sprawić przykrości...
Nadleśniczy nie uniósł głowy.
Tak, przykrości mówił Michał dalej z coraz większym namysłem. - Ale czy
należy się martwić?... Ten las na pewno nie jest wyjątkiem, po tych ulewach grzyby
rozpanoszyły się wszędzie. Tu odnalezliśmy wroga. To dobrze. Tę Phytophtorę, osutkę i raka, o
ile pan pozwoli, wezmiemy na siebie i wybijemy w ciągu najbliższych dni. Im damy radę!
Nadleśniczy poruszył się wreszcie. Na twarzy znać było wielkie znużenie.
Po dzisiejszym dniu wierzę, że tego dokonacie rzekł. To jest jednak tylko
wycinek boru. A co z resztą? Co tam się dzieje?
Inżynier ujął go po przyjacielsku pod ramię.
No, stary przemówił jowialnie głowa do góry! Znam wielu takich, którzy będąc
na twoim miejscu, machnęliby ręką i poszli spokojnie spać. O kredyty się postaramy. Las też
umie sobie radzić w wielu wypadkach i sam zniszczy niejednego szkodnika. A zresztą, jak
słyszałeś, Leśna Drużyna pomoże. To także twój zysk.
Nie mój. Las na tym zyska.
Profesor doszedł do wniosku, że też powinien wystąpić.
Tragedii nie ma rzekł starając się najwidoczniej zbagatelizować tę sprawę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]