download > pdf > do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Zawsze tak mówicie!  burknął kontroler, wyjmując z kieszeni srebrny gwizdek. 
Spędzisz parę nocy w kozie, to inaczej zaśpiewasz.
Chłopiec rozejrzał się wokół zrozpaczony. Lada chwila kontroler dmuchnie w gwizdek
i zjawią się policjanci.
Wsadzą go do więzienia, a pewnie na dodatek wygarbują mu skórę. Wszystko zepsuł 
zawiódł starego człowieka i zaprzepaścił cel wyprawy, zanim się na dobre zaczęła.
 Przepraszam pana  odezwał się właśnie w tym momencie drżący głos.  Widzę, że mój
siostrzeniec dotarł tu przede mną. Dziękuję, że go pan zatrzymał. Nie wiem, jak bym go znalazł,
gdyby się dostał na perony! A tu są nasze bilety.
Był to starzec, lecz nie ten, który przyszedł za Anandem do domu. A może ten? Broda tego
człowieka wydawała się mniej siwa, twarz miał węższą, a uszy małe, płaskie i przylegające do
czaszki. Nosił niepokalanie białą marynarkę i starannie wyprasowane białe spodnie. Półbuty tak
lśniły od czarnej pasty, że można się było w nich przejrzeć.
 Pański siostrzeniec, tak?  powtórzył kontroler. Ze zmarszczonymi brwiami przyjrzał się
nędznemu ubraniu Ananda, po czym zerknął na bilety.
 W rzeczy samej, syn mojej rodzonej siostry  wyjaśnił starszy pan.  Nie dostrzega pan
podobieństwa?
Uczynił nieznaczny ruch dłonią i twarz kontrolera się rozpogodziła.
 A rzeczywiście, widzę teraz, kiedy pan o tym wspomniał.
Starszy pan skinął na Ananda.
 Chodz, siostrzeńcze! A na przyszłość miej więcej rozumu i nie daj się ze mną rozdzielić.
Chłopiec gapił się na niego, nie wiedząc, co robić. Czy powinien iść z tym obcym
człowiekiem? Naprawdę wybawił go z kłopotu. Czy to był jego znajomy w przebraniu? Anand
przypomniał sobie wiadomość, którą przekazała mu mała zamiataczka: Nie wszystko jest tym,
czym się zdaje. Ale mogło to mieć wiele znaczeń.
 Ekspres do Pathankot odjeżdża z peronu czternastego za dwadzieścia minut, proszę pana 
poinformował kontroler, który zachowywał się teraz niezwykle uprzejmie.  Proszę się
pośpieszyć. Widzę, że ma pan bilet w pierwszej klasie. Pański wagon znajduje się na początku
składu. Przyjemnej podróży!
Starszy pan skłonił się krótko i ruszył przed siebie, nie oglądając się, czy Anand idzie za nim.
Jak na kogoś w podeszłym wieku szedł bardzo szybko; jego marynarka wydymała się od wiatru.
Nie było czasu do namysłu  już znikał w tłumie. Chłopiec rzucił się pędem, lecz niełatwo było
dotrzymać kroku nieznajomemu na zatłoczonym peronie. Po drodze rozglądał się za małą
zamiataczką, lecz nigdzie jej nie dostrzegł. Trochę żałował, że dziewczynka jednak nie pojedzie
z nimi.
 Otóż i jesteśmy  odezwał się wreszcie starszy pan.
 Koniec peronu czternastego. A tu jest nasz wagon.
Wskoczył do pociągu (poruszał się ze zdumiewającą lekkością) i zajął miejsce przy oknie.
Gestem polecił chłopcu, by siadł naprzeciw.
 Dobrze się składa, że nie ma nikogo więcej  powiedział z ciepłym uśmiechem.  Mamy
tak wiele do omówienia. Ale na razie z pewnością umierasz z głodu! Zdaje się, że wybiegłeś
z domu bez śniadania, prawda?
Anand skinął głową. Starszy pan miał taki miły uśmiech. Chłopiec zawstydził się, że mu nie
ufał. Czy ktoś kiedyś uśmiechał się do niego tak życzliwie, ze zrozumieniem? Może pewna
kobieta... matka? Nie mógł sobie przypomnieć dokładnie. Było jednak dla niego oczywiste, że
nawet jej nie mogło na nim zależeć tak bardzo, jak siedzącemu przed nim teraz panu, który
właśnie rozwijał spore zawiniątko, wypełnione  Anand aż zamrugał ze zdumienia i zachwytu 
wszystkimi jego ulubionymi potrawami. Były tam stosy złotobrązowych i wciąż jeszcze
parujących puris, jarzyn w cieście smażonych na głębokim tłuszczu. Były chrupkie trójkątne
pierożki samosas z nadzieniem z grochu i ziemniaków oraz zielony sos chutney doprawiony
kolendra, by je w nim zanurzać. Był kurczak duszony w sosie jogurtowym i największe krewetki,
jakie Anand widział w życiu. Obok leżały najrozmaitsze słodycze: nasycone syropem ciasteczka,
czerwone gulab dżamuns i pomarańczowe sprężynki dżilebis, a w wielkiej, lśniącej srebrnej
misie jego najulubieńszy pudding ryżowy z rodzynkami i pistacjami, którego nie jadł od wieków.
 Skąd pan wiedział, że to właśnie lubię najbardziej?  spytał Anand, wyciągając rękę po
łyżkę leżącą obok miski z puddingiem.
 Tak się składa, że to również moje ulubione potrawy  wyjaśnił starszy pan, uśmiechając
się szeroko.  Ty i ja mamy wiele podobnych cech, Anandzie. Ale o tym pózniej. Teraz jedz.
Z pewnością umierasz z głodu.
Właśnie w tej chwili chłopiec dostrzegł jakiś ruch za oknem. Mała zamiataczka machała do
niego zza filara. Ach! Więc wcale się nie zgubiła! To dobrze. Zaczął ją wołać, by przyszła do
nich. Starszy pan jest taki hojny, że z pewnością nie będzie miał nic przeciwko temu. W tym
momencie uświadomił sobie, że dziewczynka wcale nie macha. Z wielką natarczywością
wpatrywała się w Ananda, a od czasu do czasu pokazywała na swoje usta i kręciła głową, jakby
chciała mu dać do zrozumienia, że nie powinien jeść.
Dlaczego?  zastanawiał się chłopiec, unosząc do ust łyżkę puddingu. I czemu się chowa za
filarem niczym szpieg w kiepskim filmie?
 Ach, widzę, że twoja przyjaciółka nas odnalazła  stwierdził starszy pan, nie patrząc nawet
za okno.  Doskonale. Zaproś ją tutaj.
Anand niechętnie odłożył łyżkę i wychylił się przez okno, by ją zawołać. Mała zamiataczka
szła już jednak w stronę wagonu. Nie, właściwie nie szła. Wyglądało to raczej, jakby była
przewiązana w pasie niewidzialną liną i przyciągana wbrew woli. Kiedy chwiejnym krokiem
sunęła w kierunku pociągu, wpadła na kilka osób i nawet próbowała się uchwycić jednego
z podróżnych, lecz on szedł dalej przed siebie, jakby jej nie widział ani nie czuł jej rąk na swojej
dłoni. Jak gdyby dziewczynka należała do innego świata.
Anand zwrócił się do swego towarzysza, chcąc spytać, co się dzieje, lecz widok, jaki
zobaczył, odebrał mu mowę. Twarz starego człowieka się zmieniła; zamiast uśmiechu gościł
teraz na niej wyraz szyderstwa. Największej przemianie uległy oczy. Były szare jak kamienie
i jak kamienie matowe, tak że patrząc w nie, Anand nie widział własnego odbicia. Nie było
w nich światła, tylko bezdenna ciemność czyhająca, by schwycić i pochłonąć wszystko, co się
znajdzie w jej zasięgu.
Jak mógł kiedykolwiek uznać tego potwora za uzdrowiciela ze Srebrnej Doliny?!
Za drzwiami przedziału rozległ się hałas i dziewczynka wtoczyła się do wnętrza. Na jej
twarzy malowało się przerażenie. Oczy miała spuszczone, jakby wiedziała, że stanie się coś [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aikidobyd.xlx.pl
  •