[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jesteś zmęczony, przyjacielu, i wyczerpany, w przeciwnym razie pamiętałbyś, że ów stary mędrzec,
jak twierdził Tozer, może dysponować bardzo niebezpieczną bronią. Tozer powtarzał, że on nie lubi
obcych, a nie ma przecież żadnego powodu, dla którego miałby przyjąć nas z otwartymi rękoma.
Hawkmoon przytaknął ruchem głowy, wyciągnął miecz i ostrożnie ruszył przed siebie.
Mroczna jaskinia z pozoru wydawała się pusta, lecz po chwili dostrzegli padający gdzieś z głębi wątły
blask. Posuwając się w tamtym kierunku dotarli wkrótce do załomu korytarza.
Kiedy minęli zakręt, oczom ich ukazała się druga, znacznie większa pieczara. Znajdowało się tu wiele
różnych sprzętów przyrządy podobne do tych, jakie widzieli w Halapandurze, kilka łóżek, naczynia
kuchenne, aparatura chemiczna i mnóstwo innych rzeczy. yródło światła stanowiła kula wisząca
pośrodku jaskini.
Mygan! zawołał d'Averc, lecz nie otrzymał odpowiedzi.
Przeszukali jaskinię, podejrzewając, iż musi być gdzieś przejście do kolejnej groty, ale nic nie znalezli.
Uciekł! zawyrokował zdesperowany Hawkmoon, nerwowym ruchem pocierając palbami czarny
kamień na czole. Uciekł, d'Avercu! Bóg jeden wie dokąd. Możliwe, że po odejściu Tozera doszedł do
wniosku, iż nie jest tu bezpieczny i postanowił się przenieść.
Nie sądzę odparł d'Averc. W takim wypadku zabrałby część tych rzeczy ze sobą. Uważnie
rozglądał się po jaskini. Mam wrażenie, że w tym łóżku jeszcze niedawno ktoś spał. Poza tym
nigdzie nie widać kurzu.
Przypuszczam, że wyruszył na jakąś drobną wyprawę i wkrótce wróci. Musimy na niego zaczekać.
A co z Meliadusem, o ile faktycznie był to jego oddział?
Trzeba po prostu łudzić się nadzieją, że nie pójdzie mu łatwo odszukanie śladów i dotrze tu dopiero
po jakimś czasie!
Jeśli aż tak bardzo rwie się do odnalezienia Mygana, jak mówiła ci to Flana, to nie będzie marnował
czasu stwierdził Hawkmoon. Podszedł do "półki, na której stały naczynia z mięsem, jarzynami oraz
ziołami, i zaczął się posilać. D'Averc szybko dołączył do niego.
Odpocznijmy tu i zaczekajmy powiedział. Nic więcej nie możemy zrobić, przyjacielu.
Dzień dobiegł końca, minęła noc, a starzec nie wracał. Książę robił się coraz bardziej niespokojny.
Podejrzewam, że go schwytano zwrócił się do d'Averca. " Możliwe, że Meliadus natknął się na
niego gdzieś w górach.
W takim wypadku musiałby przyjechać tu razem z nim, a wówczas mielibyśmy sposobność zdobyć
wdzięczność starca za uwolnienie go odparł Francuz, siląc się na swobodny ton.
Widzieliśmy dwudziestu jezdzców, o ile zdążyłem zauważyć, uzbrojonych w ogniste lance. Nie
damy rady dwudziestu żołnierzom, d'Avercu.
Upadasz na duchu, mój drogi. Już nieraz dawaliśmy sobie radę z dwudziestoma, a nawet z
liczniejszym oddziałem!
Owszem mruknął Hawkmoon, widać było jednak, że podróż wiele go kosztowała.
Prawdopodobnie także czas spędzony na dworze Króla Huona wywarł na nim zdecydowanie silniejsze
piętno niż na d'Avercu, który był przyzwyczajony do intryg życia dworskiego.
Po dłuższym czasie Hawkmoon nerwowym krokiem przemierzył zewnętrzną jaskinię i wyszedł na
światło dzienne. Przywiódł go tu jakiś instynkt, kiedy bowiem spojrzał w dolinę, zobaczył ich.
Znajdowali się na tyle blisko, że widział ich dokładnie.
Rzeczywiście oddział prowadził baron Meliadus. Ozdobna wilcza maska zwróciła się ku górze w tej
samej chwili,
gdy książę Koln wysunął głowę, spoglądając ze skalnej platformy w dół. Rozświetliły ją promienie
słońca i przeciwnik dostrzegł go.
Hawkmoon! głośny okrzyk odbił się echem od skalnych grani. Zawarta w nim była mieszanina
wściekłości i triumfu. Przypominał ryk wilka, który zwietrzył swoją ofiarę. Hawkmoon! Meliadus
zeskoczył z konia i począł wspinać się ku jaskini. Hawkmoon!
Jego śladem ruszyli uzbrojeni ludzie. Książę zdał sobie sprawę, że mają nikłe szansę obrony. Skoczył ku
wylotowi pieczary.
D'Avercu! Meliadus już tu jest. Pospiesz się, człowieku, inaczej odetnie nam drogę w jaskini.
Musimy wspiąć się na szczyt grani.
Francuz wybiegł na platformę, zapinając pas z mieczem. Spojrzał w dół, zastanowił się przez chwilę,
wreszcie skinął głową. Hawkmoon rzucił się ku ścianie i zaczął wspinaczkę, wyszukując w gładkiej
skale oparcia dla rąk i nóg.
Strumień żaru z ognistej lancy uderzył w kamienie obok jego dłoni, osmalając mu skórę. Następny trafił
nieco poniżej jego nóg. Książę drapał się dalej z mozołem.
Wierzył, że na szczycie grani znajdzie odpowiednie miejsce do stoczenia walki, musiał bowiem przede
wszystkim myśleć o ochronie życia swojego i d'Averca, gdyż od tego zależało bezpieczeństwo
mieszkańców Zamku Brass.
Haaawkmoooon! rozbrzmiewały echem okrzyki pałającego żądzą zemsty Meliadusa.
Haaawkmoooon!
Książę wdrapywał się bez chwili wytchnienia; zdzierał skórę na palcach, kaleczył sobie nogi, ryzykując
odpadnięcie od stromej skalnej ściany. D'Averc wspinał się tuż za nim.
W końcu dotarli do szczytu i znalezli się na krawędzi przestronnego płaskowyżu. Nim zdążyliby go
przebiec, płomienie ognistych lanc dosięgnęłyby ich w połowie drogi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl aikidobyd.xlx.pl
Jesteś zmęczony, przyjacielu, i wyczerpany, w przeciwnym razie pamiętałbyś, że ów stary mędrzec,
jak twierdził Tozer, może dysponować bardzo niebezpieczną bronią. Tozer powtarzał, że on nie lubi
obcych, a nie ma przecież żadnego powodu, dla którego miałby przyjąć nas z otwartymi rękoma.
Hawkmoon przytaknął ruchem głowy, wyciągnął miecz i ostrożnie ruszył przed siebie.
Mroczna jaskinia z pozoru wydawała się pusta, lecz po chwili dostrzegli padający gdzieś z głębi wątły
blask. Posuwając się w tamtym kierunku dotarli wkrótce do załomu korytarza.
Kiedy minęli zakręt, oczom ich ukazała się druga, znacznie większa pieczara. Znajdowało się tu wiele
różnych sprzętów przyrządy podobne do tych, jakie widzieli w Halapandurze, kilka łóżek, naczynia
kuchenne, aparatura chemiczna i mnóstwo innych rzeczy. yródło światła stanowiła kula wisząca
pośrodku jaskini.
Mygan! zawołał d'Averc, lecz nie otrzymał odpowiedzi.
Przeszukali jaskinię, podejrzewając, iż musi być gdzieś przejście do kolejnej groty, ale nic nie znalezli.
Uciekł! zawyrokował zdesperowany Hawkmoon, nerwowym ruchem pocierając palbami czarny
kamień na czole. Uciekł, d'Avercu! Bóg jeden wie dokąd. Możliwe, że po odejściu Tozera doszedł do
wniosku, iż nie jest tu bezpieczny i postanowił się przenieść.
Nie sądzę odparł d'Averc. W takim wypadku zabrałby część tych rzeczy ze sobą. Uważnie
rozglądał się po jaskini. Mam wrażenie, że w tym łóżku jeszcze niedawno ktoś spał. Poza tym
nigdzie nie widać kurzu.
Przypuszczam, że wyruszył na jakąś drobną wyprawę i wkrótce wróci. Musimy na niego zaczekać.
A co z Meliadusem, o ile faktycznie był to jego oddział?
Trzeba po prostu łudzić się nadzieją, że nie pójdzie mu łatwo odszukanie śladów i dotrze tu dopiero
po jakimś czasie!
Jeśli aż tak bardzo rwie się do odnalezienia Mygana, jak mówiła ci to Flana, to nie będzie marnował
czasu stwierdził Hawkmoon. Podszedł do "półki, na której stały naczynia z mięsem, jarzynami oraz
ziołami, i zaczął się posilać. D'Averc szybko dołączył do niego.
Odpocznijmy tu i zaczekajmy powiedział. Nic więcej nie możemy zrobić, przyjacielu.
Dzień dobiegł końca, minęła noc, a starzec nie wracał. Książę robił się coraz bardziej niespokojny.
Podejrzewam, że go schwytano zwrócił się do d'Averca. " Możliwe, że Meliadus natknął się na
niego gdzieś w górach.
W takim wypadku musiałby przyjechać tu razem z nim, a wówczas mielibyśmy sposobność zdobyć
wdzięczność starca za uwolnienie go odparł Francuz, siląc się na swobodny ton.
Widzieliśmy dwudziestu jezdzców, o ile zdążyłem zauważyć, uzbrojonych w ogniste lance. Nie
damy rady dwudziestu żołnierzom, d'Avercu.
Upadasz na duchu, mój drogi. Już nieraz dawaliśmy sobie radę z dwudziestoma, a nawet z
liczniejszym oddziałem!
Owszem mruknął Hawkmoon, widać było jednak, że podróż wiele go kosztowała.
Prawdopodobnie także czas spędzony na dworze Króla Huona wywarł na nim zdecydowanie silniejsze
piętno niż na d'Avercu, który był przyzwyczajony do intryg życia dworskiego.
Po dłuższym czasie Hawkmoon nerwowym krokiem przemierzył zewnętrzną jaskinię i wyszedł na
światło dzienne. Przywiódł go tu jakiś instynkt, kiedy bowiem spojrzał w dolinę, zobaczył ich.
Znajdowali się na tyle blisko, że widział ich dokładnie.
Rzeczywiście oddział prowadził baron Meliadus. Ozdobna wilcza maska zwróciła się ku górze w tej
samej chwili,
gdy książę Koln wysunął głowę, spoglądając ze skalnej platformy w dół. Rozświetliły ją promienie
słońca i przeciwnik dostrzegł go.
Hawkmoon! głośny okrzyk odbił się echem od skalnych grani. Zawarta w nim była mieszanina
wściekłości i triumfu. Przypominał ryk wilka, który zwietrzył swoją ofiarę. Hawkmoon! Meliadus
zeskoczył z konia i począł wspinać się ku jaskini. Hawkmoon!
Jego śladem ruszyli uzbrojeni ludzie. Książę zdał sobie sprawę, że mają nikłe szansę obrony. Skoczył ku
wylotowi pieczary.
D'Avercu! Meliadus już tu jest. Pospiesz się, człowieku, inaczej odetnie nam drogę w jaskini.
Musimy wspiąć się na szczyt grani.
Francuz wybiegł na platformę, zapinając pas z mieczem. Spojrzał w dół, zastanowił się przez chwilę,
wreszcie skinął głową. Hawkmoon rzucił się ku ścianie i zaczął wspinaczkę, wyszukując w gładkiej
skale oparcia dla rąk i nóg.
Strumień żaru z ognistej lancy uderzył w kamienie obok jego dłoni, osmalając mu skórę. Następny trafił
nieco poniżej jego nóg. Książę drapał się dalej z mozołem.
Wierzył, że na szczycie grani znajdzie odpowiednie miejsce do stoczenia walki, musiał bowiem przede
wszystkim myśleć o ochronie życia swojego i d'Averca, gdyż od tego zależało bezpieczeństwo
mieszkańców Zamku Brass.
Haaawkmoooon! rozbrzmiewały echem okrzyki pałającego żądzą zemsty Meliadusa.
Haaawkmoooon!
Książę wdrapywał się bez chwili wytchnienia; zdzierał skórę na palcach, kaleczył sobie nogi, ryzykując
odpadnięcie od stromej skalnej ściany. D'Averc wspinał się tuż za nim.
W końcu dotarli do szczytu i znalezli się na krawędzi przestronnego płaskowyżu. Nim zdążyliby go
przebiec, płomienie ognistych lanc dosięgnęłyby ich w połowie drogi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]